Reklama

"Last Vegas": Z KART SCENARIUSZA NA EKRAN

Freeman. De Niro. Douglas. Kline. Czwórka legendarnych aktorów pojawi się po raz pierwszy razem na ekranie w komedii wypakowanej po brzegi żywiołowym humorem, inteligentnymi spostrzeżeniami oraz wzruszającą refleksją na temat prawdziwej przyjaźni."Zgodziłbym się przyjąć tę rolę nawet wtedy, gdyby wysłali mi książkę telefoniczną zamiast scenariusza", mówi z uśmiechem Morgan Freeman, filmowy Archie. "Last Vegas dał mi możliwość zagrania z ludźmi, których uważam za prawdziwe ikony. Cóż za wspaniałe przeżycie! To ciekawe, że nasze ścieżki były od dawna złączone, ale nigdy nie zdarzyło nam się razem pracować", kontynuuje aktor. "W pewnym sensie czuliśmy się tak, jakbyśmy grali ze starymi kumplami z planu", dodaje Robert De Niro, który wciela się w Paddy'ego. "Przez lata znajomości wywiązała się między nami silna więź, śledziliśmy wzajemnie własne kariery, pomagaliśmy sobie, gdy tylko pojawiała się taka możliwość, zżyliśmy się w sposób, który ciężko opisać słowami".

Reklama

"Dając możliwość improwizacji takim aktorom, należy spodziewać się świetnej zabawy", kontynuuje Michal Douglas, ekranowy Billy. "Każdy z nas ma własny styl. Ciekawiło mnie, w jaki sposób takie połączenie sprawdzi się na ekranie. Okazało się, że fantastycznie się wzajemnie uzupełnialiśmy, jednocześnie nie wchodząc sobie w drogę". Kevin Kline, który gra Sama, z wielką radością skorzystał z możliwości pracy z grupą tak wybitnych aktorów. "Granie z nimi w jednym filmie było bardzo ekscytujące, podziwiałem ich talent od wielu lat. Im lepsi są twoi partnerzy z planu, tym lepiej sam wypadasz na ekranie", opowiada aktor, którego w scenariuszu zainteresowało ciekawe podejście do tematu przyjaźni. "Podobało mi się, że film podejmuje zarówno zalety prawdziwej przyjaźni, jak i koszt, który ona ze sobą niesie. Bohaterowie wspierają się bezwarunkowo, ale gdy któryś zaczyna szaleć, nie obawiają się mu tego powiedzieć prosto w oczy. To wymaga autentycznej odwagi".

"Uważam, że to zabawna i poruszająca historia", zaznacza producent Laurence Mark. "Dan Fogelman to wspaniały scenarzysta, który znakomicie porusza się pomiędzy komedią i dramatem. Każdy ze stworzonych przez niego bohaterów przebywa emocjonującą podróż w głąb samego siebie, czasami naznaczoną wielką goryczą, natomiast ekranowy humor pojawia się właśnie ze względu na fakt, że ich przygody są tak prawdziwe, rzeczywiste". Fogelman napisał scenariusz do "Last Vegas" sześć lat temu. "Zawsze uwielbiałem komedie kumpelskie. Zacząłem zastanawiać się nad pomysłem wieczoru kawalerskiego, który byłby jednocześnie okazją dla czwórki wieloletnich przyjaciół do podreperowania łączących ich więzi, odzyskania dawnej iskry", wyjaśnia scenarzysta. "Wszystko zaczęło się zazębiać, gdy napisałem jedną z wczesnych scen, w której Billy, Sam i Archie rozmawiają przez telefon. Pewne relacje nigdy się nie zmieniają. Jako młodzi mężczyźni znajdujemy pasującą nam paczkę przyjaciół i zaczynamy w niej funkcjonować na dobre i na złe. I nawet później, gdy wszyscy mamy rodziny i jesteśmy znacznie starsi, wystarczy, żeby ta paczka znowu się zebrała, a przypominają nam się młodzieńcze lata i związane z nimi nawyki".

"Stwierdziłem, że to pomysł warty rozwinięcia - opisać ponowne spotkanie dawnych przyjaciół, którzy zaczynają odgrywać role ze swej młodości", wyjaśnia Fogelman, który przed stworzeniem scenariusza wyjechał do Las Vegas, aby zebrać na miejscu odpowiednie materiały referencyjne. "Uczestniczyłem w wielu odbywających się tam wieczorach kawalerskich, ale nigdy wcześniej nie byłem tam w pojedynkę. Dziwaczne uczucie, włóczenie się po kasynach, samotne kolacje o 17:00, uprawianie hazardu itd. Wszyscy się na mnie patrzyli spode łba, gdy tak się przechadzałem z notesem, zapisując kolejne myśli". Tak się złożyło, że niedługo wcześniej zmarła matka scenarzysty. "Byłem w Los Angeles i popadałem powoli w depresję. W pewnym momencie powiedziałem więc sobie, że muszę się zebrać do kupy i zacząć pisać następny film - no i pojechałem do Las Vegas na rozpoznanie", wspomina Fogelman. "Z ręką na sercu, praktycznie ani razu nie przegrałem - nigdy w życiu nie miałem tak dobrej passy. Pomyślałem, że albo moja mama miała z tym coś wspólnego, albo coś mi każe rozpocząć z tego miejsca mój kolejny scenariusz. Wróciłem z Las Vegas bogatszy o jakieś 17 000 dolarów oraz pomysł na fajny film".

Producentka Amy Baer wspomina, że pragnęła nakręcić film dla pokolenia "baby boomers", odkąd pracowała w Sony Pictures przy filmie "Lepiej późno niż później" w reżyserii Nancy Meyers. "Zauważyłam pewien trend, potencjał na opowiadanie ciekawych historii dla publiczności, która jest zazwyczaj pomijana przez twórców filmowych", opowiada Baer. "Niedługo później trafiłam na scenariusz Dana i wiedziałam, że muszę doprowadzić do powstania tego filmu. Tekst był zabawny, ale także szczery emocjonalnie, prawdziwy, opowiadający o rzeczach, z którymi dorośli widzowie potrafiliby się utożsamić. To historia czterech facetów, którzy przypominają sobie, z jakiego powodu stali się tak bliskimi przyjaciółmi i jak wiele dla siebie znaczą; opowieść uniwersalna, nie przeznaczona dla widzów w konkretnym wieku".

Niedługo później do projektu dołączył reżyser Jon Turteltaub. "Najlepsze filmy powstają z połączenia humoru oraz elementów dramatycznych", wypowiada się reżyser. "Natomiast jeśli bohaterowie nie są wiarygodni, jeśli ich dylematy nie są angażujące, wtedy całość staje się sztuczna. Ten projekt miał w sobie wszystko, czego potrzeba". Słowa te potwierdza Baer: "Jeśli poszlibyśmy za bardzo w jedną ze stron, otrzymalibyśmy albo farsę, albo nudny film, który nie wzbudziłby większych emocji. Musieliśmy stworzyć wiarygodną opowieść, w której potrafiliby odnaleźć się przedstawiciele pokolenia baby boomers. To nie są ludzie, którzy chodzą grzecznie spać - oni w wieku 85 lat skaczą z samolotów i równocześnie żenią się po raz trzeci", mówi producentka. "Zawsze zastanawiałem się nad motywem zachowywania zgodnie ze swoim wiekiem", kontynuuje Turteltaub. "Prawda jest taka, że w pewnym momencie życia należy dorosnąć, a trzymanie się pewnych zachowań staje się nieco żałosne. Z drugiej strony nie powinniśmy nigdy rezygnować z niektórych rzeczy i życiowych przyjemności. Sednem dojrzałości jest umiejętność rozróżniania pomiędzy tymi kwestiami... co jest bardzo trudne".

Kiedy po raz pierwszy spotykamy naszych bohaterów, Sam (Kline) mieszka na Florydzie i nie potrafi odnaleźć się na emeryturze, Archie (Freeman) żyje w New Jersey z irytująco nadopiekuńczym synem, a Paddy (De Niro) przesiaduje samotnie w mieszkaniu na Brooklynie i opłakuje śmierć żony. Z letargu wyciąga ich telefon od Billy'ego (Douglas), bogatego prawnika z Malibu, który nareszcie oświadczył się swojej kilkadziesiąt lat młodszej dziewczynie. Nie trzeba czekać długo na pomysł pojednania czwórki przyjaciół na wyjątkowym wieczorze kawalerskim. Jednakże w momencie, kiedy przyjeżdżają do Vegas, uświadamiają sobie, że czas nie stanął specjalnie dla nich w miejscu. "Czasami w komediach ciężko zdefiniować, kto jest filmowym antagonistą, często nie ma żadnego", opowiada Turteltaub. "W naszym przypadku czarnym charakterem staje się Las Vegas, które nie przypomina miejsca znanego naszym bohaterom z czasów ich młodości. Jest ogromne, głośne, pełne uciech i młodych ludzi - w zasadzie nie ma w nim starszych osób. Nasza czwórka czuje się wyobcowana, dzięki czemu obserwowanie ich sposobów na radzenie sobie z teraźniejszością jest o wiele ciekawsze".

Znaczna część filmowego humoru bierze się z koncepcji, że bohaterowie mają pewne wyobrażenie o Las Vegas, które nie pokrywa się z rzeczywistością", wtóruje swoim kolegom producent Laurence Mark. "W pewnym momencie zdają sobie sprawę, że nie muszą dostosowywać się do tego, co miasto im narzuca - sami mogą mu narzucić własną wizję zabawy. Wyruszają więc na spotkanie z wielką przygodą, której w ogóle się nie spodziewali". Douglas mówi, że z każdym z bohaterów można się utożsamić, niezależnie od wieku. "Postać, którą gram, Billy, to prawdziwy czaruś, duże dziecko, które nigdy nie musiało dorosnąć. Odniósł sukces jako prawnik i przez całe życie świetnie się bawił, nie myśląc o czymś tak prozaicznym jak ożenek. Na pogrzebie swego partnera z firmy uświadamia sobie, że czas nie ma zamiaru na niego czekać", wyjaśnia aktor. "I właśnie ta nagła świadomość własnej śmiertelności popycha go do oświadczyn. Kiedy był młody, pewna kobieta złamała mu serce, więc myśl o poświęceniu się jednej osobie przez wiele lat go przerażała".

Billy jest autentycznym dużym dzieckiem, z kolei Paddy to facet, który nie chce w ogóle opuszczać domu. De Niro opisuje swojego bohatera jako emeryta, który "przechodzi trudny okres w życiu i nie chce wyjść do ludzi. To taki trochę zrzęda. Przyjaciele używają podstępu, by wyciągnąć go w podróż do Las Vegas i namówić na spotkanie z Billym, z którym od lat ma na pieńku". W szczególności Archie nie zamierza pozostawić kumpla, gdy rysuje się przed nimi taka wspaniała okazja na odmienienie swych egzystencji. "Archie to emeryt mieszkający w New Jersey z synem, synową oraz wnukiem. Przeszedł już jeden wylew, więc jego syn staje się nadopiekuńczy i nie pozwala mu robić nic ciekawego", opowiada Freeman. "Dzieci przejmują kontrolę nad jego życiem. W pewnym momencie pojawia się jednak opór. Kiedy w umyśle Archiego zaczyna majaczyć myśl o wielkiej przygodzie, wymyka się z tego więzienia". Zostaje jeszcze Sam, który na prośbę żony przeszedł na wcześniejszą emeryturę. "Jest znudzony nowym życiem, potrzebuje zastrzyku dobrej zabawy, a spotkanie po latach z przyjaciółmi to idealna do tego okazja", wyjaśnia Kline. "W jego małżeństwie nie ma już przysłowiowej iskry", dodaje Mark. "Żona zezwala mu jednak na ten szalony wypad, a on uświadamia sobie, że bez niej nie byłby tym, kim jest".

Jak zauważa Turteltaub, w "Last Vegas" nie tylko męskie postaci są ciekawe i wiarygodne. Na scenę wkracza Diana, piosenkarka, w którą wciela się laureatka Oscara Mary Steenburgen. "Jest w niej coś szczerego", dodaje reżyser. "To kobieta, która nie obawia się mówienia o swoim wieku, cierpieniu, rozwodzie, samotności, nudzie, ale także o swojej miłości do śpiewania i samego życia". Steenburgen tak definiuje swoją bohaterkę: "Była prawniczką i mieszkała w Atlancie, ale nieudane małżeństwo sprawiło, że została sama z córką, która w pewnym momencie dorosła i wyniosła się z jej życia. Kobieta przypomina sobie, ze za młodu marzyła o karierze śpiewaczki - nie jest może najlepsza w tym fachu, ale wystarczająco dobra, by występować na niewielkiej scenie w Vegas", wyjaśnia aktorka. "To dziwne, żeby zaczynać nowe życie w starszym wieku, ale sama tak miałam, więc rozumiem tę kobietę. Wierzę w drugie, trzecie, czwarte, piąte i szóste życiowe szanse. Jeśli człowiek ma wystarczająco odwagi, może dostać tyle szans, ile będzie chciał". Dianę ciągnie do Paddy'ego oraz pełnego sprzeczności Billy'ego. "Czuje samotność wyzierającą z oczu Paddy'ego, zdaje sobie sprawę, że on jest na granicy poddania się. Zachęca go do walki", mówi Steenburgen. "W przypadku Bill'yego uświadamia sobie, że ten mężczyzna chce się ożenić z trzydziestolatką i jest zatwardziałym kawalerem, ale nie potrafi czuć do niego niechęci".

"Nie wywiesiliśmy podczas castingu tabliczki z napisem Poszukujemy wyłącznie laureatów Oscarów", mówi z uśmiechem producent Mark. "Tak się jednak złożyło, że w głównych rolach udało nam się zatrudnić aż piątkę laureatów". Aktorów zachęciły w równej mierze scenariusz Fogelmana, możliwość współpracy z samymi sobą oraz nazwisko Turteltauba na stołku reżysera. "Gdyby ten film miał być jedynie głupawą rozrywką, nie potrzebowalibyśmy takiej obsady", informuje reżyser. "Poszukiwaliśmy emocjonalnej głębi, to projekt prawiący o przyjaźni, miłości oraz o tym, że nigdy nie jest za późno, by zacząć żyć". Mark zauważa, że każdy z aktorów wypadł idealnie w przydzielonej mu roli. "Billy jest energetyczny, zaskakujący, ale również bardzo wrażliwy. Michael idealnie to oddał na ekranie, a że jest również świetnym producentem, to bardzo dobrze go było mieć na planie. Do roli Paddy'ego od początku chcieliśmy Roberta De Niro, ponieważ świetnie radzi sobie z komediowymi postaciami, które skrywają w sobie o wiele więcej niż można je o to podejrzewać. Morgan fantastycznie uchwycił szczodrość i uczynność Archiego, jego pozytywnego ducha. A możliwość obserwowania go, gdy zaczyna szaleć na ekranie - szczególnie na parkiecie - była prawdziwa przyjemnością. Do roli Sama potrzebowaliśmy aktora, który sprawdziłby się świetnie w scenach ukazywania subtelnych emocji oraz sekwencjach iście fizycznej komedii. Kevin Kline potrafi zrobić ze wszystkiego zabawny skecz!"

A Diana? Tę postać najtrudniej było obsadzić. "Musiała reagować na naszych bohaterów w sposób, który pokazywałby widzom, kim oni tak naprawdę są", informuje Turteltaub. "Wyzwala w nich to, co najlepsze. Potrzebowaliśmy aktorki, która byłaby w stanie poradzić sobie z tak wielkim wyzwaniem. Mary Steenburgen ma w sobie coś, co sprawia, że łatwiej się przy niej otworzyć, nie obawiając o zranienie. Nie onieśmiela, nie ocenia, samo jej oblicze zachęca do zwierzeń, ma w sobie coś stanowczego, ale także wielką wrażliwość. No i naprawdę potrafi śpiewać. Wszyscy znamy ludzi, którzy twierdzą na wyrost, że mają talent. Ona faktycznie go ma i potrafiła to wykorzystać przy tworzeniu tej postaci", dodaje reżyser. "Nie tylko potrafi śpiewać, ale ma także kontakt z wytwórnią Universal i pisze własne piosenki - w filmie pojawiają się jej własne teksty", zachwyca się aktorką producent Laurence Mark. "Wraz z Jeremym Spillmanem i Jaredem Crumpem napisała "A Cup of Trouble", które wykonuje przed kamerami"

Dla Steenburgen najważniejsza była jednak możliwość wystąpienia u boku tak wspaniałej obsady. "Granie z Michaelem Douglasem było kojące, on ma w sobie coś staroświeckiego, co przypominało mi Franka Sinatrę i Freda Astaire'a. Z łatwością oddaje wszystkie cechy swojego bohatera", mówi aktorka, wspominając również pracę z Robertem De Niro. "Pierwszego dnia na planie miałam w mojej pierwszej scenie siedzieć na ławce w parku, trzymać kawę i konwersować z Bobbym. Jeśli przyjrzycie się bliżej, zobaczycie, jak bardzo drżały mi ręce! Wystarczy zagrać z nim przez kilka sekund i już wiadomo, skąd wzięła się jego aktorska reputacja. Od razu wchodzi w 100% w daną scenę, ujawnia prawdę swojego bohatera", opowiada aktorka o swoim partnerze z planu. "Kevin Kline wygląda jak postać żywcem wyjęta z powieści Karola Dickensa, uwielbiam go", dodaje o kolejnym koledze z "Last Vegas". "A Morgan Freeman jest tak cudownie nieprzewidywalny. Samą jedynie obecnością sprawia, że coś staje się bardziej niesamowite. I cały czas śpiewał na planie!", informuje Steenburgen, dla której największą zaletą bycia aktorką w tym wieku jest to, ze "człowiek nie jest na tyle głupi, by zastanawiać się nad tym, co dalej, czy innymi rzeczami, którymi martwią się dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Siedzieliśmy sobie na planie i cieszyliśmy się po prostu, że tam jesteśmy i dobrze się bawimy. To było wspaniałe".

Fogelman nigdy nie podejrzewał, że napisane przez niego postaci posłużą aktorom takiego kalibru do stworzenia tak fantastycznych ról. "Kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć usiedliśmy przy stole i zrobiliśmy ogólne czytanie scenariusza. Pamiętam moment, kiedy wszedłem do tego pomieszczenia i czytałem kolejno kartki na stole: Michael Douglas, Robert De Niro, Morgan Freeman, Kevin Kline, Mary Steenburgen, Jon Turteltaub, producenci i ja. Dziwaczne przeżycie. Przez kolejne trzy godziny czułem się tak, jakbym miał zaraz zwymiotować", wspomina scenarzysta. "Potrzebowaliśmy aktorów, którzy potrafiliby pokazać na ekranie wieloletnią przyjaźń", dorzuca swoje trzy grosze producent Mark. "Mając na pokładzie takie legendy, nie było z tym żadnego problemu - po dwóch godzinach na planie zachowywali się jak starzy kumple". Turteltaub wyznaje na koniec: "Dla mnie największym wyzwaniem było pokonanie własnego strachu, że nie będę potrafił poprowadzić odpowiednio tych niesamowitych aktorów. Na szczęście udało się!".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Last Vegas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy