Reklama

"Karmel": Wywiad z Nadine Labaki

O czym opowiadasz w wyreżyserowanym przez siebie filmie?

Krótko mogłabym powiedzieć, że to historia pięciu libańskich kobiet, pięciu przyjaciółek w różnym wieku, które pracują i spotykają się w bejruckim salonie piękności. Jeśli mam nieco rozwinąć ten wątek, dodam, że są to kobiety, które cierpią wskutek konfrontacji pełnego hipokryzji, orientalnego systemu z modernizmem zachodnim. Przekonane, że mogą polegać wyłącznie na sobie, solidaryzują się i pomagają sobie w codziennych problemach. Obgadują swoje relacje z mężczyznami, plotkują o miłości, małżeństwie i seksie.

Reklama

Dziś w Europie Liban jest symbolem otwartego i wolnego społeczeństwa. To jednak niezupełnie jest prawda. Za tą fasadą libańskie kobiety wciąż podlegają wielu ograniczeniom, ciągłej obawie przed tym, jak ocenią je inni. W tym kontekście ciągle męczą się wyrzutami sumienia i poczuciem winy. Tymczasem w salonie piękności, miejscu zarezerwowanym wyłącznie dla kobiet, moje bohaterki czują się bezpieczne. Nie są oceniane, choć przecież kosmetyczka widzi je nagie, w dosłownym tego słowa znaczeniu. To moment, w którym nie można niczego ukryć. W salonie kosmetycznym kobiety krok po kroku zbliżają się do siebie, opowiadają sobie o swoim życiu, obawach, planach, związkach miłosnych itp. To jest taka niepowtarzalna relacja.

Co oznacza tytuł filmu?

Karmel to po prostu produkt używany na Bliskim Wschodzie do depilacji. To mieszanka cukru, soku z cytryny i wody. Składniki gotuje się, aż powstanie z nich karmel. Mieszankę rozprowadza się na marmurze, aby nieco ostygła. Potem robi się z tego pastę i używa do usuwania włosów. Ale to słowo ma także bardziej symboliczne znaczenie. Karmel to przecież także synonim słodyczy. Równocześnie słodki i słony, cukierkowaty i cierpki?

Dla mnie interesująca jest postać Layale, w którą się wcieliłaś. Zmysłowa, piękna i? rozdarta, nieszczęśliwa. Trudno było zagrać tę postać?

Layale jest właścicielką salonu kosmetycznego. Ma 30 lat, jest chrześcijanką i wciąż mieszka ze swoimi rodzicami. W Libanie to zresztą normalne. Większość młodych, niezamężnych kobiet mieszka w rodzinnym domu. Layale jest bardzo religijna. Nosi medalik z Matką Boską, religia jest częstym tematem jej rozmów. Równocześnie jednak jest kochanką żonatego mężczyzny. Łamie przyjęte w jej religii i ogólnie w życiu zasady moralne. Ta sprzeczność mocno ją naznacza. Z jednej strony jest religia i rodzina, której nie chce zawieść, z drugiej mężczyzna, od którego jest uzależniona. To znaczące wykroczenie.

Przyznaję, że długo się wahałam, zanim podjęłam decyzję, by zagrać w swoim filmie. Kusił mnie pomysł zmierzenia się z rolą, ale bałam się, że niekorzystnie wpłynie to na reżyserię. Na szczęście zaryzykowałam! Pozwoliło mi to widzieć sceny "od środka". Ponieważ zaangażowane przeze mnie aktorki nie były profesjonalistkami, mogłam kierować filmem, będąc bliżej nich. Nie dałam im żadnych dialogów do nauczenia, bo chciałam, by każda zachowała swój własny sposób mówienia.

Czy zatrudnienie nieprofesjonalnych aktorek było zamierzonym wyborem czy raczej zadecydował o tym przypadek?

Chciałam takich kobiet, które w codziennym życiu byłyby jak grane przez nie postacie. Miałam dokładną wizję ich psychiki, osobowości, ale nie chciałam narzucać ról. Musiałam szukać odtwórczyń na ulicach i w sklepach, w domach znajomych...To zajęło mi trochę czasu, ale efekt jest wspaniały. Wszystkie są bardzo bliskie bohaterkom, które grają.

Czym na co dzień zajmują się kobiety, które zagrały w twoim filmie? Zacznijmy może od Nisrine, którą brawurowo zagrała Yasmine Elmasri.

Filmowa Nisrine jest muzułmanką. Ma 28 lat, przyjaźni się z Layale. Poznajemy ją tuż przed ślubem. Jest tylko jeden problem. Jej narzeczony, pobożny Muzułmanin, nie wie, że Nisrine nie jest już dziewicą. Dziewczyna musi rozstrzygnąć, czy powiedzieć mu o tym, czy raczej poddać się dość popularnemu w Libanie chirurgicznemu zabiegowi przywrócenia dziewictwa. Yasmine Elmasri, która wcieliła się w tę rolę, nie jest aktorką. Urodziła się w Libanie, jej matka jest Egipcjanką, a ojciec Palestyńczykiem. To moja przyjaciółka. Spotkałam ją w Paryżu, gdzie studiuje na Akademii Sztuk Pięknych oraz uczy się tańców orientalnych. Nisrine to ona. Nikt nie zagrałby lepiej tej postaci.

A co możesz powiedzieć o postaci Rimy?

Rima to 24-letnia, trochę nieznośna dziewczyna, która jest pomocą fryzjerską. Cicha, introwertyczna, nie jest zmysłowa i kokieteryjna jak pozostałe bohaterki. To postać, która poszukuje samej siebie. Powoli odkrywamy, że pociągają ją kobiety. Ale czy ona sama jest tego świadoma? Joanna Mkarzel, odtwórczyni tej roli, jest zupełnie różna od granej od siebie postaci. To pewna siebie menedżerka pracująca w dużej firmie. Urzekła mnie i oczarowała swoją spontanicznością i żywiołowością.

W twoim filmie pojawiają się także starsze kobiety.

Tak. To Jamale, Rose i jej obłąkana siostra Lili. Jamale przyjaźni się z dziewczętami z salonu piękności. Nie wiemy, ile ma dokładnie lat, ani jakiego jest wyznania. Tak bardzo boi, że się starzeje, że usiłuje ukryć przed otoczeniem, że przechodzi menopauzę. Życie to dla niej wielkie show. Wiele kobiet w moim kraju jest w podobnej sytuacji, ponieważ siła uwodzenia odgrywa w ich życiu bardzo ważną rolę. Jamale chce zostać aktorką, bo pragnie zabłysnąć, zaistnieć i dowartościować się po tym, jak dowiedziała się, że mąż porzucił ją dla młodszej. Całe życie była oddana dzieciom i rodzinie, dlatego ta zdrada boli ją potwornie. Zupełnie inaczej toczyło się życie 65-letniej Rose. Nigdy nie wyszła za mąż, bo zajmowała się chorą psychicznie siostrą. Gdy spotyka mężczyznę, który chce z nią być, pozwala uczuciu odejść - z pewnością z poczucia obowiązku wobec siostry, ale również przez wieczne cenzurowanie samej siebie.

W Libanie, gdy jesteś wdową, rozwódką lub starą panną, w pewnym wieku nie wolno ci się już zakochiwać. W przeciwnym razie stajesz się pośmiewiskiem, przynosisz ujmę ludziom z twojego otoczenia. Sihame Haddad, która gra Rose, jest gospodynią domową. Jej osobowość, poruszająca pomimo powściągliwości, natychmiast zwróciła moją uwagę.

Lili, pomylona siostra Rose, jest porażająca. Skąd pojawił się pomysł na tę postać?

Lili to dar niebios! Kreując tę postać, inspirowałam się historią kobiety, której historię kiedyś usłyszałam. Gdy była młodą dziewczyną, zakochała się we francuskim oficerze, który po wyjeździe z Libanu, pisał do niej każdego dnia. Rodzina dziewczyny ukrywała przed nią te listy. Gdy dowiedziała się o tym, było już za późno? Lili to obłąkana stara panna, która zbiera wszystko, co przypomina jej kartkę papieru. Musi mieć jakieś 85 lat. Już prawie straciłam nadzieję na odnalezienie odtwórczyni tej roli, gdy w końcu w Wielki Piątek trafiłam na nią na ulicy. Od razu wiedziałam, że to ta Lili, o której marzyłam.

Kiedy już omawiamy kolejne bohaterki twojego filmu, powiedz kilka słów o Siham. Ona jest pozornie doskonała, jest wszystkim tym, czego może pragnąć mężczyzna?

Rzeczywiście, to idealny przykład wzorowej i wzorcowej kobiety. Włosy, sylwetka, ubrania... uosabia wszystko, czego mógłby pragnąć mężczyzna. Niczym z amerykańskiej reklamy lat 60. Ta pani domu i matka jest ucieleśnieniem stereotypowej idealnej kobiety. Wkrótce jednak odkrywamy, że jest sfrustrowana przyjętą przez siebie rolą, jak zresztą wiele libańskich kobiet, które rezygnują z własnej osobowości po to, by stworzyć image, jakiego się od nich oczekuje. Coś subtelnie przyciąga ją do Rimy - i z wzajemnością. Pod koniec filmu, dokonuje czegoś, co może wydawać się banalne - obcina swoje długie czarne włosy, tak jakby chciała uwolnić się od ciężaru. Siham gra Sikam Fatmeh Safa, szyicka Muzułmanka, która była mężatką przez 13 lat, a obecnie jest sama. Otacza ją pewna tajemniczość, której potrzebowałam dla taj postaci.

Bohaterki, o których rozmawiamy choć mają wiele uniwersalnych cech, zdają się jednak reprezentować kobiecą społeczność libańską. Czy to znaczy, że chciałaś stworzyć dzieło socjologiczne?

Nie, nie chodziło mi o socjologię, a już na pewno nie chciałam skondensować całego libańskiego społeczeństwa w filmie. Nakręciłam ten film, bo sama sobie stawiam wiele pytań dotyczących kobiet libańskich. Obsesyjnie dbające o swój wygląd, poszukują tożsamości pomiędzy wizerunkiem kobiety Zachodu i kobiety Orientu... Kobieta libańska zawsze czuje się tak, jakby kradła własne chwile szczęścia. Musi cały czas stosować jakieś chwyty, aby żyć tak, jak chce. Błędem byłoby myśleć, że jest wolna. Podobnie jest ze mną. Chociaż jestem raczej kobietą wyemancypowaną, mam pracę, którą chcę się zajmować, w głębi czuję się podporządkowana tradycji, wychowaniu i religii. Małe dziewczynki dorastają w Libanie, słysząc najczęściej słowo "Aayib", co oznacza "to wstyd!", któremu towarzyszy grożący gest palcem. Wszystko może być wstydem. Cały czas boimy się, że zrobimy coś, czego nie powinnyśmy robić. Należy poświęcić się, aby zadowolić rodziców, dzieci, męża i rodzinę. Na każdym etapie życia, musimy się do tego stosować, co oczywiście nijak ma się do tego, kim chcemy być. Libańska kobieta, muzułmanka czy chrześcijanka, żyje w sprzeczności pomiędzy tą, którą jest, tą, którą chce być i tą, którą wolno jej być.

W twoim filmie kobiety ogarnięte są obsesją wyglądu, potrzebie upiększeń i zmian. To jest rzeczywistą cechą Libanek?

Ta potrzeba jest w kobietach na całym świecie. Tak mi się wydaje. Ale w Libanie jest zastraszająca. Kobiety zaczynają zmieniać swój wygląd w bardzo wczesnym wieku. Korekta nosa, ust, odsysanie tłuszczu, zmiana kształtu brwi, lifting twarzy, piersi... poprawia się dosłownie wszystko. Nie mam nic przeciwko, jeśli tylko służy to ulepszeniu. W Libanie kobiety stworzyły swój własny model piękna, jak nigdzie na świecie - bardzo wysokie brwi, maleńki nos, wydatne usta, wysokie kości policzkowe itd. Chcemy wyglądać jak kobiety Zachodu, podporządkowane jednak naszym własnym kryteriom, nie do końca rozsądnym.

A jacy są libańscy mężczyźni?

Jedynym draniem jest kochanek Layale, którego twarzy nigdy nie widzimy. To świadomy wybór, bo model męża posiadającego kochankę istnieje w każdym kraju na świecie. Inni mężczyźni są tak naprawdę tacy, jakimi chcemy, żeby byli. W romantycznym policjancie zaskakująca jest jego wrażliwość. Charles, starszy pan, który zakochuje się w Rose, jest elegancki, wzruszający, a sposób, w jaki patrzy na Rose, jest pełen czułości. W rzeczywistości libańscy mężczyźni też przechodzą kryzys tożsamości.

Co uznałabyś za typową cechę Libańczyków?

Naśmiewanie się z samych siebie, dystans do siebie, autoironię. To sposób radzenia sobie ze wszystkim, przez co jako naród musieliśmy przejść.

Choć poruszasz w swoim filmie tematy społeczne, stronisz od tematu najważniejszego dla części świata, w której żyjesz: nieustannych konfliktów zbrojnych.

Gdy kręciłam Karmel, chciałam mówić o przyszłości, a nie patrzeć w przeszłość. Należę do pokolenia, które chce mówić o czymś innym niż wojna. Na przykład opowiedzieć o historiach miłosnych, o czymś co jest bliższe znanym nam uczuciom i przeżyciom niż wojna. Zdarzenia wojenne wydawały się przeszłością. Były już oglądane, analizowane i oceniane, nie czułam potrzeby wspominania ich. Niestety tydzień po zakończeniu zdjęć, znowu staliśmy się świadkami dramatycznych wydarzeń.

I jak zareagowałaś? Nie chciałaś niczego zmienić w swoim filmie?

Gdy wybuchła wojna, właśnie zaczęłam obróbkę filmu. Miałam bardzo silne poczucie winy, zastanawiałam się, jaki sens ma w tych warunkach film o kobietach, miłości i przyjaźni. Według mnie kino powinno mieć misję i pomagać zmieniać świat. Ale co miał wnieść mój film? Miałam nawet pokusę, żeby rzucić wszystko? Ale na koniec powiedziałam sobie, że Karmel to jeden ze sposobów na przetrwanie wojny, przejście przez nią, zwycięstwo i zemstę. Wyraża mój bunt i zobowiązanie. Jeśli miałabym stworzyć go raz jeszcze, byłaby to dokładnie ta sama historia.

Czemu językiem twojego filmu jest arabski?

To język mojego kraju! Nie jestem sobie w stanie wyobrazić libańskiego filmu, filmu o Libanie, z libańskimi aktorami w języku innym niż mój własny!

W twoim filmie piękne są zdjęcia, wnętrza i stroje. To wszystko tworzy niezwykły nastrój.

Tak, zdjęcia są wspaniałe. Ich twórca, Yves Sehnaoui jest bardzo utalentowanym libańskim operatorem. Prosiłam go o zmysłowe, ciepłe, kolorowe i delikatne światło w kolorze... karmelu właśnie. A co do wnętrza, to zainspirował mnie i Cynthie Zahar pewien bardzo piękny salon w Bejrucie. Chciałyśmy także, by dało odczuć się, że to miejsce ma już swoje lata. Zarówno przy tworzeniu domu, jak i zakładu Rose, chciałam dać wrażenie lat, które minęły. Dzięki wielkiemu talentowi Cynthii udało się wyczarować takie właśnie wrażenie przemijającego czasu. Resztę projektowała moja siostra, Caroline. Stworzyła wyjątkowy świat filmu, dzięki mieszance stylów i okresów. Swą precyzją w doborze tkanin i kolorów uwydatniła realistyczną naturę postaci.

Muzyka w filmie wyjątkowo podkreśla słodko-gorzki nastrój. Jest doskonałym dopełnieniem kadrów.

Kompozytor Khaled Mouzanar dobrze mnie zna. To mój przyszły mąż! Pisarz i kompozytor, ma właśnie wydać swój album z francuskimi piosenkami. Jego muzyka zawsze pobudzała moją wyobraźnię. On jest twórcą wyjątkowego świata, wie jak wpleść go w scenariusz i całą historię. Przeżył tę wielką filmową przygodę razem ze mną i nie musiałam z nim rozmawiać, żeby zrozumiał o co mi chodzi, co chciałabym usłyszeć w filmie.

A teraz ważne, ostatnie pytanie: czy Karmel jest filmem politycznym?

To nie było moim zamiarem, gdy pisałam razem z dwójką innych autorów scenariusz filmu. Ale prawda jest taka, że w Libanie wszystko uchodzi za akt polityczny, polityka wkrada się w najbardziej intymne obszary naszego życia. Myślałam, że jakoś przed tym ucieknę, ale wojna, a tym samym polityka, i mnie dogoniła. Dzisiaj, wśród panującego napięcia w Libanie, Karmel niesie na przekór wszystkiemu przesłanie: pomimo przeciwieństw między ludźmi wyznającymi różne religie, przeciwieństw uwydatnianych przez polityków w czasie wojny, życie we wspólnocie, egzystowanie razem jest naturalne. A przynajmniej takie być powinno.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Karmel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy