Reklama

"Karol - papież, który pozostał człowiekiem": UWAGI REŻYSERSKIE

„Nie możesz pozostawić portretu w połowie”. Wiele osób tak mi mówiło, kiedy skończyłem pierwszy film, w którym opowiadałem historię Karola w Polsce. Historię młodzieńca, który chciał być dramaturgiem i aktorem, zanim wojna, widoki cierpień i zagłady, których był świadkiem, nie skłoniły go do zostania księdzem i poświęcenia własnego życia dla obrony godności człowieka. Stał się księdzem, biskupem i kardynałem w Krakowie podczas komunizmu, wybranym na papieża wbrew wszelkim oczekiwaniom.

Portret wydawał mi się skończony i faktycznie za taki go uważam. Jednak impuls, by kontynuować pracę był silny i przezwyciężył oczywiste obawy, nieśmiałość i wątpliwości. Starałem się nakreślić nowy, przystający – w stosunku do pierwszego – portret, poszukiwałem sposobu przedstawienia dalszego ciągu historii tego „młodego Polaka”, który dojrzewając, a potem starzejąc się, przemierzył trzy kluczowe dziesięciolecia naszej epoki jako głowa Kościoła.

Reklama

Nie przypadkowo użyłem słowa „portret”. Portret nie jest dokumentem, ani kroniką, lecz interpretacją postaci, która zbiera pewne symboliczne prawdy.

W tym duchu, razem z Monicą Zapelli, Gianmario Pagano i Gian Franco Svidercoschim, napisaliśmy scenariusz filmu.

W tym samym duchu wyreżyserowałem film: zachowując przy pracy – tak jak to, moim zdaniem, powinien czynić uczciwy malarz – pasję dla przedmiotu artystycznego, utrzymując jednak niezbędny dystans do niego, ażeby portret ten nie stał się banalnym i niepotrzebnym hymnem pochwalnym.

Należy przy tym pamiętać, że portret, przez sam fakt przyszłego ujęcia go w ramy, nieuchronnie wynosi przedstawioną postać, niezależnie od tego, czy jest dobra czy zła.

Gdybym miał wybrać podtytuł dla filmu, brzmiałby: „Papież cierpiących”. Właśnie ten aspekt osobowości Jana Pawła II najbardziej mnie dotknął. On niósł nadzieję i miłość gdziekolwiek zanosiło się na cierpienie, podnosił głos i narażał własną osobę tam, gdzie widział ucisk, gwałt, zniszczenie.

Stąd wybór kilku bliźniaczych postaci, które w różnych miejscach świata niosą jego przesłanie: poczynając od Matki Teresy (do której w szpitalu w Kalkucie, wśród konających i trędowatych Wojtyła mówi: „Chciałbym, gdyby to było możliwe, sprawiać stąd swoje papieskie obowiązki…”), po księdza Thomasa - późniejszego biskupa Ugandy - który zajmował się dziećmi zmuszanymi do zabijania. Po dwie postacie męczenników, w dwóch różnych kontekstach, lecz jakże podobnych do siebie – arcybiskupa Romero w Salwadorze i ojca Popiełuszki w Polsce, których zamordowano, dlatego że bronili prześladowanych i demaskowali prześladowców.

Do tematu uczestnictwa w cierpieniach spowodowanych przez człowieka (Wojtyła zadaje sobie pytanie „gdzie znajdują się granice nienawiści, okrucieństwa i ludzkiej zdolności do niszczenia”) dołącza, w drugiej części jego życia, doświadczenie osobistego cierpienia. Karol odczuwa je na własnym ciele, począwszy od ran odniesionych w zamachu, a kończąc na wyniszczającej organizm chorobie Parkinsona. Stąd właśnie nasza decyzja w filmie wkroczenia do jego sypialni, do szpitala i do Watykanu, żeby opowiedzieć etapy drogi krzyżowej, którą stanowiła choroba, aż do momentu śmierci.

Dla Karola Wojtyły – tego uśmiechniętego, żartobliwego człowieka, niosącego zawsze i wszędzie słowa nadziei – temat cierpienia i jego przyczyn, był kluczowym problemem jego młodości, pierwszych dramatów, które napisał. I jego głos najmocniej zabrzmi, od początków pontyfikatu aż do momentu, kiedy tego głosu zabraknie, przeciwko wojnie - głównemu i najbardziej katastrofalnemu źródłu cierpienia i dehumanizacji.

Nie może się obejść bez paru słów na temat Piotra Adamczyka – aktora.

Dla mnie i dla niego tak intensywna była praca nad postacią w pierwszym filmie i tak szczera i silna identyfikacja, że – gdy wreszcie zapadła decyzja o dalszym opowiadaniu historii tego życia – nie widziałem innego wyboru, niż kontynuowanie tej podróży razem z nim.

Piotr był Karolem, o którym opowiadałem, tym samym Karolem, którego życie miało mieć dalszy ciąg w filmie, zmiana aktora byłaby dla mnie nie do pomyślenia.

Obaj znaliśmy dobrze ryzyko, na które się narażaliśmy. Przede wszystkim wytrzymałość fizyczna Piotra na codzienne godziny makijażu, które stawały się coraz dłuższe i skomplikowane wraz ze starzeniem się postaci. Nie sposób było też nie docenić trudu psychologicznego, który nas czekał , przy „przeobrażaniu” młodzieńca w wiarygodnego schorowanego starca.

Nie do mnie należy ocena, czy wyzwanie zakończyło się zwycięstwem. Nie mogę jednak przemilczeć podziwu dla sztuki aktorskiej, która nie raz na planie wprawiała mnie w oszołomienie. Dobrzy aktorzy oddają to, co sobie reżyser wyobraził. Wielcy aktorzy – a jest ich niewielu – obdarzają go niespodziewanymi, wyjątkowymi darami. I to przypadek Piotra.

Kończę te zwięzłe uwagi, cytując ostatnie słowa filmu, ostatnie słowa testamentu, który papież zostawia światu; jest to zdanie, które całą swą prostą i skromnością odzwierciedla wielkość Karola jako człowieka: „Dziękuję wszystkim… Wszystkich proszę o przebaczenie…”.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy