"K-PAX": PRODUKCJA
„K-pax” to ekranizacja powieści Gene’a Brewer’a. Producent filmu Lawerence Gordon przeczytał książkę w 1995 roku i od tamtej pory wiedział, że musi wyprodukować jej ekranizację – „Sama historia przypominała mi trochę „Pole marzeń” z Kevinem Costenerem, którego również byłem producentem. Obie to historie opowiadają o ogarniętych wielką pasją ludziach, którzy występują przeciw konwencjonalnym zachowaniom dlatego, że w coś wierzą (...). Poza tym, oba te scenariusze miały w sobie coś, czego brakuje większości realizowanych dzisiaj skryptów – bohaterów, o których nie zapomina się zaraz po wyjściu z kina”. A jednak zanim doszło do realizacji minęło długich sześć lat. Pytany o to, dlaczego trwało to tak długo Gordon unika jasnej odpowiedzi, ale z drugiej strony nie ukrywa, że kiedy scenariuszem zainteresował się mający od kilku lat fabrykę snów u swoich stóp Kevin Spacey, projekt realizacji natychmiast dostał zielone światło i wysoki budżet. Sam Spacey swoje pierwsze spotkanie z tekstem wspomina tak – „Po raz pierwszy przeczytałem ten scenariusz, kiedy grałem w Londynie jakąś sztukę. Pamiętam, że siedziałem wieczorem na łóżku i czytałem, a kiedy skończyłem pomyślałem, że Prot to wspaniała postać a sama historia jest świetna. Co prawda minęło trochę czasu zanim mogliśmy zrobić ten film, ale sądzę, że żeby osiągnąć odpowiedni efekt warto było czekać”. Co ciekawe, im dłużej Spacey pracował nad rolą Prota, tym bardziej się z nim utożsamiał. Oczywiście, można się było tego spodziewać po najbardziej tajemniczym gwiazdorze dzisiejszego Hollywood. Człowieku, o którym wielu dziennikarzy już od dawna pisze, że chyba naprawdę jest z kosmosu, ale gdy Spacey, normalnie raczej nie nawykły do egzaltowanych wypowiedzi, mówi po prostu: „Zakochałem się w Procie”, to chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy.
Jak na prawdziwego profesjonalistę i perfekcjonistę przystało, Spacey był gotów na planie na każde, nawet największe poświęcenie. Co prawda scenariusz nie dawał mu możliwości żadnych spektakularnych przemian fizycznych, będących specjalnością chociażby Roberta De Niro, ale i tak znalazła się przynajmniej jedna scena, która dużo go kosztowała. Chodzi króciutką scenę, kiedy Prot ze smakiem pożera całego, „nie rozpieczętowanego” banana (dla Prota owoce to jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie ma do zaoferowania nasza planeta). Ale oddajmy głos samemu aktorowi - „Powiedziałem do nich: to może pozwólcie mi po prostu zjeść tego banana i rzeczywiście tak zrobiliśmy. Tyle tylko, że w tej scenie miałem go zjeść w całości, razem ze skórką, a jako, że kręciliśmy bez żadnych przerw, wiedziałem, że przy każdym dublu będę musiał go musiał zjadać w całości od nowa. Nie powiem ile bananów musiałem pochłonąć podczas kręcenia tej jednej sceny... Nie był to jeden i nie było to dziesięć. Prawdziwy koszmar” – śmieje się gwiazdor.
Od samego początku wiadomo było, że film w głównej mierze będzie się opierał na interakcji między Protem i doktorem Powellem. Od tego, czy uda się w przekonujący sposób pokazać, jak te dwa, tak odmienne przecież, charaktery zaprzyjaźniają się i uczą od siebie, zależał kształt całego filmu. Przenosząc to na realia fabryki snów – trzeba było znaleźć takiego aktora, który nie tylko udźwignie tę trudną rolę, ale jeszcze nie da się przyćmić Spacey’emu – a to przecież nie lada sztuka. Na szczęście, jak mówi sam producent – „Zrobiłem wiele filmów i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to był perfekcyjny casting”. Trudno się z tym nie zgodzić, biorąc pod uwagę, iż rolę Powella dostał Jeff Bridges jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy z grona amerykańskich aktorów po pięćdziesiątce. Dzięki niemu, jego stonowanej, pełnej niuansów grze ta piękna historia zyskała taką oprawę, na jaką zasługuje.
„Zarówno w filmie jak i w książce Prot twierdzi, że dostał się na Ziemię i wróci na swoja planetę za pomocą jakieś formy energii świetlnej – mówi operator John Mathieson, dlatego światło, jego refleksy, odgrywają niezwykłą rolę dla dramaturgii całego filmu”. No ale, tego co dla potrzeb „K-pax” nakręcił Mathieson nie da się opisać, to trzeba zobaczyć! Tak doskonałej, pełnej pasji roboty operatorskiej od dawna nie widziałem w żadnym amerykańskim filmie.
Na koniec oddajmy na chwilę głos reżyserowi Iainowi Softleyowi, dla którego „K-pax” to po „Miłości i śmierci w Wenecji” kolejny wielki sukces – „W tym filmie jest trochę komedii, trochę tajemnicy, trochę ludzkiego dramatu. Ta historia każe nam spojrzeć poza racjonalność, poza granice naszej wiedzy i przyjąć możliwość istnienia różnych wersji prawdy”.