Reklama

"Kinsey": CZASY KINSEY’A

SKOMPLIKOWANY WIZAULNIE PROJEKT

Jednym z największych wyzwań dla Billa Condona przy realizacji „Kinsey’a” było wymyślenie dynamicznego wizualnie sposobu na uchwycenie tej historii, przy ograniczeniach jakie narzucał budżet w wysokości jedynie 10 mln dolarów. Condon pragnął by styl filmu łączył zarówno naukową, jak i zmysłową stronę życia Kinsey’a, jak również uchwycił jeden z najbardziej dramatycznych okresów w amerykańskiej kulturze, rozpoczynając od wczesnych lat XX wieku na połowie lat 50. skończywszy. Były to wysokie aspiracje, jednak jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć Condon natknął się w archiwach Kinsey’a na fotografię, która go zainspirowała.

Reklama

- Było to niesamowite zdjęcie, trochę zabawne i jednocześnie wzruszające. Był na nim nagi mężczyzna stojący na tle papieru milimetrowego – obnażone ludzkie stworzenie, które skończyło jako obiekt naukowych badań. Dla mnie było to podsumowaniem celu pracy Kinsey’a – wspomina Condon. Kiedy Condon pokazał zdjęcie scenografowi Richardowi Shermanowi, ten zasugerował, by zrobić z tego wizualny motyw dla filmu. Gdy projekt zaczynał nabierać rozpędu, siatka milimetrowego papieru znalazła swe miejsce w scenografii, czasem dominując na planie (tak jak w laboratorium, w którym odbywały się wywiady), w innych momentach pojawiając się wyłącznie na tworzących tło obiektach takich jak lampy czy ścianki działowe. - Gdy akcja zaczyna się rozkręcać, siatka zaczyna znikać – wyjaśnia Condon – aż do momentu, w którym u kresu Kinsey upada na podłogę olbrzymiej, kolistej biblioteki.

Condon i Sherman zdecydowali się także na nietypowe podejście w odtwarzaniu przeszłości. - Wcześniejsze fragmenty filmu są pełne typowych dla przedstawianych czasów detali, ale gdy przechodzimy do czasów seksualnych badań Kinseya (lata 40. i 50.) ilość takich szczegółów gwałtownie maleje – wyjaśnia Sherman. - Sądzę, że zbytnie kładzenie nacisku na odzwierciedlenie minionych czasów może tworzyć pewną zasłonę, dystans do filmu - dodaje Condon. - Biorąc pod uwagę, że sprawy, którymi zajmował się Kinsey nadal są tak istotne, staraliśmy się osiągnąć jakość ponadczasowości w późniejszych partiach filmu, by dać wyobrażenie o tym, że w pewnym sensie sytuacja niewiele się zmieniła. - Z tego samego powodu Condon zrezygnował z użycia napisów i nałożonych dat. - Pojawiają się tu wyznaczniki danego okresu, jak np. mężczyzna w garniturze typowym dla lat 40. czy przesłuchania Kongresu typowe dla ery McCarthy’ego czyli lat 50., ale w większości przypadków staraliśmy się zachować wrażenie historycznej niezależności.

Już na początku zdecydowano, że film będzie kręcony w Nowym Jorku i New Jersey a nie w Indianie, gdzie rozgrywała się większość przedstawionych wydarzeń. Podstawowym powodem był możliwy dostęp do puli znakomitych nowojorskich aktorów, szczególnie tuzinów lokalnych gwiazd, które wcieliły się w niezliczone obiekty badań Kinsey’a. - Mieliśmy tylko 34 dni zdjęciowe, by nakręcić tę rozbudowaną historycznie opowieść – wyjaśnia reżyser. - W latach 40. Kinsey i jego ekipa podnieśli seksualną temperaturę Ameryki, odwiedzając każdy region kraju, nawet kilkakrotnie. My nie mieliśmy ani czasu ani pieniędzy, by odtworzyć te podróże, musieliśmy więc polegać na twarzach aktorów, które oddałyby zasięg i zróżnicowanie badań.

W paradzie zgromadzonych przez Condona postaci znalazły się takie teatralne gwiazdy jak: John McMartin („Into the Woods”, „Follies”), Kathleen Chalfant („Wit”, „Anioły w Ameryce”), Jefferson Mays (niedawny laureat nagrody Tony za udział w sztuce „I Am My Own Wife”), John Epperson (AKA Lypsinka), Reno, Katharine Houghton, Kate Reinders („Gypsy”), David Harbour (ostatnie wznowienie sztuki „Kto się boi Virginii Woolf?”) i ojciec Laury Linney, dramaturg Romulus Linney, który wcielił się w postać B. Carrolla Reece’a.

Najważniejsze nowojorskie lokalizacje obejmowały trzy uniwersyteckie campusy. Fordham wybrano ze względu na architektoniczny styl, przypominający uniwersytet w Indianie. W Bronx Community College znaleziono klasyczną marmurową rotundę, w której znajdowała się wspomniana wyżej biblioteka. Zaś sala wykładowa im. Havemeyera, znajdująca się na uniwersytecie Columbia, posłużyła za miejsce, w którym Kinsey prowadził swój kurs przedmałżeński. Inne plany obejmowały XIX-wieczny Plainfield w New Jersey, który zastępował rodzinny dom Kinseya i budynek w Letchworth Village w Stony Point, który został przemieniony w biuro i laboratorium Kinsey’a, w którym jego ekipa pozyskiwała wypowiedzi do badań.

Gdy lokalizacja zdjęć została już ustalona. Condon rozpoczął bliską współpracę z ekipą artystów znanych ze swojego innowacyjnego stylu. Był wśród nich operator Frederick Elmes, który wcześniej nakręcił kilka zróżnicowanych wizualnie, ekscytujących produkcji takich jak „Blue Velvet”, „Burza lodowa”, i „Hulk”. W ekipie znaleźli się również scenograf Richard Sherman i projektantka kostiumów Bruce Finlayson, z którą Condon spotkał się już na planie „Bogów i potworów”.

Kiedy Elmes przeczytał scenariusz „Kinsey’a” poczuł, że to film w sam raz dla niego. - Pomyślałem, że to fantastyczna okazja, by stworzyć coś tak wizualnie unikalnego – mówi. - Bill i ja zaczęliśmy rozmawiać, w międzyczasie wypijając mnóstwo kawy, wina i spotykając się w czasie lunchu i już wkrótce znaleźliśmy wspólny mianownik w najważniejszych sprawach.

Od początku Elmes wiedział, że największym wyzwaniem będzie umiejętne przejście między różnymi okresami historycznymi i nadanie im własnego szczegółowego wyglądu. - Wiedzieliśmy jak przedstawić te totalnie różne epoki ale przejście od lat 20. do 50., pokonanie ogromnej kulturalnej przemiany jaka w owym czasie zaszła, poruszając się w tych samych obiektach i przedstawiając tych samych aktorów było niełatwym zadaniem – przyznaje.

By stworzyć efekt zmieniającej się historii, Elmes ściśle współpracował ze scenarzystą, Richardem Shermanem i autorką kostiumów, Bruce Finlayson, którzy przeprowadzili własne badania dotyczące amerykańskiej historii XX wieku na potrzeby zaprojektowania wizualnego stylu filmu. - Richard i Bruce wnieśli bardzo wiele do ostatecznego wyglądu filmu – mówi Elmes. - Richard stworzył wyraźny, odmienny wygląd dla każdego z okresów, który uchwycił. Nie tylko odtworzył pewne nostalgiczne szczegóły ale naprawdę pozwolił odczuć jak wyglądało wtedy życie ludzi – mówi Elmes. - Kostiumy Bruce płynnie przeniosły nas w czasie, ukazując jego przemijanie i zachodzące zmiany.

Jeśli chodzi o zdjęcia, Elmes miał swój własny pogląd na to jak przeszłość różni się od dzisiejszych czasów. - Zawsze wydawało mi się, że w przeszłości było mniej światła, ludzie nie używali go w stopniu, w którym ma to miejsce dzisiaj. Zdecydowałem się więc polegać bardziej na naturalnym oświetleniu, szczególnie w początkowej fazie filmu. Używałem okien, manipulując światłem które wpadało przez nie do pomieszczeń i starałem się za jego pomocą stworzyć odpowiedni nastrój – wyjaśnia.

Ale najbardziej wymagającymi dla Elmesa scenami była seria wywiadów na temat seksu, które nazwał „kręgosłupem filmu”. Zostawiono je na ostatnie dni zdjęciowe, by ekipa filmowców miała czas dobrze się do nich przygotować. - Wiedziałem, że dla Billa te wywiady to podstawa i że muszę dobrze uchwycić szybko zmieniające się twarze i trwające ułamki sekund występy – komentuje Elmes. - Potraktowaliśmy te wywiady, reprezentujące styl i technikę, której Kinsey używał gromadząc swoje seksualne historie, jako coś ponadczasowego i odseparowaliśmy je od reszty filmu. W ten sposób Bill mógł wracać do nich w różnych momentach i za każdym razem wyglądały one inaczej. Zdecydowaliśmy, że pierwsze z wywiadów nakręcimy na taśmie czarno-białej i włączymy do kolorowego filmu.

Condon, Elmes i scenograf Sherman postrzegali wywiady jako sekwencje we wciąż zmieniającej się kolorystyce. - Na początku filmu używamy niewielu barw ale gdy mijają dekady dodajemy ciepła do ścian, zasłon, mebli, kostiumów. Z początku Kinsey pojawia się prawie wyłącznie w ciemnoszarych garniturach ale po pewnym czasie zaczyna odsłaniać skórę, pokazuje się w spodenkach bez koszuli aż w końcu znajdujemy go w ogrodzie pełnym najcudowniejszych barw. Ten postęp pomaga pokazać zmianę czasów ale także wyraża rosnące poczucie pewności Kinseya, zmiany w jego charakterze i rozkwit jego pracy – zauważa Elmes.

To był pomysł Richarda Shermana – kontynuuje operator – i wszyscy wspólnie usiłowaliśmy wprowadzić go w życie. A więc czarno-biała część filmu w końcu nabiera barw gdy zaczynamy zbliżać się do lat 40., do szczytu kariery Kinseya.

Bill Condon dodaje: - Ponieważ Kinsey był tak przytłoczony wiktoriańską kulturą, w jakiej się wychował, sceny z jego wczesnego życia odzwierciedlały to wrażenie. Są ciemne, w pojęciu kolorystyki i światła. Gdy bohater odkrywa naukę i odrzuca to, co go krępowało, film się rozjaśnia i nabiera rozmachu. Przestrzeń się powiększa, kolory stają się jaśniejsze.

Tak jak zmieniały się plenery, tak i czas musiał wpływać na bohaterów, narzucając potrzebę kompleksowej charakteryzacji, która obejmowała nie tylko postarzanie twarzy aktorów ale także zmiany ich ciał i postawy. Nakładanie specjalnych kostiumów i długie godziny spędzane na krześle w charakteryzatorni stały się normą.

To było bardzo trudne zadanie – mówi Laura Linney o starzeniu się na ekranie - ale Mindy Hall, która zajmowała się moją charakteryzacją i Todd Kleitch - twórca protez byli cudowni. Udało im się totalnie mnie zmienić. Miałam trzy różne kostiumy dodające tuszy i dwa zestawy sztucznych piersi. Protezy, nakładane w celu oddania procesu starzenia – zmarszczki szyjne, worki pod oczami itd. były naprawdę super. Zdarzały się dni kiedy cztery godziny zajmowało przygotowanie mnie do zdjęć. Wymagało to ogromnych poświęceń ale efekty były wspaniałe, naprawdę jestem z nich zadowolona. Nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w procesie charakteryzacji w tak dużym stopniu.

John Lithgow, który w ostatnich scenach pojawia się jako osiemdziesięciolatek był zaskoczony swoją własną transformacją. - Nigdy bym nie przypuszczał, że zagram ojca Liama Neesona – zaznacza. - Charakteryzacja była więc bardzo istotna dla mojej roli. Na szczęście proces ten przeszedł długą drogę od czasu kiedy ostatni raz grałem staruszka. Niezwykłym doświadczeniem było noszenie szkieł kontaktowych, które autentycznie pogarszały jakość widzenia. Przez sam ten fakt można było poczuć się starym.

Do stworzenia szczególnej atmosfery „Kinseya” przyczyniła się niewątpliwie wspaniała muzyka Cartera Burwella. Najbardziej znany jako twórca poruszających kompozycji do filmów braci Coen, Burwell współpracował już z Billem Condonem na planie „Bogów i potworów”. Condon posłał Burwellowi scenariusz „Kinseya” gdy kompozytor zajęty był wciąż pracą nad innym projektem. - Uderzyła mnie niezwykłość tego tekstu i to, jak trudnym zadaniem dla kompozytora zdawała się praca nad muzyką do tego filmu – mówi. - Niczego takiego do tej pory nie widziałem. Byłem zaskoczony faktem, że choć słyszałem o Alfredzie Kinseyu, byłem przekonany, że swoje badania przeprowadzał w latach 60, w czasach kiedy faktycznie rozpoczął się ruch seksualnego wyzwolenia. Byłem zdziwiony, że to działo się w latach 40. Zaintrygowało mnie to, bo zupełnie nie pasowało do jego czasów.

Im więcej Burwell dowiadywał się o Kinseyu, tym bardziej chciał w swojej muzyce dać wyraz temu, co w głównej mierze wywarło wpływ na bohatera: przyrodzie. - Według mnie to ogromnie interesujące, że Kinsey rozpoczął swoje studia nad seksem w wyniku fascynacji światem przyrody. W naturze jest tyle odmian a on zauważył, że przekłada się to także na świat ludzi. Chciałem więc, by muzyka odzwierciedlała potęgę przyrody, która tak inspirowała Kinseya – wyjaśnia Burwell. - Jednocześnie pragnąłem, by ścieżka dźwiękowa była ciepła, ludzka, przeciwstawiając się ogólnemu przekonaniu, że naukowcy to oschli analitycy. Kinsey pełen był prawdziwych ludzkich rozterek.

Kompozytor kontynuuje: - Opracowałem muzyczny temat, który po raz pierwszy pojawia się gdy młody Kinsey na początku filmu rysuje zwierzęta. Później, za każdym razem gdy bohater znajduje się pośród przyrody, ten motyw powraca.

W czasie komponowania Burwell zdał sobie sprawę, że muzyka, którą tworzy to najbardziej tradycyjna ścieżka dźwiękowa jaką kiedykolwiek napisał. Miało to jednak sens. Kompozytor musi bowiem oddać wewnętrzne sprzeczności bohatera. - Kinsey sprawiał wrażenie człowieka niekonwencjonalnego ale pochodził z bardzo tradycyjnego środowiska i mimo wszystko było to w nim głęboko zakorzenione. Zdawał sobie sprawę, że chce zrobić coś rewolucyjnego w czasach i miejscu, w którym królowały stereotypy – zauważa Burwell. - W dyskusjach z Billem uzgodniliśmy, że muzyka powinna to odzwierciedlać, że powinna delikatnie aczkolwiek zauważalnie wywodzić się z muzycznej tradycji.

Choć muzyka czerpała z tradycji, współpraca Burwella i Condona była jak najbardziej współczesna. Pracując w Nowym Jorku, Burwell posyłał Condonowi fragmenty muzyki przez internet i obaj wymieniali opinie na odległość, dążąc do uzyskania finalnej ścieżki dźwiękowej.

Gdy Burwell był już gotowy by wejść do studia nagraniowego, otrzymał wiadomość, że budżet filmu jest już na wyczerpaniu. Mimo to postanowił przystąpić do dzieła. Zgromadził nieliczny zespół siedmiu instrumentalistów, który ostatecznie dał mu poczucie jeszcze większej bliskości z muzyką. - Okazało się, że praca w tak małej grupie była muzycznie dużo bardziej interesująca – wyznaje Burwell. - To było stymulujące wyzwanie, ponieważ trzeba było intensywniej myśleć nad tym, co można wyciągnąć z każdego instrumentu. Muzycy wspaniale się spisali. W tak małym zespole każda osoba robi coś innego a każda nuta staje się dużo bardziej istotna dla całości.

Czy chodziło o pracę nad charakteryzacją aktorów, przy gromadzeniu rekwizytów czy tworzeniu ogólnego nastroju filmu, Condon skupił się na przekazaniu autentycznego człowieczeństwa w skomplikowanej naturze Kinseya. Podsumowuje to Liam Neeson: - Bill sam stał się takim mini Kinseyem. Całkowicie pochłonęła go tematyka filmu i widać to było na każdym etapie produkcji.

Potwierdziło się to nie tylko w oczach Neesona ale i całej ekipy gdy na planie z wizytą pojawiła się wnuczka Kinseya. - Była bardzo poruszona – wspomina Neeson. - Weszła do pomieszczenia, w którym akurat kręciliśmy i gdy zobaczyła meble i rekwizyty zaczęła płakać. Powiedziała: „To jest to”. Oczywiście rzeczy te nie pochodziły z autentycznego domu Kinseya ale uderzyła ją atmosfera, która stworzyliśmy. Powiedziała, że miejsce to oddaje charakter nie tylko tego gdzie mieszkali ale także jak żyli. Była to dla nas ogromna pochwała i dowód na to, że udało nam się opowiedzieć tę historię z taką samą szczerością jaka kierowała całym życiem Kinseya”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Kinsey
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy