Reklama

"Kochanie, poznaj moich kumpli": SŁÓW KILKA OD REŻYSERA

Na wiele lat przed powstaniem "Priscilli, królowej pustyni" byłem pionierem 'weselnych filmów'. Jako nastolatek dorabiałem na boku filmując właśnie wesela. Miało to miejsce w czasach, kiedy kamera wideo ważyła więcej niż czternastolatek, usiłujący ją obsługiwać. Macie pojęcie, ile razy musiałem nakręcić ujęcie pijanej Matki Panny Młodej wyśpiewującej kawałek YMCA z układem tanecznym? Kiedy skończyłem 23 lata, przysiągłem, że NIGDY, PRZENIGDY nie pójdę już na wesele. Nie wyłączając własnego.

Jednak karma zawsze wróci, żeby cię ugryźć. Po Priscilli (z jakiegoś idiotycznego powodu) dostawałem z Hollywood propozycje samych cholernych filmów o ślubach i weselach. Setki, jeśli nie tysiące tych koszmarków. Jeśli miałem kiedykolwiek stawić czoło temu okropnemu gatunkowi filmowemu, musiałem zrobić to na własnych warunkach. Okazja przyszła wraz ze scenariuszem Kochanie, poznaj moich kumpli - zapowiadał się na 'Szklaną pułapkę na weselu'. Wreszcie miałem szansę się zemścić.

Reklama

Przenosząc akcję z Anglii do Australii, znalazłem doskonałą wymówkę, żeby wrócić do domu. Mogłem coś zrobić dla mojego kraju, skrzyknąć starą ekipę i wyczarować trochę magii. Problem polegał na tym, że większość moich ludzi doczłapała na plan podtrzymując się na balkonikach (tak to jest, kiedy się mieszka nad wodą przez 17 lat). Mniejsza z tym. Dokręciliśmy śruby w biodrach, dopięliśmy gorsety ortopedyczne, naoliwiliśmy wózki inwalidzkie i ruszyliśmy na złamanie karku.

David Niven (zdobywca Oscara za "Osobne stoliki") wygłosił kiedyś dobrze znane ostrzeżenie 'im więcej zabawy na planie, tym większa katastrofa podczas premiery'. Ostatnim razem bawiłem się tak doskonale podczas kręcenia Priscilli. A co niby miało się wydarzyć po zgromadzeniu grupy prześmiesznych ludzi w jednym miejscu? Bywały takie dni, gdy pozostawało mi tylko włączyć kamerę i zejść im z drogi.

Kris Marshall i Kevin Bishop nakręcali się nawzajem do czerwoności (pracują ze sobą od dziecka); Rebel Wilson i Jonathan Biggins odpowiadali na to genialnym australijskim sarkazmem; Tim Draxl padał na ziemię jak placek (niezwykle utalentowany komik slapstickowy); Xavier wybuchał sfrustrowany, a na koniec ONJ (Olivia Wiecie Która) nastawiała rogi i szarżowała w sam środek. To było czyste komediowe złoto.

Kiedy po raz ostatni śmialiście się do łez? Kręciliśmy scenę miłosną w przyczepie Raya (dilera narkotyków). Wraz z Lizzy postanowiliśmy, że Steve Le Marquand przez większą część filmu będzie paradował w brudnych gatkach. Musiałem zrobić na nie zbliżenie (wymóg fabuły). Szybko okazało się, że nie mogę aż tak bardzo zbliżyć się z obiektywem, gdyż nadawało to nowe znaczenie określeniu 'kiełbaska z jajkami'. Jedynym wyjściem było zablokowanie drażliwego miejsca w kadrze głową Kevina Bishopa. Steve'a i Kevina dzieliło kilka centymetrów. Gdy rozległy się chichoty, Kevin włączył tryb 'Robin Williams', a kiedy już zacznie, nie sposób go powstrzymać. Po 30 wyczerpujących minutach, cała ekipa tarzała się po ziemi, a ja nie miałem ani jednego sensownego ujęcia.

Puściły mi nerwy. Po raz pierwszy w karierze straciłem kontrolę na planie. Im bardziej wrzeszczałem na wszystkich, żeby dorośli, tym było gorzej. W akcie czystej desperacji wyrzuciłem 35 moich 'dzieci' z planu i sam stanąłem za kamerą. Kiedy wymaszerowałem wściekle po zakończeniu ujęcia, setka dorosłych ludzi nadal zwijała się ze śmiechu.

Był to jeden z najlepszych dni zdjęciowych w moim życiu.

Wisienką na torcie mej zemsty była muzyka. Planowałem poprosić kompozytora Guya Grossa, żeby cała ścieżka dźwiękowa do filmu składała się z klasycznych australijskich kawałków weselnych. Wszystkich tych wspaniałych piosenek masakrowanych latami przez dramatycznie złe zespoły weselne (wciąż chodzę na terapię z powodu utworu MICKEY Toni Basil). Żadnego tła muzycznego... tylko zespół. Gdy wielki dzień zamienia się w wielki chaos, znudzony zespół przeobraża się w >Guitar Heroes< i rozpętuje się piekło. Wyczuwając pismo nosem, Olivia zapragnęła wziąć w tym udział. Odmówiłem, musiała sobie zasłużyć. No dobrze - a gdyby namówiła Johna Farrara (muzyk, członek The Shadows, The Strangers) , żeby coś dla niej napisał? Od lat nie pracowali razem.

Żartujesz sobie? Ten gość skomponował muzykę do "Xanadu" (1980)! Utwór pod napisy końcowe powstał we współpracy z moim starym przyjacielem Mariusem De Vries (Massive Attack, Madonna, Bjork). Z dumą dodam, iż jest to jednocześnie pierwszy kawałek ONJ w stylu dance.

Sorry panie Niven. Z przykrością zawiadamiam, że pan się mylił... chyba właśnie tego dowiedliśmy. I pomyśleć, że jeszcze mi za to płacą.

Stephan Elliott, reżyser

PS: Do dziś wciąż mnie proszą, żebym filmował ich cholerne wesela.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kochanie, poznaj moich kumpli
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy