Reklama

"Jezus Chrystus Zbawiciel": JA CHCĘ MIŁOŚCI

Ja chcę miłości, Klaus Kinski, DA CAPO Warszawa 1992, w przekładzie Marzeny Wasilewskiej

- Poszukuje się Jezusa Chrystusa. Zawód: robotnik. Miejsce zamieszkania: nieznane. Bezwyznaniowiec. Bezpartyjny. Nie występuje publicznie. Poszukiwany jest oskarżony o kradzież, uwodzenie nieletnich, bluźnierstwo, profanację świątyń, znieważenie urzędów, lekceważenie prawa, obcowanie z dziwkami i kryminalistami...

Ktoś na widowni zaczyna rozróbę. Nie widzę faceta. Reflektory oślepiają - wszystkie skierowane są na mnie. Mieszcząca 2000 osób widownia berlińskiej Deustchland Halle jest czarną jak smoła ścianą.

Reklama

Dlaczego ten idiota mi przerywa? Ponosi mnie. Od siedemdziesięciu godzin jestem na nogach i nawet nie zmrużyłem oka. Wywiady, dla radia, telewizji i gazet, w nieskończoność. W dodatku od dwóch dni nic nie jadłem i wypaliłem co najmniej osiemdziesiąt papierosów. A teraz staję na tym wysokim rusztowaniu niby na szafocie.

- Chodź tutaj, jak masz coś do powiedzenia, albo siedź na dupie i zamknij mordę! - wołam w ciemność.

Czego on chce? Zgrywa ważniaka? Tu nic nie jest ważne, poza tym, co mówię. Jestem tu, żeby opowiedzieć najbardziej poruszającą historię w dziejach ludzkości: historię życia Jezusa Chrystusa.

Nie, nie tego Jezusa ze szpetnych kolorowych obrazków. Nie tego o chorobliwie żółtej skórze, z którego obłąkane społeczeństwo zrobiło największą kurwę wszech czasów, perwersyjnie i bez płci wlokąc za sobą na krzyżach jego padlinę. Nie mówię o boskiej paplaninie, o płaczliwych pieśniach kościelnych. I też nie o Tym Chrystusie, którego zgniłe pocałunki brutalnie budzą dziewczynki przed pierwszą komunią z lubieżnych snów, by potem siusiając umierały ze wstydu i obrzydzenia.

Mówię o innym człowieku: niespokojnym, tym, co każe nam się zmieniać - teraz i zawsze! O poszukiwaczu przygód, nieustraszonym, wolnym. O tym najbardziej nowoczesnym z ludzi, który raczej pozwoli się zmasakrować, niż zgnije żywcem zarazem z innymi. Mówię o tym człowieku, który jest taki, jakimi sami chcielibyśmy być. Ty i ja.

Zasraniec, ten co mi przerwał, wdrapał się tymczasem na rusztowanie. Oddaję mu mikrofon, bo nie bardzo wiem, o co mu chodzi.

- Chrystus był świętym! - wyje ten wściekły pies. - Nigdy nie zadawał się z dziwkami i kryminalistami! Nie uznawał przemocy, jak Kinski...

Co dla ciebie znaczy przemoc, krzykaczu? Tak, mam ja w sobie. Kiedy tygrys rozszarpuje swego pogromcę, mówią, że to przemoc i pakują mu kulę w łeb. Moja przemoc - to ta człowieka wolnego, opierającego się ujarzmieniu. Świat pełen jest przemocy. Życie też. Poród jest przemocą. Burza i trzęsienie ziemi to przemoc natury. Moja przemoc jest przemocą życia. Ale nie skierowaną przeciwko naturze, jak przemoc państwa, które wysyła wasze dzieci do rzeźni. Pierze mózgi i wydziera dusze!

Muszę wyrwać temu głupkowi mikrofon, bo sam nie chce oddać. Resztę załatwiają bramkarze. Stawia się dalej, więc zwyczajnie zrzucają go ze schodów. Warchoły - ci, którzy przyszli tylko dla draki - przyłączają się do rozróby. Kiedy dochodzi do mordobicia, halę zalewa policja. W maskach ochronnych i z palami w ręku próbują zapobiec rozprzestrzenianiu się bójki.

O, nie, dziękuję. Dokładnie jak dwa tysiące lat temu.

Ciskam z rusztowania mikrofonem, razem ze stojakiem przymocowanym za pomocą kabla do dachu. Kiedy stojak, wysoko nad głowami widzów, powiewa w te i wewte jak pusty trapez, schodzę ze sceny i czekam na ciąg dalszy.

Wszędzie światła lamp błyskowych, warkot kamer, fotografowie i dziennikarze z debilnymi pytaniami. Robi mi się niedobrze. Wrzeszczę na otaczające mnie sępy - nigdy się od nich nie uwolnię! Nawet nie mogę się sam wysikać.

Przychodzą widzowie, obejmują mnie i całują. Ludzie, przed którymi tysiące razy obnażałem swe wyrwane z ciała serce. Minho? wisi mi na szyi i płacze. Boi się o mnie, jeszcze nigdy nie przeżyła mojego przedstawienia. Ludzie błagają, bym wrócił na rusztowanie. Dobra! Wrócę, ale dopiero jak te zbiry przestaną się lać po pyskach i zamkną mordy. Zasrana hałastra, gorsza od Faryzeuszy. Tamci przynajmniej dali się Jezusowi wygadać, zanim go przygwoździli.

Czas mija. Widzowie wciąż siedzą, nikt nie chce iść do domu. Czekają na mój powrót.

Północ. Robi się spokojnie. Nikt nie kaszle. Nikt nie chrząka. Totalna cisza.

Niektórzy opuścili miejsce na końcu sali i skupili się na wolnej przestrzeni przed rusztowaniem. Koczują na ziemi. Woodstock.

Zeskakuję z rusztowania i mieszam się z nimi. Po zmęczeniu ani śladu. Nie czuję już ciała. Widzę ich wszystkich dokładnie, twarze, nawet najdrobniejsze reakcje. Tysiące wpatrujących się we mnie par oczu. Oczu namiętnie rozżarzonych, pełnych tęsknoty. Podchodzę do każdego po kolei. Zatrzymuję się. Przysiadam. Obejmuję. Dziewczyny, chłopcy, kobiety, mężczyźni, w różnym wieku, od małolatów po starców, ale - i to właśnie jest cud - wszyscy są młodzi!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jezus Chrystus Zbawiciel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy