Reklama

"Lawendowe wzgórze": UROK „LAWENDOWEGO WZGÓRZA”

"Czymś co od początku zachwyciło mnie w tej historii i spowodowało, że postanowiłem przenieść ją na ekran była niewinność jej bohaterów oraz lekko bajkowy klimat" - mówi scenarzysta i reżyser, Charles Dance. Wychowywałem się w zachodniej Anglii a w Kornwalii jest coś, co niezwykle mnie pociąga. To jedyne takie miejsce na Wyspach. Bardzo ważne było dla mnie również to, że w historii tak dużą rolę odgrywa muzyka".

Dance miał świadomość aury tajemniczości jaka spowija Kornwalię, która w połączeniu ze wspomnianą bajkowością opowiadania stworzyła bardzo interesującą mieszankę. "Chciałem zachować tę ‘bajkową jakość’ i okazało się, że Kornwalia świetnie się do tego nadaje. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale kiedy przekracza się brzeg rzeki Tamar i przed oczami zaczyna rozpościerać się krajobraz Kornwalii, nie można się oprzeć wrażeniu, że przebywa się w zupełnie innej, niepodobnej do pozostałych części Anglii. Kornwalijczycy, podobnie jak Szkoci mają silne poczucie odmienności, które z pokolenia na pokolenie pielęgnują. Nie przeszkadza to im jednak przyjmować w okresie letnim tłumów turystów. Trudno się bowiem ludziom oprzeć urokowi tego unikalnego miejsca. Z mnóstwem małych zatoczek i cichych zakątków jest po prostu piękne."

Reklama

"Lawendowe wzgórze" to historia, której główny trzon stanowią relacje między bohaterami. Do jej przedstawienia nie potrzebne więc były efekty specjalne czy, jak to nazywa Dance, "żadne oszukańcze zdjęcia". Głównym dążeniem Dance'a było, to by historia przemówiła sama. "Na szczęście miałem w ekipie jednego z najlepszych operatorów na świecie (zdobywcę Oskara, Petera Biziou). Chciałem dać aktorom jak najwięcej swobody. Spędziłem trochę czasu z Robertem Altmanem, który doskonale rozumie aktorów. Niestety, nie zdarza się to reżyserom zbyt często. Wielu z nich postrzega pracę z aktorami jako dopust boży, zło konieczne i gdyby tylko mieli szansę zrobić film bez udziału aktorów, na pewno by z niej skorzystali. Ale ja sam jestem aktorem, więc podchodzę do pracy za kamerą w zupełnie inny sposób".

Chcąc nadać filmowi ten unikalny uroki ciepło, Dance spędził wiele czasu na rozmowach ze specjalistką ds. scenografii, Caroline Amies. Dyskutowali o tym, jak powinno wyglądać wnętrze domu sióstr i ich ogród położony wysoko na klifie. "Spodobały nam się kolory, które znaleźliśmy w książkach, m.in. w ilustracjach do baśni braci Grimm. Zdecydowaliśmy się na duży udział ochry, turkusu i połączenia granatu i zieleni, które zdominowały wygląd naszego filmu. Morze i krajobraz tej części Kornwalii skrzy się w pewien szczególny sposób. Nawet szarości nie są tu bure ale raczej srebrne. Mieliśmy szczęście pracować przy pięknej pogodzie - niebo było tak niebieskie i rozświetlone, ze aż chciało się przymknąć oczy. W bajkach emocje są bardzo silne. Nam udało się osiągnąć to przez natężoną emocjonalnie grę aktorską. Jako ekipa musieliśmy tylko im zaufać i zbytnio nie ingerować w jakość zdjęć".

Skoro już mowa o bajkowości, która wyraźnie zaznacza się w ekranizowanej historii, Judi Dench wyznała reżyserowi, że postać Olgi (grana przez Nataschę McElhone) w "Lawendowym wzgórzu" przypomina jej czarownicę. "Ale nasza czarownica nie ma wielkiego nosa, owłosionych brodawek na twarzy i czarnego kapelusza. Gra ją Natascha McElhone, która jest niezwykle piękna, co sprawia że jest nawet bardziej groźna" - zauważa Dance.

"Natascha ma fenomenalną twarz, wielkie oczy, nieskazitelną cerę, piękne włosy a poza tym jest cholernie dobra w tym co robi. Olga pojawia się i od razu przystępuje do działania. Nie ma żadnych ukrytych motywów. Chce po prostu pomóc temu młodemu, niezwykle utalentowanemu człowiekowi. Jej brat jest sławnym skrzypkiem i kiedy Olga słyszy grę Andrei w prowincjonalnej Kornwalii, wie, że musi pomóc mu wykorzystać jego ogromny potencjał. Jego obecność wywołała, delikatnie mówiąc, niemałe zamieszanie w życiu dwóch starszych sióstr. Ale Olgę niewiele obchodzą ich uczucia, chce za wszelką cenę zabrać stąd tego mężczyznę i sprawić, by odniósł sukces. Jest postacią zagadkową a w jej obecności ludzie czują się dość nieswojo. Zaangażowanie aktorki o takiej urodzie jak Natascha pogłębia tylko uczucie niepewności wśród widowni, która porażona pięknem Olgi nie wie jak oceniać jej postępowanie. Olga ma cygańską duszę, wyprzedza czasy, w których przyszło jej żyć. Nie przejmuje się tym, że kobietom nie wypada pójść do lokalnego pubu, wychylić kufel dużego piwa i zapalić papierosa. Robi to wszystko, choć w latach 30. nie było to wśród kobiet zbyt powszechne. Jest bardzo samodzielna" - podsumowuje postać Olgi reżyser, Charles Dance.

"Nie można się oprzeć wrażeniu, że Olga to po trosze czarny charakter. I tak jest aż do końca filmu" - mówi Dench. "W dużej mierze historia opiera się na jej wpływie na nasze życie".

Producent, Nicolas Brown, zwięźle podsumowuje rolę Olgi. "Gdyby spojrzeć na film jak na bajkę dla dorosłych, Olga to rzeczywiście zła czarownica. Pochodzi z innego świata i nie jest członkiem kornwalijskiej zwartej społeczności. Jest wyrobiona towarzysko, to kosmopolitka, która widziała kawał świata. Wraz z nią w wiosce pojawia się powiew wielkiego miasta i elitarnego szyku. Jest kimś obcym a w dodatku osobą, która ‘kradnie’ Andreę staruszkom. Chcieliśmy od początku ukazać ją jako zagrożenie. Wyraźnie odróżnia się więc ona od reszty mieszkańców i odstaje od ogólnego krajobrazu".

Weteranka dużego ekranu, mająca za sobą ponad 40 lat pracy zawodowej, Maggie Smith pracowała ze śmietanką filmowców z całego świata. Osadzenie akcji w Kornwalii i sportretowanie jej przez ekipę składającą się z najlepszych specjalistów wzbudziło w aktorce przekonanie, że film odniesie sukces. "Wierzę, że udało nam się uchwycić coś naprawdę niezwykłego. Peter Biziou to fantastyczny operator. Ten film będzie wyglądał naprawdę cudownie".

Pracując na planie swojego pierwszego angielskojęzycznego projektu Daniel Brühl był pod wielkim wrażeniem tego doświadczenia. "Już od początku byłem przekonany, że to ciepła, niezwykle błyskotliwa historia. I rzeczywiście wszystko wyglądało cudownie, nie tylko wiejska okolica i plenery ale także Judi i Maggie. Sądzę, że to szczególny i cenny film. Łagodny i spokojny. Zupełnie jak Kornwalia".

Lokalizacja zdjęć miała również wpływ na wygląd głównych bohaterek i społeczności je otaczającej. Jedna z najlepszych specjalistek od kostiumów i charakteryzacji, Fae Hammond opowiada o tym, jak pracowano nad wyglądem postaci.

"Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po przybyciu do Kornwalii jest to, że jej mieszkańcy mają zupełnie inny kolor skóry. Niezależnie od wieku ich cera wygląda jak ustawicznie smagana wiatrem i słońcem na plaży. W ciągu realizacji zdjęć ostatecznie wszyscy nabraliśmy takiego kolorytu ale na początku musieliśmy nad tym popracować. Ursula i Janet to kobiety, które całe życie spędziły w Kornwalii. W latach 30. nikt nie smarował się kremem z filtrem o faktorze 60. Musieliśmy więc sprawić, by cera Judi i Maggie miała ciemny odcień. To było coś nietypowego jak na film kostiumowy, w którym charakteryzacja zwykle opiera się na perukach i bladych twarzach. Tym razem specjalnie wszystkich przyciemnialiśmy, nadając skórze aktorów brązową barwę o atrakcyjnej orzechowej poświacie. Każdy kto pojawiał się w przyczepie charakteryzacyjnej wychodził o kilka tonów ciemniejszy, wpasowując się we wspaniałą kolorystykę całego filmu".

"Postać grana przez Daniela i jego wygląd zewnętrzny przeszły w trakcie zdjęć długą drogę" - wyjaśnia Hammond. "Znajdujemy go bladego, wyrzuconego na brzeg przez morze, nie wiedząc za bardzo skąd pochodzi. Ma włosy dłuższe od innych mieszkańców wioski, które jeszcze rosną, dopóki grana przez Maggie Janet nie obcina ich, by upodobnić Andreę do pozostałych wiejskich chłopców. Kiedy po raz pierwszy go spotykamy jest wyraźnie chory. Z biegiem czasu jego cera nabiera kolorytu aż w końcu wygląda jak członek rodziny".

Nicolas Brown również podkreśla znaczenie właściwego wyglądu bohaterów. "Siostry mieszkały nad morzem całe swoje życie i wiele czasu spędzają na zewnątrz. Musieliśmy więc pokazać, że nie są domatorkami, które cały dzień popijają herbatkę. Spędzają dużo czasu w ogrodzie i choć wiedzie im się całkiem nieźle i są raczej obyte towarzysko, w dalszym ciągu pozostają mieszkankami wsi a nie mieszczuchami. Ten kontrast uwidacznia się szczególnie w scenie, w której jadą do Londynu na koncert Andrei w Wigmore Hall. "Odkrywają świat, którego wcześniej nie znały i zdają sobie sprawę iż nigdy nie mogłyby stać się jego częścią. Ta scena jest dla nich wielkim emocjonalnym przeżyciem - chłopiec, którego uratowały i który zmienił ich losy, nagle rozkwitł. Ich krótkie spotkanie po koncercie jest bardzo szczęśliwą chwilą ale jednocześnie siostry zdają sobie sprawę, że muszą pozwolić Andrei odejść. Chłopiec wyraźnie dobrze czuje się wśród swoich nowych, miejskich przyjaciół i wsiąka w wytworne towarzystwo. Siostry wracają więc tam, gdzie ich miejsce, do domu, w którym czują się bezpieczne i szczęśliwe. To prawdziwie słodko-gorzkie zakończenie".

Przed wyjazdem do Kornwalii aktorzy przeszli dwa tygodnie prób w Londynie. "Nie chciałem zbyt długo przygotowywać się do roli" - wspomina Brühl. "Próby w Londynie miały zupełnie inny klimat. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce, zmieniło się nasze postrzeganie historii i zdaliśmy sobie sprawę, że nasze wyobrażenia nijak się miały do tego, co tam zastaliśmy. Czasami lepiej więc oszczędzić sobie zbyt dużej ilości prób. Wtedy wszystko, co aktor robi na planie ma w sobie wyraźną nutę świeżości".

Występując u boku nagradzanej Oskarami obsady Daniel Brühl przekonał się, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy pracą ze światowymi sławami a aktorami w rodzimych Niemczech. Wiele satysfakcji przyniosła mu jednak obserwacja sposobu ich pracy. "To było wspaniałe doświadczenie patrzeć jak radzą sobie z rolą Judi i Maggie. Każde zdanie, które padało z ich ust wydawało się właściwe. Poza tym wszystko można było wyczytać z ich oczu. Są profesjonalistkami. Dla mnie, jako młodego aktora, było wielkim przywilejem czerpać od nich energię do pracy. Sądzę, że w dużej mierze przyczyniło się to do polepszenia mojej własnej kreacji".

Choć był najmłodszym członkiem obsady, Brühl wykazał się niezwykłą dojrzałością jak na swój wiek i podsumował urok "Lawendowego wzgórza" wręcz cudownie: "Uwielbiam historie o relacjach międzypokoleniowych. Ale to przede wszystkim opowieść o miłości. To temat ponadczasowy i wiek naprawdę nie ma tu żadnego znaczenia. Podoba mi się romantyczny wydźwięk tego filmu. Nawet gdybym nie był związany z jego realizacją, chciałbym go obejrzeć. Nie jest to propozycja tylko dla kobiet po 40-tce ale dla każdego, od 20. do 80. roku życia".

"To bardzo ciepła, wzruszająca i bynajmniej nie zwyczajna historia" - dodaje Nick Brown. "Ma w sobie złożoność, odzwierciedlającą istotę ludzkiego losu. Dotyczy naszych marzeń o tym, co chcielibyśmy mieć ale co nie jest nam dane, a także ludzi i rzeczy, które zostają nam odebrane. To sprawy, z którymi trudno się pogodzić. Jest tu także element innego, nieznanego świata - nigdy nie można być pewnym skąd właściwie pochodzi Andrea. Pozostaje z siostrami tylko przez krótkie lato a potem nagle je opuszcza. Jest w tym coś magicznego, podobnie jak w samej Kornwalii. Sądzę, że ta historia jest w stanie poruszyć widzów - pewnie się popłaczą ale odejdą z poczuciem, że tak to się właśnie musiało zakończyć. Pozwolić odejść osobie, którą się kocha to trudne zadanie ale jeśli czyni się to w słusznej sprawie, to nawet jeśli emocjonalnie boli, jest to jakby trochę łatwiejsze. Poza tym widzowie będą mieli okazję zobaczyć na ekranie poczynania dwóch najlepszych aktorek świata - Judi i Maggie, które perfekcyjnie odtworzyły związek łączący ich bohaterki. Obie naprawdę dobrze się bawiły na planie, a ciepło autentycznej przyjaźni, jaka łączy je od 40 lat uczyniło ten film jeszcze bardziej wzruszającym".

Miriam Margolyes uważa, że urok filmu kryje się w niedopowiedzeniach. "Nie chodzi o to, że wszyscy ciągle rozmawiają i zdradzają co ich boli, ale o to, co kryją w swoich wnętrzach. To opowieść o wielkiej namiętności ale nie tej wyrażanej pod pościelą tylko kryjącej się w spojrzeniach, w tęsknocie, w drżeniach serc. Jeśli to dostrzeżecie a przy tym rozumiecie, że w miłości to, co najważniejsze nigdy nie zostaje powiedziane, pokochacie ten film. Ja uważam, że jest piękny i jestem z niego bardzo dumna".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Lawendowe wzgórze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy