Reklama

"Każdy chce być Włochem": KULISY FILMU

Film zawdzięcza swój tytuł żonie scenarzysty i reżysera. Ipson wspominał, że gdy pracował w Bostonie jako internista i poznał swą przyszłą lepszą połowę (jako pacjentkę), zwrócił jego uwagę jej niezwykły akcent. "Musisz być Czeszką lub Polką" - zawyrokował przyszły filmowiec. Kobieta, która pochodziła z Turynu, powiedziała, że jest Włoszką. Na to Ipson: "A ja jestem Duńczykiem". Pacjentka: "Ale na pewno chcesz być Włochem... Każdy chce być Włochem!". Lata mijały, ale Ipson zachował słowa najdroższej mu osoby we wdzięcznej pamięci. Tymczasem porzucił medycynę i postanowił szukać szczęścia w filmie. W tym celu uczestniczył w Peter Stark Producing Program w University of California. Kręcił komediowe krótkie metraże w konwencji kina grozy, a jego debiut ekranowy - thriller medyczny "Unrest", zwrócił uwagę producentów i wielbicieli gatunku. Jego temperamentowi bardziej odpowiadała jednak komedia. Punktem wyjścia stało się dla niego wymienione wyżej zdanie oraz osobiste wspomnienia i doznania. Szczerze mówiąc, zawsze byłem beznadziejnym romantykiem - zwierzał się twórca. - I dlatego też bardzo pragnąłem opowiedzieć miłosną historię. Wspominałem wszelkie moje miłosne porażki i doszedłem do wniosku, że za każdym razem to ja ponosiłem winę za swoje klęski. Ipson miał podobny problem jak bohater jego filmu - też nie potrafił zapomnieć o kobiecie, z którą się rozstał - tylko że w jego przypadku trwało to nie osiem, lecz jedynie cztery lata.

Reklama

Od osobistych wspomnień i luźnego pomysłu do filmu w pełnym kształcie dzieliła go jednak jeszcze długa droga. Okazało się, że wielu problemów oszczędził mu niespodziewany sojusznik - sen. Ipson bowiem twierdził, że szczegóły historii, którą zamierzał opowiedzieć, po prostu mu się przyśniły. Po tym, jak się obudził o drugiej w nocy, w ciągu sześciu godzin napisał pierwszy i podobno dość wyczerpujący szkic scenariusza. Możecie to nazwać zwariowanym wpływem Freuda, ale tak właśnie było - deklarował. Nawet nazwisko głównego bohatera mu się przyśniło!

Oczywiście Włosi, a zwłaszcza Włoszki, nie śnili się Ipsonowi bez przyczyny. Wprawdzie urodził się i wychował w Utah, ale w późniejszym okresie życia podróżował wiele po Europie i ten właśnie kraj od lat go fascynował i budził podziw. Włosi po prostu wiedzą bardzo wiele o sztuce i sztuce życia, o jedzeniu, rodzinie, miłości i pięknie - entuzjazmował się Ipson. - Mają w sobie wiele ciepła i są niezwykle gościnni. Pod wieloma względami stanowią kontrast dla Amerykanów. Podobno pomysł, by główny bohater pracował jako sprzedawca ryb, też wywodził się z owego brzemiennego w twórcze konsekwencje snu. Reżyser twierdził, że doskonale pomogło mu to wzmocnić główny konflikt filmu. Wyobraźcie sobie kogoś, kto wielką część dnia spędza wśród ryb, przesiąkł ich zapachem. Szczerze mówiąc, taki facet nie wydaje się zbytnio atrakcyjnym partnerem dla wykształconej kobiety. Czy można zatem przełamać te bariery? Ależ tak - odpowiedzią jest miłość - tłumaczył Ipson. - Miłość jest ślepa i zdolna pokonać ogromne trudności. Myślę, że w tym momencie doszła do głosu moja romantyczna natura.

Zresztą znowu nie bez znaczenia były rodzinne wątki. Ipson wspominał, że jego przodkowie handlowali na rynku rybnym w Kopenhadze. Reżyser chwalił się, że dysponuje niemal fotograficzną pamięcią i pisanie idzie mu sprawnie i szybko. Ale scenariusz był gotowy dopiero tuż przed rozpoczęciem zdjęć, w marcu 2006 roku. Powód? Ciągle trwały prace montażowe, a potem promocja debiutu Ipsona - wspomnianego thrillera "Unrest". Jednocześnie nanoszono poprawki na nowy tekst, kompletowano obsadę i prowadzono inne prace przygotowawcze. To było naprawdę zwariowane, ale zdążyliśmy ze wszystkim na czas - wspominał producent Jaime Burke.

Boston zamiast Małej Italii

Początkowo planowano kręcić w nowojorskiej Małej Italii, ale reżyser lepiej znał Boston, a wizytując miejsca zdjęć, umocnił się w przekonaniu, że tam właśnie należy pracować. Dlaczego? Tak to wyjaśniał: Przypomniałem sobie, że w dzielnicy North End można się czuć niemal jak w Europie. Tak silna jest tu identyfikacja z dawnym europejskim dziedzictwem, panuje tu także niezwykle intensywna sąsiedzka atmosfera etnicznej wspólnoty. Reżyser postanowił w pełni oddać to wszystko na ekranie. I znowu wielką rolę odegrały głęboko osobiste motywy. Ipson wspominał, że wielkie wrażenie wywarła na nim akademicka atmosfera miasta. Tam przecież mieszczą się elitarne uczelnie - MIT, Harvard, Boston College. W młodości jego wielkim marzeniem było dostać się na którąś z nich. Nie udało się, ale wielki sentyment i podziw pozostały. Po ukończeniu studiów medycznych znalazł się w końcu w wyśnionym mieście jako lekarz i zachłannie chłonął jego niepowtarzalny klimat. Jego zdaniem, różnorakie środowiska mocno się tu przenikają, a elity nie są zbytnio izolowane. To miejsce, gdzie sprzedawca ryb może studiować Freuda i nikogo to nie dziwi - wyjaśniał.

North End, czyli bostońska Mała Italia, intrygowały twórcę. Początkowo było to włoskie getto. Ale z czasem zaczęli się tu pojawiać imigranci o korzeniach żydowskich i irlandzkich. Współistnienie okazało się możliwe. Gdy jednak sytuacja ekonomiczna się zmieniła, wspomniani przybysze przenieśli się do bardziej zadbanych dzielnic, a Włosi pozostali. Mieszkało tu i mieszka do dziś kilka pokoleń o różnorakich życiowych doświadczeniach. Fascynowało mnie, jak to jest jednocześnie mieszkać w typowym amerykańskim mieście, gdzie krzyżuje się tak wiele etnicznych tradycji i zachowywać tak silne poczucie tożsamości i kulturowej odrębności. Chciałem to uchwycić w naszym filmie - mówił twórca. - Bohaterowie są przedstawicielami różnych generacji. Papa Tempesti dobrze pamięta stary kraj, Steve i Gianluca reprezentują mentalność pierwszego pokolenia wychowanego całkowicie w Ameryce. Wreszcie Jake i Marisa to ludzie, dla których Europa jest już siłą rzeczy odległą, choć wciąż żywą tradycją.

W Los Angeles powstały sceny nocne oraz kluczowe sekwencje w Vitello's Restaurant, gdzie ma miejsce owa randka w ciemno i główni bohaterowie spotykają po raz pierwszy. Niektóre sceny nakręcono w studiu. Tam zbudowano rybny sklep, gdzie pracuje Jake. Naszym założeniem był jak najdalej posunięty realizm. Jeśliby publiczność poczuła studyjną inscenizację, to byłaby nasza klęska - komentował reżyser. A niepowodzenie było blisko. W czasie zdjęć ekipa straciła głównego specjalistę od budowy dekoracji. Jednak reszta ekipy potrafiła go wspólnym wysiłkiem godnie zastąpić. Z racji napiętego budżetu - film był produkcją niezależną - ekipa nie mogła się udać do Włoch. Wyczarowano je więc w studiach Universalu oraz w Malibu. Z podobnych oszczędnościowych względów filmowcy mieli tylko pięć dni, by sfotografować najważniejsze sceny w Bostonie. W dodatku nie działało tam wówczas biuro udzielające zezwoleń na zdjęcia i ułatwiające pracę filmowcom. W tej sytuacji Burke pukał do wielu drzwi i prosił o udzielenie ekipie zgody na pracę. Udało się! Zdjęcia w kolei miejskiej "T" kręcono metodami "partyzanckimi", ale w końcu filmowcy zdołali dzięki uprzejmości władz transportowych wypożyczyć jeden wagonik i kręcić w nim nocą. Właściciel restauracji Mike Pastry's pozwolił pracować ekipie po zapadnięciu zmierzchu, a co więcej, ugościł ją wyśmienitymi daniami włoskiej kuchni. Ogromna większość mieszkańców była bardzo pomocna, straż pożarna użyczyła jednej ze swych drabin, by pomóc przemieszczać kamerę. Tytuł filmu z pewnością nam pomógł w pracy - śmiał się Burke. W scenie wyładunku ryb przy wybrzeżu, pomocy udzielił z kolei właściciel jednej z łodzi, powiadamiając o terminie jej spodziewanego przybycia. Było to o tyle ważne, że ekipa dysponowała ograniczonym czasem, a łodzie nie wracają w regularnym rytmie - wszystko zależy od obfitości połowów. Nie dopisała tylko pogoda. Początek zdjęć w Bostonie był wyjątkowo chłodny. Aktorzy musieli się nieustannie wspomagać gorącą herbatą, by móc na zimnie dobrze artykułować swe kwestie. Potem, gdy ekipa przeniosła się do Los Angeles, zapanowały z kolei wielkie upały, a aktorzy musieli występować w zimowych ubraniach? Nie było lekko!

Na plaży w Malibu, które miało udawać włoską Riwierę, pojawiła się groźna strażniczka, żądając zezwolenia na zdjęcia i grożąc zaaresztowaniem kamery, a nawet samej ekipy. Upierała się, że zezwolenie, jakie filmowcy uzyskali, obejmuje tylko powierzchnię plaży, a nie cały okoliczny teren, który filmowano z klifu. Co ciekawe, gdy Burns wyjaśniał całą sprawę, okazało się, że nie złożono wcale pisemnego raportu dotyczącego tego gorącego sporu.

Materiał na gwiazdę i zespół zawodowców

Ipson pisał rolę Jake'a z myślą o Jablonskim, z którym pracował przy "Unrest" i którego bardzo cenił. Moim zdaniem w tym aktorze jest materiał na gwiazdę pierwszej wielkości - wyjaśniał. - Zwrócił już moją uwagę przy przesłuchaniu do "Unrest". Obiecałem mu wtedy, że pomyślę o głównej roli dla niego. Czyż nie inaczej postępował Scorsese z młodym De Niro, gdy zauważył jego talent? Natomiast Burke nie był początkowo do tej kandydatury przekonany; był zdania, że choć w tamtym filmie aktor sprawdził się nieźle w charakterystycznej roli drugoplanowej, to jednak trochę za mało do dźwignięcia roli wiodącej. Ale został "kupiony", gdy usłyszał pierwsze próby czytane Jablonskiego z kandydatkami do roli Marisy: Wtedy już wiedziałem - Jablonski to nasz Jake.

Cerina Vincent też nie była oczywistym wyborem. Zasłynęła przecież głównie rolami w niskobudżetowych horrorach, zaczęto ją nawet w kręgach fanów tego typu produkcji nazywać "nową królową krzyku". To nie była jakaś wyjątkowo świetna rekomendacja? Ale Ipson, po kilku dniach castingów, zadzwonił niezwykle podekscytowany do producenta. Mamy naszą dziewczynę - mówił. - Budzi sympatię, jest sexy, ma wszystko, czego nam trzeba.

Johna Kapelosa, znanego aktora charakterystycznego, którego role, zwłaszcza w filmach Johna Hughesa z lat 80., są dobrze pamiętane przez wielbicieli, obsadzono jako przyjaciela Jake'a, Steve'a, który bardzo pragnąłby zostać psychoterapeutą. Myślę, że John, który ma greckie pochodzenie, doskonale rozumie, jak to jest należeć do silnie identyfikującej się etnicznie społeczności, takiej jak Włosi. To ujawniło się natychmiast podczas prób czytanych. A poza tym jego komediowe umiejętności są naprawdę imponujące - komentował producent Burke. Innego kolegę Jake'a z pracy, Gianlucę, zagrał John Enos III, znany między innymi z sitcomu "Young and Restless" czy thrillera "Telefon" z Colinem Farrellem. Początkowo miał on wcielić się w rolę Steve'a, potem Michaela, chłopaka Marisy, ale aktor obsadzony jako Gianluca już pierwszego dnia zdjęć nie mógł absolutnie znaleźć wspólnego języka z reżyserem. W tej sytuacji, nie widząc możliwości dalszej współpracy, postanowiono go zwolnić i o zastępstwo zwrócono się do Enosa. Ten dokonał szybkiego researchu, dotyczącego pracy na targu rybnym, korzystając z kamery wideo i zgodził się zagrać. Trochę martwił się, że zbyt dobrze wygląda do tej roli, ale charakteryzacja i właściwie dobrany kostium bardo pomogły mu wczuć się w postać - wspominał Burke.

Jednakże w związku z tymi zmianami pojawił się rzecz jasna nowy problem: nie miał kto zagrać Michaela. Po "burzy mózgów" zdecydowano się zwrócić z propozycją występu do Dana Cortese znanego z MTV i wielu seriali, między innymi "Veronica's Closet". Potrzebowaliśmy kogoś o atrakcyjnym wyglądzie, a publiczność powinna uwierzyć, że byłby zdolny skopać Jake'owi tyłek. Szczerze mówiąc, martwiliśmy się trochę, czy nie będzie zbyt sympatyczny i czy widownia nie będzie chciała, by został z Marisą - śmiał się Burke.

Do roli krawca Silvano filmowcy chcieli namówić Danny'ego De Vito, ale okazało się to niemożliwe ze względu na to, że słynny komik kończył właśnie pracę nad filmem "One Part Sugar", w którym to filmie, nawiasem mówiąc, Cerina grała jego żonę. Ostatecznie pozyskano Perry'ego Anzilottiego, najbardziej znanego z roli Perry'ego z serialu "Ostry dyżur".

Kwiaciarkę Teresę zagrała Penny Marshall, znana reżyserka ("Jumpin' Jack Flash" z Whoopi Goldberg, "Duży" z Tomem Hanksem), producentka ("Człowiek ringu") i aktorka ("Hocus Pocus"). Natomiast Anthony Russell ("Ed Wood", "Czarna dalia", "Kasyno") wystąpił jako jubiler Nick. Aktor był wprawdzie bardzo podówczas zajęty, ale ze względu na przyjaźń z Ipsonem i Burke'm z czasów studiów filmowych, znalazł jednak czas, by wesprzeć kolegów.

Za kamerą stanął Michael Fimognari, kolejny druh ze szkoły USC, który pracował już z Ipsonem przy wspomnianym thrillerze "Unrest". Zdobył też wielkie uznanie, pracując przy niezależnym filmie "Black Irish" (2007) z Brendanem Gleesonem. Po wytężonych dyskusjach zdecydowano, że w scenach rozgrywających się w North End będą dominować ciepłe odcienie czerwieni i zieleni, a chłodne błękity i żółcie w sekwencjach poza dzielnicą. Jeśli chodzi o włoskie partie filmu, to rzecz jasna dodatkowo podkreślono ich słoneczne światło i jaskrawe, pełne życia barwy.

Wyznania byłego doktora

Drugą najważniejszą rzeczą, jaką zrobiłem w życiu, była decyzja o studiach medycznych. Pierwszą i najważniejszą decyzją było porzucenie medycyny - wyznał reżyser. Jednak podkreślał nieraz, że poprzednie doświadczenia zawodowe bardzo mu pomogły w filmowej karierze. Nauka medycyny, a potem praca w szpitalu mają w sobie wiele z intensywności reżyserskiego fachu. Wymagają koncentracji i szybkiego podejmowania decyzji. Lekarz wobec pacjentów nie może sobie pozwolić na luksus niewiedzy. Tak jak i reżyser wobec swej ekipy. W szpitalu pracowałem często od piątej rano do jedenastej wieczorem. To był niezły trening wytrzymałości i przytomności umysłu. Podobny rytm pracy zachowałem w nowym zawodzie. Wstaję o piątej, analizuję nakręcone materiały, a kładę się nawet później niż w szpitalnych czasach.

Reżyser jest też zdania, że poprzednia profesja wyczuliła go na instynktowne i szybkie wyczuwanie fałszu, co przydało się bardzo zwłaszcza w pracy z aktorami. Jeśli poczuję fałszywy ton, szybko go rozpoznaję. I nie tracę czasu. Przerywamy scenę i powtarzamy ją, na nic nie czekając. Ipson wspominał wreszcie z uznaniem rady udzielane mu przez jego profesora, chirurga. Uczył nas, że musimy znać co najmniej pięć różnych sposobów przeprowadzania operacji. Bo jeśli znasz tylko jeden, to istnieje duże ryzyko, że pacjent umrze. Jako reżyser mam w głowie pięć sposobów inscenizacji danej sceny. Aktorzy uwielbiają ten sposób pracy, bo pozostawia on wiele miejsca na współpracę, pobudza wyobraźnię.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Każdy chce być Włochem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy