Reklama

"Kodeks 46": REŻYSER O FILMIE

Typowy romans w nietypowym świecie

- Michael Winterbottom rozmawia z Wendy Mitchell (redakcja indieWIRE).

Zazwyczaj czuję się dotknięta, jeśli reżyser ma dla mnie tylko 10 minut na wywiad, ale Michaela Winterbottoma niemal musiałam zmuszać, żeby skończył mówić i czym prędzej wrócił do pracy. Od 1994 roku, kiedy zadebiutował filmem „Butterfly kiss”, wyrobił sobie reputację jednego z najbardziej płodnych współczesnych reżyserów. W przeciągu ostatnich pięciu lat dał nam mistrzowski obraz życia skrzywdzonych Londyńczyków („Wonderland”), western („Królowie życia”) komediodramat muzyczny („24 Hour Party People”) i opartą na faktach historię afgańskich uchodźców „Na tym świecie”. „Kodeks 46” to jego pierwszy film science-fiction.

Reklama

indieWIRE: Dużo pracowałeś z Frankiem Cottrellem Boycem [scenarzystą]. Jak wyglądała wasza współpraca? Zwłaszcza przy „Kodzie 46”– czy pokazał ci scenariusz, czy wpadliście na ten pomysł razem?

Michael Winterbottom: Pomysł narodził się faktycznie między nami: Frankiem, mną i naszym producentem, Andrew Eatonem, z którym pracowaliśmy cały czas. Po skończeniu „24-Hour Party People” myśleliśmy co zrobić, i stopniowo zaczął się rozwijać pomysł na film, którego akcja ma się toczyć w przyszłości. Mówiliśmy o tym przez parę miesięcy. Rozmawialiśmy o tym pomyśle i świecie, w którym się to będzie rozgrywać. Wtedy Frank zaczął pisać scenariusz.

iW: Czy współpracowaliście także wtedy, kiedy zaczął już pisać scenariusz?

M.W.: Owszem. Zwłaszcza nad „Kodeksem 46”. Ponieważ Andrew i ja kręciliśmy właśnie „Na tym świecie” o dwóch uchodźcach, mieliśmy na świeżo temat ludzi bez papierów, podróżujących z jednego miejsca na drugie a także problemów, jakie to stwarza. I dużo z tego świata – obozy dla uchodźców, ludzie na pustyni, ludzie poza systemem, bez papierów, wykluczeni – stało się elementami struktury socjalnej „Kodeksu 46”.

iW: Jesteś fanem science-fiction? Chciałeś nakręcić właśnie taki film?

M.W.: Nie, niezupełnie. Byłem trochę naiwny i niewinny. Było mnóstwo zabawy, zaczynając od samego początku: jaki chcemy, żeby ten świat był? Jak on ma działać? Ta strona rzeczy była interesująca. Ale z mojego punktu widzenia „Kodeks 46” nie odwoływał się do wcześniejszych filmów czy powieści. To było spojrzenie na świat taki, jaki jest w tej chwili i korzystanie z doświadczeń z różnych miejsc, zwłaszcza tych, w których filmowaliśmy. Część z decyzji o tym jak ten świat ma wyglądać, podejmowaliśmy oglądając różne miejsca. Byliśmy w Dubaju, Kuala Lumpur, Szanghaju, Hong Kongu, Indii i włączyliśmy kawałki tych kultur do kultury „Kodeksu 46”.

iW : Większość filmów S-F ma tendencję do grzęźnięcia w gadżetach i futurystycznych dekoracjach. Tobie jednak chodziło bardziej o ludzkie interakcje i to, jak zmienia się społeczeństwo – czemu skoncentrowałeś właśnie na tym?

M.W.: Myślę, że to jest to, co generalnie mnie interesuje. Jeśli zrobisz film, którego akcja dzieje się w Londynie, Pakistanie albo gdziekolwiek indziej, to tym, co mnie w nim interesuje jest związek miedzy jednostkami i społeczeństwem, jednostkami i ich rodzinami, ich partnerami i partnerkami, to zawsze jest to samo. Chociaż „Kodeks 46” jest umiejscowiony w przyszłości, idea jest ta sama, jego trzonem jest historia miłosna. To ciekawe, zobaczyć jak historia tych dwóch konkretnych postaci łączy się z kulturą filmu. Wiele aspektów świata tego filmu to amalgaty rzeczy, jakie już istnieją... Nie chodziło o stwarzanie, albo wymyślanie czegokolwiek. To zawsze wyglądało tak: „ten kawałek jest ciekawy”, „tamten kawałek jest ciekawy” i składanie tego razem. Szanghaj jest głównym miastem, ale umieściliśmy pustynie Dubaju wokół granic Szanghaju. Możesz zestawić dwa elementy, które w rzeczywistości razem nie istnieją, ale możesz też zobaczyć te związki w lekko osobliwym świetle.

iW: Dlaczego uważasz, że Szanghaj i Dubaj reprezentują przyszłość?

M.W.: Częściowo przez ich wygląd. Pudong, nowa dzielnica Szanghaju, od 15 lat eksploduje niezwykłymi budynkami. Całe miasto w zasadzie zostało postawione na przestrzeni tych 15 lat, tak więc jego obraz na tym się opiera. W Dubaju masz ten niezwykły widok płaskiej pustyni i nagle wysokościowce. To sztuczne, samowolne budownictwo. „Zbudujmy wysokościowiec – nie dlatego, że mamy mało przestrzeni, ale dlatego, że podoba nam się jego widok!” Ale bardziej chodziło o użycie miejsc ze względu na ich kulturę. Miasto versus pustynia. Panowanie nad wyjątkowo wrogim klimatem, próba pokrycia pustyni zielenią, było czymś, co pasowało do „Kodeksu 46”. Także w Dubaju, społeczność lokalna jest dużo mniejsza niż populacja imigrantów, więc jest bardzo multikulturowa. To jest idea miasta, które nie do końca jest częścią narodu. Nie jesteś z Indii, z Chin czy z Ameryki, mieszkasz w mieście, czy poza miastem, jesteś wewnątrz systemu, lub poza nim. W pewnym sensie doświadczasz tego uczucia w Dubaju. Poza tym mnóstwo migrujących robotników w Dubaju jest z indyjskiego subkontynentu i ci robotnicy mają inne prawa niż reszta ludzi. Masz to poczucie, że ta populacja jest używana do różnych celów, ludzie muszą się wynosić z miejsc, z których pochodzą, żeby żyć.

iW: Większość filmów sci-fi ma wielkie budżety, żeby stworzyć futurystyczne scenografie... Czym zrekompensowałeś brak dużego budżetu w kręceniu filmu?

M.W.: Jeśli myśleć o tym w kategoriach ekipy, to zawsze wolę pracować z jak najmniejszą załogą, bo czym mniej masz ludzi, tym więcej jest zabawy i tym bardziej jest to swobodne, szybsze i ciekawsze. Z tych powodów, jak też z wielu innych, dotyczących postaci i fabuły, wolę sytuować aktorów w prawdziwych realiach, prawdziwych miejscach i prawdziwych sytuacjach, niż tworzyć sztuczne miejsca, które mają dopasować się do postaci. To dużo łatwiejsze do zrobienia, jeśli idziesz ulicą z aktorami, łatwiej to zrobić na prawdziwej ulicy, która jest ciągle otwarta, na której są ludzie, niż ją zamknąć i wprowadzić statystów. Takie jest generalnie rzecz biorąc moje podejście. Więc od samego początku myślałem, że powinniśmy to zrobić na miejscu, jechać do Szanghaju, jechać do Dubaju, do Indii, zamiast działać w studiu. Jest w tym pewien problem finansowy, ale w ten sposób ja naprawdę lubię pracować. Oczywiście w przypadku tego filmu, którego akcja rozgrywa się w przyszłości, nie jest to takie proste. Tak więc wiele rzeczy było o wiele bardziej kontrolowane niż zazwyczaj. Na przykład wnętrza, wiele z nich było robionych w Londynie. Połowa budynku, w którym pracuje Maria jest w Szanghaju, a połowa w Londynie, a wszyscy ludzie to statyści. To kwestia znalezienia prostego rozwiązania.

iW: Nie mamy związku z warunkami, w jakich żyją William i Maria, jak więc próbowałeś przybliżyć publiczności te dwie postaci?

Winterbottom: Można próbować, starać się, żeby postacie w filmie zachowywały się tak szczerze, jak to tylko możliwe. Można również mieć nadzieję, że widzowie poczują emocjonalny związek z bohateriami. Myślę, że zaczęliśmy historią, która wygląda bardzo znajomo – spotykasz kogoś, zakochujecie się w sobie, okoliczności was rozdzielają. To bardzo banalny pomysł na historię miłosną, ale umieściliśmy ją w takim kontekście, że być może da się na nią spojrzeć w trochę inny sposób. Wybierając dobrych aktorów liczysz na to, że ludzie zaangażują się emocjonalnie...

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kodeks 46
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy