Reklama

"Last Minute": WYWIADY Z AKTORAMI

ROZMOWA Z ALDONA JANKOWSKĄ

(filmowa Krystyna)

Ostatni raz, gdy pojawiła się Pani na dużym ekranie była to główna rola żeńska w czarno-białym dramacie biograficznym. Teraz zdecydowała się Pani na ukazanie swoich zdolności parodystycznych w "Last Minute". Czy to oznacza, że jednak komedia jest gatunkiem najbliższym Pani sercu czy uwiódł Panią scenariusz?

Po pierwsze już dawno uwiodły mnie filmy Patryka Vegi i gdy zaproponował mi rolę w swoim najnowszym filmie oszalałam z radości, ale żeby się tego tak od razu nie domyślił, to z czystej kurtuazji wypytałam jeszcze co to za film i okazało się, że to komedia i że pisząc rolę Krystyny miał mnie przed oczami... Warto żyć dla takich chwil. Uwielbiam komedię, scenariusz nie tylko mnie rozśmieszył, ale i bardzo wzruszył. Wybaczyłam Patrykowi nawet to, że obsadził mnie w roli babci.

Reklama

W filmie "Last Minute" jest Pani przebojową babcią, nigdy nie tracącą zimnej krwi byłą policjantką i pozytywnie nastawioną do życia kobietą o mocnym charakterze. Czy filmowa Krystyna przypomina Panią na co dzień? Które z jej cech charakteru chciałaby Pani posiadać?

Babcia Krystyna jest pod pewnymi względami typową polską babcią, dla której najważniejsza jest rodzina. Wychowała syna, a teraz wychowuje wnuki. Przyjmuje dzielnie ciosy od losu i nie lituje się nad sobą. Podejrzewam, że pracując w policji też nie raz dotknęła ciemnej strony życia, ale jest optymistką, nie jęczy tylko działa. Równocześnie jest ciekawa świata. Kiedy los podsuwa jej szansę na egzotyczną podróż, zabiera ze sobą rodzinę. Pokochałam tę postać, dostałam od niej lekcję umiłowania życia ze wszystkimi przeciwnościami, jakie stawia nam na drodze. Babcia Krystyna powiedziałaby: będzie dobrze! To nas na pewno łączy, obie nie poddajemy się bez walki.

Jaka była najbardziej zabawna sytuacja podczas kręcenia filmu? Która scena jest Pani zdaniem najbardziej komiczna?

Najbardziej rozbawiał mnie mój filmowy syn (Wojtek Mecwaldowski), zarówno na planie, jak i poza nim, bo to po prostu uroczy, niezwykle dowcipny człowiek, a scena, w której ucieka przed rekinem jest po prostu prześmieszna. Bawiliśmy się też z Wojtkiem w scenie na egipskim bazarze, gdzie nasi bohaterowie szukają grzybów na barszcz. Oczywiście musieliśmy improwizować, no bo proszę spróbować wytłumaczyć obcokrajowcowi (bez znajomości języka), że szukasz grzybów na barszcz, najlepiej borowików.

Główni bohaterowie spędzają święta na plaży w Egipcie. Pani zdaniem to dobry pomysł czy woli Pani bardziej tradycyjne rozwiązania?

Spędzam święta tradycyjnie, ale podoba mi się to, że nasi bohaterowie otwierają się na przygodę, to że raz spędzili Wigilię poza domem tylko scaliło tę rodzinę. Przecież tak naprawdę w obchodzeniu świąt chodzi też o odnawianie więzi rodzinnych, spotkanie z bliskimi, zastanowienie się nad tym jakie wartości są w naszym życiu naprawdę ważne. Przy moim wigilijnym stole siadają moi krewni, ale i przyjaciele, którzy też są dla mnie rodziną. Stół wigilijny może stanąć wszędzie, w Egipcie też.

Jakie wartości, Pani zdaniem, wyniesie widz po obejrzeniu "Last Minute"?

Myślę , że poczuje się mniej samotny. To film, który pokazuje, jak niesamowity potencjał tkwi w ludziach, o, których myślimy, że wiemy już wszystko. I nawet nie podejrzewamy, do jakich poświęceń są zdolni, żeby ocalić rodzinę. To również film o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy do naszych samotnych, nie liczących już na wiele serc zawita miłość i jak wiele miłości może się zawierać w misce zupy grzybowej podanej w Wigilię na plaży. No i ta gigantyczna dawka humoru, która rozrusza każdego

ROZMOWA Z ANNĄ SZAREK

(filmową Natalia)

"Last minute" to kolejny film, w którym współpracuje Pani z Patrykiem Vegą. Co takiego wyjątkowego jest w rolach, które proponuje Pani ten reżyser? Proszę opowiedzieć o bohaterce, w którą Pani się wcieliła w ostatniej komedii Patryka Vegi.

Grałam dotąd role kobiet niespełnionych i targanych uczuciami. Z tym że Ingrid w "Klossie" pozostaje niespełnioną aż do końca, podczas gdy Natalia w "Last Minute" odnajduje swoje szczęście. Natalia jest kobietą, która miewa poczucie pustki w swoim życiu. Maskuje to uśmiechem i pogodnym usposobieniem, ma w sobie mnóstwo cierpliwości, ale nie jest szczęśliwa. Ma jednak w sobie odwagę, by rozpocząć nowe, lepsze życie.

Czym wyróżnia się komedia "Last minute" na tle innych powstałych do tej pory w Polsce?

To komedia zbudowana naprzemiennie ze śmiechu i ze wzruszeń. Zabawny film, który zarazem może sprawić, że zakręci nam się łezka z oku.

Czy atmosfera na planie odzwierciedla tę z filmu? Czy pamięta Pani jakieś wyjątkowo zabawne sytuacje podczas kręcenia "Last minute"?

Na planie panowała pogodna atmosfera, choć nie brakowało też spięć i stresowych sytuacji. Wierzę, że z tych napięć powstało naprawdę udane dzieło. Twórczość nie zawsze, a nawet zazwyczaj nie oznacza, że kiedy dzieło powstaje, jest tylko i wyłącznie lekko i przyjemnie. Dla mnie osobiście było to bardzo ciekawe i wielkie doświadczenie, głównie dzięki temu, że mogłam zagrać ze znakomitymi aktorami i koleżankami aktorkami.

Przez kilka lat była Pani modelką. Czy zdolności nabyte podczas pracy na wybiegu pomagają Pani w aktorstwie? W jednej ze scen, w której gra Pani z Klaudią Halejcio ukazane są bardzo drogie stroje od projektantów mody. Nie tęskni Pani za dawnym stylem życiem?

Trudno powiedzieć, że "tęsknię" albo "nie tęsknię". Ten czas już był, minął, teraz jest kolejny etap. Najważniejsze jest zawsze to, co dzieje się tu i teraz i co się wydarzy, a szczególnie jeśli będzie to niespodziewane. Scenę z Klaudią bardzo dobrze wspominam - myślę, że byłyśmy wtedy obie bardzo naturalne. Bo czy kobieta przy przymierzaniu ciuchów może w ogóle zachowywać się nienaturalnie?

O czym według Pani opowiada komedia "Last Minute"? Czy widz, po obejrzeniu tego filmu, wyniesie określone wartości? Czy chodzi po prostu o dobrą zabawę i poprawę humoru podczas niesprzyjającej zimą aury?

To zarówno historia z ogromną dawką humoru, ale też mocno zabarwiona refleksją. Tytułowe last minute dla mojej bohaterki, to ostatni moment na podjęcie decyzji, jak i z kim chce spędzić swoje życie. Moim zdaniem to świetna komedia i jednocześnie film o podejmowaniu trudnych decyzji, o tym że mamy wpływ na swoje życie, ale często nie mamy odwagi, by je zmienić.

ROZMOWA Z OLAFEM MARCHWICKIM

(filmowy Bartuś)

Olaf, co podobało Ci się najbardziej w pracy przy filmie "Last Minute"?

Najfajniejsze były sceny w basenie i na plaży. Ja uwielbiam się kąpać, więc to mi się najbardziej podobało. Oprócz tego ekstra było się wcielić na chwilę w Indianę Jonesa - miałem w jednej scenie w filmie nawet taki sam kapelusz i bat, z którego mogłem trochę postrzelać!

A co było dla Ciebie najtrudniejsze?

Najtrudniejsze było nagranie sceny, gdy moją filmową rodzinę wyrzucano z hotelu. Musiałem być smutny i zły a tymczasem na planie było cały czas tak wesoło, że trudno było się nie smiać.

Już kilka razy grałem poważne, smutne role i nawet umiem się rozpłakać jeśli trzeba, ale w "Last Minute" Pani Aldona Jankowska z Panem Wojtkiem Mecwaldowskim stworzyli komediowy duet i wszystkich rozśmieszali. Te smutne sceny były przez to trudne do zagrania. A to, że na planie była fajna atmosfera, bardzo pomagało, mieliśmy codziennie dużo godzin nagrań, gdyby było ponuro wszyscy byliby bardziej zmęczeni. Tego się nie czuło.

Jak byś zachęcił kolegów i koleżanki do obejrzenia komedii z Twoim udziałem. Co było w niej takiego fajnego?

Jak bym zachęcił? Ja bym sam też poszedł chętnie na jakiś przygodowy film z rodzicami. Chodzimy zwykle tylko na kreskówki, bo teraz komedie są w większości tylko dla dorosłych a ten film jest akurat komedią dla wszystkich. Jest też dużo śmiechu i dobrego humoru, mimo kłopotów, jakie moja filmowa rodzina przeżywa: bez pieniędzy w obcym kraju. Oczywiście nie poddajemy się i kombinujemy jak tu wyjść cało z takiej sytuacji.

Czy z racji swojego młodego wieku byłeś specjalnie traktowany na planie? Czy starsi aktorzy Ci pomagali w przygotowaniu się do roli?

Nie byłem specjalnie ulgowo traktowany - tempo pracy było bardzo szybkie, całe dnie byłem na planie i kilka nocy też. Jendak nie męczyło mnie to wcale, lubię grać. Poza tym na planie było bardzo wesoło, a starsi aktorzy traktowali mnie jak jednego z nich - nie dawali mi odczuć, że jestem początkujący i to mi bardzo pomagało. Dużo się zawsze uczę od dorosłych aktorów.

Roli nauczyłem się jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, na planie prowadził mnie cały czas reżyser, tłumaczył, jak ma wyglądać ujęcie.

Czy przydarzyła Ci się podczas kręcenia "Last Minute" jakaś zabawna sytuacja?

Tak! Było dużo śmiesznych momentów. Najlepsze było kręcenie kolacji wigilijnej na plaży. Cały czas pożeraliśmy chleb, który był rekwizytem filmowym. Mieliśmy się nim podzielić jak opłatkiem. Wszyscy byli już tak głodni, że gdy tylko rekwizytor przynosił nam ten chleb, od razu go zjadaliśmy. Kiedy się kończył, pan Wojtek Mecwaldowski wołał głośno "Chleb!!!", bo nie mieliśmy już z czym grać. Zrobiliśmy tak kilka razy, w końcu reżyser zabronił nam jedzenia rekwizytów. Na szczęście byliśmy już wtedy najedzeni.

ROZMOWA Z BARTKIEM ŚWIDERSKIM

(filmowy Robert)

W "Last Minute" gra pan mężczyznę, w którym na pierwszy rzut oka mogłaby zakochać się każda kobieta. Dopóki nie zacznie mówić.

Tak, to prawda, Robercik, mój filmowy bohater ma przysłowiowe "gadane". Bez przerwy coś mówi, jak radny z ambicjami na posadę posła, czego zresztą wcale nie ukrywa. Bywa, że zawstydza osoby będące w jego towarzystwie. Krótko mówiąc, to dosyć nieprzyjemny typ.

Gra pan drugoplanową rolę, jednak niebywale wyrazistą. Skupia pan na sobie uwagę. Jak grało się Panu postać, z która ciężko Pana zidentyfikować? Zazwyczaj kojarzymy Pana z grzecznym i miłym chłopakiem na ekranie. Polubił Pan choć trochę Roberta?

To ciekawe doświadczenie aktorskie. Rzeczywiście, nigdy wcześniej nie grałem takiego opryskliwego i nieprzyjemnego w obyciu typa. Miło jest odskoczyć na chwilę od słodkiego wizerunku i pokazać zupełnie odmienną twarz. Nie ukrywam, że praca nad rolą była świetną zabawą. Pewnie każdy z nas choć raz w swoim życiu natknął się na takiego Robercika. Mieliśmy spory ubaw na planie, za każdym razem, kiedy mówiłem słowami Roberta. W ogóle jego postać jest wbrew pozorom komiczna. Snobistyczny sposób ubierania się, wskazujący na zasobność portfela, instrumentalny stosunek do kobiet, a przede wszystkim jego wakacyjna pasja, a w zasadzie natręctwo, czyli wyszukiwanie wszelkich mankamentów, które klasyfikują się do tabeli frankfurckiej, dzięki czemu mój bohater odzyskuje zwrot kosztów, żeby mieć na kolejny wyjazd. Taki typ, ten mój Robercik.

Zdjęcia kręciliście w wakacyjnych kurortach. Można w takiej scenerii poczuć ducha świąt?

Owszem, kręciliśmy w egzotycznych miejscach, ale to ludzie tworzą atmosferę świąt, więc nie miejsce jest najważniejsze, a to z kim spędzasz czas świąt. Rzeczywiście święta w ciepłych krajach mają swój odmienny specyficzny klimat. Kiedy masz piasek pod stopami, a nie śnieg i ciepły powiew wiatru na policzku, a nie mróz, nastrój staje się lżejszy, luźniejszy, co wcale nie oznacza, że mniej rodzinny. To miła alternatywa, palmy, wigilia na plaży i krewetki zamiast karpia. Czemu nie?

Ten film to pozytywna komedia dla całej rodziny. Która scena zapadła Panu w pamięci?

Nie mam swojej jednej, ulubionej sceny. Wiele z nich mnie rozbawiło. Niemniej jednak, bardzo lubię sekwencje plażowe. Kręciliśmy na plaży sporo scen, uwzględniając zastałe sytuacje, ludzi tam wypoczywających. To stwarzało niepowtarzalny klimat. Były momenty, że gubiłem orientację, czy jestem w pracy, czy na wakacjach.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Last Minute
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy