Reklama

"Król Artur": FUQUA: ARTUR I JA

Niektórzy moi znajomi byli mocno zdziwieni, gdy dowiedzieli się, że mam kręcić film o królu Arturze – wspominał reżyser. – A mnie Artur był naprawdę bliski. Dlaczego? Otóż Fuqua od dzieciństwa uwielbiał filmy, których setki obejrzał w lokalnym kinie, a przede wszystkim w telewizji. Mieszkał na przedmieściach Pittsburgha – w dzielnicy, którą wprawdzie trudno nazwać gettem, ale jednak dość niebezpiecznej. Oglądanie filmów było niegroźnym i bardzo wciągającym zajęciem. Kochałem to – mówił. – Oglądałem wszystko, jak leci, ile się dało. To była także forma ucieczki przed niezbyt ciekawą rzeczywistością. Szczególnie mocne wrażenie zrobił na mnie „Excalibur” Johna Boormana. To był inny świat, niż ulica obok. Świat honoru, godności i obowiązku. Świat zasad, których się przestrzegało.

Reklama

Fuqua uważa, że popularność takich filmów, jak „Gladiator”, i widoczny powrót publiczności do ekranowej epiki, nie nastąpiły bez powodu. Życie w tamtych czasach nie było może mniej brutalne, ale na pewno piękniejsze. Nie było smogu i zgiełku, tylko gwiazdy nad głową. Tęsknimy za tym, co pewnie bezpowrotnie już utraciliśmy.

Fuqua przyznał, że „Król Artur” był najtrudniejszym filmem, jaki nakręcił i być może jeszcze kilka lat temu trudności mogłyby go załamać. Zauważył jednak, że z każdym projektem czuje się coraz silniejszy. Po prostu myślę, że muszę zrobić, co mam do zrobienia i robię to, choćby było diabelnie ciężko. Może dlatego, że kocham tę pracę. Teraz też nie planuję długiego odpoczynku. Mam parę pomysłów w głowie, chociaż nie ukrywam, że muszę choć trochę nacieszyć się rodziną – wyznał. Podkreślał też, że miał silne wsparcie ze strony całej ekipy, szczególnie aktorów, którzy prezentowali stoickie, „iście kontynentalne” poczucie humoru, co pozwalało doskonale znosić przeciwności. Chwalił też bardzo Bruckheimera. Wiadomo, jaką władzę i pieniądze ma Jerry. I ile ryzykuje. Jednak kiedy zaproponował mi reżyserię, sprawiał wrażenie, że bardzo dobrze wie, co robi. On po prostu przygląda się ludziom i dobiera tych, których uważa za najwłaściwszych do konkretnej produkcji. A potem pozostawia im praktycznie zupełną swobodę. To dosyć niesamowite, jeśli pamięta się te wszystkie opowieści o bezwzględnych producentach, ingerujących w każdy szczegół. A Jerry mnie wspierał. Były momenty, że sam go pytałem, co mam zrobić. On przedstawiał swoje zdanie, ale nigdy go nie narzucał. A najczęściej odpowiadał: Rób, co uważasz za stosowne, to przecież twój film.

Bruckheimer mówił natomiast: Uważam, że Antoine poszedł w najlepszym kierunku. Chociaż to film kostiumowy, jest tu coś z klimatu z – doskonałego moim zdaniem – „Dnia próby”: prawdziwe postaci, szorstki realizm. O to chodziło. To nie miała być jeszcze jedna kojąca słodka bajeczka.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Król Artur
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy