Reklama

"John Rambo": PRODUKCJA

Sylvester Stallone postanowił nakręcić swój najnowszy film tak blisko strefy działań wojennych na granicy Tajlandią i Birmą, jak tylko pozwalało na to bezpieczeństwo jego ekipy. Na główną lokalizację wybrał prastare miasto Chiang Mai, drugą największą osadę w regionie, położoną w górzystej prowincji na północnym zachodzie. "Zadbaliśmy o scenerię, która w największym stopniu przypominałaby Birmę", tłumaczy King. Pod względem logistycznym "John Rambo" był ogromnym przedsięwzięciem. Ekipa liczyła 500 członków, pochodzących z 13 krajów i mówiących w pięciu językach. King zapewnia, że co dzień na planie znajdowało się ponad 60-u kaskaderów i ponad 100 statystów. Tajska firma produkcyjna wspierała Millenium Films w zdobyciu pozwoleń na kręcenie zdjęć i import sprzętu. Część zdjęć kręcono w parkach narodowych, co wymagało uzyskania dodatkowych pozwoleń i skoordynowania pracy w taki sposób, aby nie doprowadzić do zniszczenia środowiska naturalnego.

Reklama

"John Rambo" powstał w całości w plenerach, a stale przemieszczająca się ekipa przypominała obóz wojskowy, wyposażony w setki mundurów i karabinów, dziesiątki namiotów, autobusów i przyczep. Scenograf Franco-Giacomo Carbone zarządził wykarczowanie blisko 4 akrów dżungli, aby zbudować 50 budynków, składających się na bazę armii birmańskiej. Postawienie pobliskiej wioski kareńskiej oznaczało zrównanie pagórków, stworzenie systemu nawadniającego, a także wybudowanie 34 chat, sprowadzenie roślin uprawnych i zwierząt hodowlanych. Oczywiście nie brakowało kłopotów organizacyjnych, takich jak pozamykane w wyniku lawin błotnych drogi, ulewne deszcze, nieznośne upały (temperatury sięgały 35 stopni) oraz konieczność transportowania ciężkiego sprzętu przez góry i rzeki. Zdjęcia kręcono od połowy lutego 2007 roku w trakcie suszy i przygotowywania pól pod uprawę. Stallone nie kryje jednak dumy z wytrzymałości swoich współpracowników: "To było cudownie brutalne doświadczenie, wszyscy pracowali w niezwykle trudnych warunkach. W czasach zmechanizowanej i skomputeryzowanej produkcji, udało nam się nakręcić film w najlepszym starym stylu".

W pierwszych kadrach "Johna Rambo" widzimy głównego bohatera odwiedzającego farmę, na której hoduje się jadowite węże. Przed zdjęciami Stallone trenował z pytonami i kobrami, w większości jadowitymi, u boku prawdziwych zaklinaczy. Reszta ekipy trzymała się od niego z daleka, gdyż część zdjęć powstawała w obecności węży, które tylko rzekomo pozbawiono jadu. " Czasami pozostaje w nich trochę trucizny, ale Stallone i tak chciał z nimi pracować", wspomina treser Songporn Musikadilok.

Przy doborze lokalizacji do filmu, Stallone zapragnął nakręcić jak najwięcej scen na rzece Saluin, ale ponieważ przepływa ona wzdłuż granicy Tajlandii z Birmą i przebiega tam linia działań wojennych, okazało się to niemożliwe. Rozwiązaniem tego problemu było wykorzystanie m.in. tamy Mae Ngud w pobliżu Chiang Mae, w Parku Narodowym Sri Lanny. Niski poziom wody zmusił filmowców do zbudowania dodatkowych tam, tak aby woda sięgała 150 cm. Dopiero wtedy można było zrealizować sceny pościgu z motorówkami z udziałem pirotechników i kaskaderów. Do ustawienia gigantycznych pylonów i powalenia drzew użyto słoni, które w Tajlandii są uznawane za zwierzęta święte.

Przez cały okres produkcji Sylvester Stallone podkreślał, że "John Rambo" to jeden z ostatnich przykładów filmów kręconych w starym stylu. "Dla mnie to już koniec", powtarzał na planie. "Mój następny film będzie pokazywał dwoje ludzi, rozmawiających przy stole. To będzie moja wersja "My Dinner with Andre". Prawdą jest jednak, że już w tej chwili Stallone mógłby spocząć na laurach, kręcąc filmy akcji przy użyciu błękitnego ekranu w klimatyzowanym studiu. Reżyser, scenarzysta i gwiazda czwartej części "Rambo" zrezygnował jednak z luksusów na rzecz epickiego i maksymalnie realistycznego zakończenia słynnej sagi.

"Jeśli musi coś komuś udowodnić, to tylko sobie", mówi King, który przyjaźni się ze Stallone od wielu lat. "Jego rozeznanie w pracy z kamerą i prowadzeniu aktorów nie mają sobie równych" dodaje Thompson. Pracując nad wizualną oprawą filmu z operatorem Glenem MacPhersonem reżyser eksperymentował z podnośnikami, dynamizował ujęcia, często zmieniając ustawienie kamery, żeby zarejestrować kilka wydarzeń niemal jednocześnie. Kamera nierzadko porusza się po rzece, ześlizguje się po wzgórzu i wdziera się do bambusowych chat.

Poza trudnymi warunkami pogodowymi, największym wyzwaniem dla ekipy była niesłychana wręcz ilość scen z udziałem kaskaderów. "Ten film jest bezkonkurencyjny pod względem pokazywania zwierzęcej akcji. Nie chodzi tu o strzelaniny, efekty specjalne, czy wysadzanie anonimowych bohaterów w powietrze. Postaci walczą wręcz, strzelają z broni ręcznej, a ich starcia są naprawdę brutalne", zapewnia Thompson. Twórcy zadbali o rozplanowanie wyczynów kaskaderskich i efektów specjalnych tak, aby jak najwierniej ukazać grozę wojny. Przy "Johnie Rambo" pracowali także Alex Gunn, który przygotował efekty specjalne do filmów "Monachium" i "Troja" oraz kaskaderzy, mający w dorobku "Matriksa" i "V jak Vendetta". Gunn wraz z charakteryzatorem Johnem Schoonraadem przygotował dziesiątki zwęglonych ciał ludzi i zwierząt do najbardziej ponurych scen w filmie.

Walka, jaką Rambo podejmuje w Tajlandii, okazuje się przełomem w jego życiu. Po przejściu prawdziwego piekła na ziemi, bohater zapragnie zamknąć za sobą pewien rozdział. Słowa "Podłe życie albo godna śmierć" pozostawiły w jego psychice trwały ślad. Wojownik pozbawiony ojczyzny i sensu walki zyskuje nowy cel w życiu. Sylwester Stallone kończy swoje dzieło obrazem pełnym nadziei, przywracając marnotrawnego syna swojemu krajowi.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: John Rambo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy