Reklama

"Książę Persji: Piaski czasu": PRZEŻYĆ LATO W MAROKU

- Wszyscy mówili nam: Maroko to fantastyczne miejsce - opowiadał Mike Newell - tylko nie jedźcie tam w lipcu ani w sierpniu. I oczywiście, wszystkie zdjęcia kręciliśmy w lipcu i sierpniu.

- Wszyscy mówili nam: Maroko to fantastyczne miejsce - opowiadał Mike Newell - tylko nie jedźcie tam w lipcu ani w sierpniu. I oczywiście, wszystkie zdjęcia kręciliśmy w lipcu i sierpniu.

- Nie mogłem zrozumieć, dlaczego hotel jest kompletnie pusty - wspominał Alfred Molina. - Zastanawiałem się, dlaczego nie ma urlopowiczów z Europy? Miejscowi patrzyli na mnie jak na wariata. Szybko odkryłem, że ludzie nie jeżdżą w miejsce, gdzie jest aż tak cholernie gorąco! Nikt nie pracuje w Maroku w sierpniu. Może tylko szalone psy i Anglicy.

Jerry Bruckheimer tłumaczył, że w Maroku harmonijnie współistnieje współczesność i historia - dlatego jest to tak wspaniały plan zdjęciowy dla filmu kostiumowego. Filmowcy pragnęli także uchwycić autentyczność plenerów, a Maroko ma naprawdę piękne krajobrazy. - Mogliśmy też liczyć na wielu fantastycznych marokańskich statystów, których nie znaleźlibyśmy w Londynie czy Los Angeles - przekonywał producent. - Poza tym, ponieważ kręcono tam tak wiele filmów, jest tam bardzo wielu utalentowanych techników. Bruckheimer był także pełen podziwu dla miejscowych rzemieślników - z ich pracy również korzystano podczas kręcenia filmu. To oni, z materiałów sprowadzonych z Turcji, Tajlandii, Afganistanu, Chin, Malezji, Wielkiej Brytanii, Paryża, Rzymu i oczywiście Maroka, uszyli dużą część spośród 7000 kostiumów, zaprojektowanych przez ekipę pod wodzą Penny Rose, twórczyni kostiumów także do "Piatów z Karaibów". - Penny jest zdolna zorganizować wszystko, gdziekolwiek na świecie - chwalił kostiumografkę Bruckheimer. Po uszyciu kostiumy, jak wyjaśniała Rose, były poddawane niemałym torturom, aby nie wyglądały na nowe, m.in. przy pomocy betoniarek i tarek do sera.

Reklama

Życzliwe nastawienie marokańskich władz do filmowców było ogromnym ułatwieniem. Niemniej jednak, temperatury sięgające 50 stopni Celsjusza nie przestały stanowić ogromnego wyzwania dla całej ekipy.

- Przyjmowaliśmy ogromne ilości płynów - wspominał Gyllenhaal.

- Wyglądało to zupełnie jak kręcenie Super Bowl. Ludzie chodzili dookoła z butelkami Gatorade i wlewali w nas płyn w przerwach między ujęciami. Miałem na sobie kilka warstw odzieży, więc to mi pomogło znieść te temperatury - podobnie jak Berberom i wszystkim ludziom, którzy mieszkają w tym klimacie. Paradoksalnie, to ja byłem odpowiednio ubrany, podczas gdy reszta miała na sobie krótkie spodenki i t-shirty.

Pierwszy klaps padł 23 lipca 2008 roku, w górach Ouka-meden (Atlas Wysoki), 2500 m n.p.m., 75 km od skwierczącego od upału Marakeszu. Aby dotrzeć do tego niedostępnego pasma, ekipa musiała pokonać wiele krętych dróg i skorzystać z kolejki linowej. Dwudziestu marokańskich robotników przez trzy i pół tygodnia pracowało nad wybudowaniem szlaku, którym filmowcy mieli dostać się na miejsce zdjęć. Powstało tam potem miasteczko filmowe, z kuchnią, stołówką i taborem samochodowym złożonym z land roverów z napędem na cztery koła. Ale warto było pokonać wszelkie trudności, gdyż nie znaleziono by lepszej lokalizacji dla filmowej Ukrytej Doliny.

Na pustyni przygotowano plan zdjęciowy dla ataku Persów na Alamut. Nad "wyszkoleniem" szturmującej miasto perskiej "armii", złożonej z 400 miejscowych statystów czuwał długoletni współpracownik Bruckheimera, jeden z najlepszych specjalistów od scen walk, Harry Humphries.

Dzięki pomocy marokańskiego oficera policji Lotfi Saalaoui, oddelegowanego do pomocy ekipie, udało się przekształcić cztery setki ludzi w wojsko w zaledwie 3 dni! Z kolei położony 20 km na południowy zachód od Marakeszu Tamesloht "zagrał" święte miasto Alamut.

Scenograf Wolf Kroeger ("Ostatni Mohikanin", "Wróg u bram") zmienił skromne miasteczko w bogaty, tętniący życiem, VI-wieczny perski ośrodek handlu i kultu, z przypominającym Taj Mahal przepysznym pałacem.

- Kroeger to prawdziwy artysta - nie mógł się go nachwalić Bruckheimer.

- Ma wizję, zamiłowanie do pilnowania każdego szczegółu, nie boi się myśleć odważnie i budować z rozmachem.

Jake Gyllenhaal był pod wrażeniem precyzyjnie przygotowanych dekoracji.

- Już w trakcie prób, gdy oglądałem zdjęcia tego, co planował scenograf, nie mieściło mi się to w głowie - od niesamowitych kostiumów do olbrzymich planów filmowych w plenerach w Maroku. I nie chodzi tylko o ogrom filmu i jego zakres, równie wspaniałe są nawet drobne szczegóły kostiumów. Jeśli zaś skręcisz za róg jakiegoś budynku na planie, choć jest to miejsce, gdzie nie będziemy kręcić, znajdziesz tam starannie wykonane detale - niesamowite rzeźbienia lub piękne kafle.

Oznacza to, że jeśli Mike Newell zdecyduje się kręcić ujęcie za tym rogiem lub ja zdecyduję się tamtędy pobiec, wszystko będzie na swoim miejscu - tak zostało to przemyślane i przygotowane.

Również Gemma Arterton po raz pierwszy miała do czynienia z tak rozbuchanym planem filmowym. - Rozmach tej produkcji jest nie z tej ziemi - entuzjazmowała się.

- Gdy byliśmy w Marakeszu przed rozpoczęciem zdjęć, zabrano mnie na plan filmowy miasta, gdzie mieszka moja postać, Tamina, i było to niesamowite. Były tam ulice, po których można było się przechadzać, pałace, twierdze i rynki. Myślałam sobie: Gram władczynię tego miejsca, mała, niepozorna ja... Skłania to do wielkiej pokory, ponieważ, gdy tak wielu ludzi wykonało całą tę ogromną pracę, teraz ja muszę dać z siebie absolutnie wszystko.

Reżyser wraz ze scenografem długimi godzinami oglądali zdjęcia architektury Iranu.

- Wolf, tak jak i ja - mówił Newell - inspirował się sztuką Wschodu. Wykonał wielką pracę, dokumentując perską i bliskowschodnią tradycję architektoniczną. Twórcy filmu podkreślali wielokrotnie, że nie obyliby się bez niezwykłych umiejętności marokańskich rzemieślników. To w warsztatach Marakeszu powstała większość artystycznych detali filmowych dekoracji. Broń, którą posługują się aktorzy, jest zaś efektem szczegółowych studiów prowadzonych m.in. w muzeach w Iranie, Turcji, Iraku, Egipcie i British Museum w Londynie. Miecze, sztylety i tarcze powstały po wnikliwych oględzinach zabytkowej broni, przy czym połączono różne style, by stworzyć oryginalną broń, rodem z baśniowego, pełnego fantazji świata. Powstało 3500 sztuk dzid, mieczy, noży, tarczy, łuków, kołczanów i wielu innych rodzajów broni z żelaza, drewna, gumy oraz wszelkich potrzebnych do tego celu materiałów. Oczywiście najważniejszym rekwizytem był magiczny sztylet, którego strzeże Tamina i który musi odzyskać Dastan. Sztylet ten, gdyby odtworzyć jego pierwotny wygląd z gry "Piaski Czasu", nie spełniałby swej funkcji. Trzeba było więc tak go zmodyfikować, by posługiwanie się nim było naturalne i oczywiste - a musiał być na tyle wytrzymały, by znieść wszystkie swe filmowe przygody. Powstało 20 egzemplarzy sztyletu, w tym ta najważniejsza, z prawdziwym metalowym ostrzem, rękojeścią z kryształu i diamentowym przyciskiem, uwalniającym magiczny piasek. Były też sztylety z niezwykle twardej albo z miękkiej gumy, używane w zależności od potrzeb.

W księżycowej scenerii Bouaissoun, 45 km na północny zachód od Marakeszu, kręcono sceny ze strusiami. Realizacja wyścigu tych temperamentnych ptaków pochłonęła pełne cztery dni zdjęciowe.

- Struś jest niewiarygodnie tępym stworzeniem i trzeba cierpliwie czekać, aż da z siebie to, co ma najlepszego - zdradzał tajniki pracy ze strusiami reżyser. Na szczęście, obyło się bez wypadków. - Prawdę mówiąc, jestem bardzo, bardzo usatysfakcjonowany występem strusi - podsumowywał to doświadczenie Newell.

A Jake Gyllenhaal komentował: - Kręcenie scen z ich udziałem było straszne. To podłe ptaszyska! One są naprawdę bardzo, bardzo niebezpieczne. Mogą cię zadziobać na śmierć, rozszarpać twarz pazurami? I są duże. Bardzo, bardzo duże. Są w stanie cię stratować. W jednej scenie wpadam w sam środek gonitwy strusi i muszę biec, aby przeżyć, bo goni mnie osiem tych ptaków. Po pierwszym ujęciu pomyślałem sobie: Uff, to musiało wyglądać niesamowicie! A operatorzy powiedzieli mi: "Myśmy kręcili, ty biegłeś. Wypuściliśmy strusie po tym, jak już skończyłeś biec".

Na strusiach ścigali się zawodowi marokańscy dżokeje, po dwóch tygodniach treningów. Żaden z nich nigdy przedtem nie jeździł na strusiu! A są one o wiele mniej stabilne od koni. Alfred Molina wspominał scenę z ukochaną samicą swego bohatera, szejka Amara - Anitą. Po kilku ujęciach, które poszły świetnie, mimo że strusie są ze swej natury zupełnie nieprzewidywalne, Molina zupełnie spontanicznie pocałował strusia w szyję. Mogło się to skończyć bardzo źle, ale na szczęście nic się nie stało. Dopiero po zdjęciach Molina dowiedział się, że strusica Anita to w rzeczywistości samiec, Alan.

Kolejny plan zdjęciowy był zlokalizowany niedaleko Warzazat, w oazie Fint. Przybywających filmowców witała tabliczka: "UWAGA! Węże i skorpiony. Należy zachować szczególną ostrożność". Na planie obecny był cały czas marokański specjalista od węży, odpowiedzialny za bezpieczeństwo ekipy. Powodem kłopotów stały się w końcu nie zwierzęta, a pogoda. Po dwóch dniach przeszła bowiem tędy burza piaskowa. Co prawda, jak twierdził Newell, miejscowi w ogóle się nią nie przejęli. Według nich, nie była to PRAWDZIWA burza piaskowa, która sprawia, że wszystko staje się dosłownie czarne. To tylko wiejący 80 km/h podmuch...

Trudne warunki pogodowe nie mogły odstraszyć doświadczonego operatora Johna Steele'a ("Harry Potter i kamień filozoficzny", "Gniew oceanu"), który swoje przeszedł niegdyś na planie "Amerykańskiego pacjenta" w Tunezji. Za zdjęcia do tego filmu otrzymał Oscara. Na planie "Księcia Persji" największym problemem były zachodzące mgłą z powodu gorąca obiektywy. Nic nie dało się na to poradzić, mimo zastosowania najnowocześniejszych technik. Po prostu trzeba się było z tym pogodzić - ponieważ jednak podczas wielkich upałów powietrze jest jakby zamglone, efekt okazał się więc naturalny. Trzeba było także chronić sprzęt przed piaskiem i pyłem, niezwykle szkodliwym dla kamer.

Gdy zdjęcia w Maroku dobiegły końca, Jake Gyllenhaal, jak przystało na prawdziwego pustynnego wojownika, stwierdził, że wcale nie było tak ciężko.

- Dorastałem w południowej Kalifornii, gdzie warunki są dość podobne - mówił.

- Maroko jest wspaniałe. Były takie dni, pomiędzy zdjęciami, że wsiadałem w samochód i jechałem przed siebie, tylko po to, by sycić się tutejszymi krajobrazami i kulturą. Marokańczycy są najmilszymi ludźmi pod słońcem, nie tylko uprzejmymi, ale niesamowicie pracowitymi.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Książę Persji: Piaski czasu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy