"Jeździec wielorybów": STRESZCZENIE
Akcja filmu ma miejsce wśród społeczności nowozelandzkich Maorysów, których siła przez cały czas jest obecna na ekranie. Choć ta klasyczna historia 12 - letniej dziewczynki, która z całych sił walczy o względy swojego zrzędliwego dziadka, jest sama w sobie dość wciągająca, nie zrobiłaby na widzu takiego wrażenia, gdyby nie jej tło społeczne i kulturowe. Warunki, w jakich przyszło jej stoczyć tę walkę dodatkowo utrudniają to zadanie.
Film rozpoczyna rozdzierająca scena, w której Pai (fantastyczna debiutantka Keisha Castle-Hughes) jest narratorem. („Kiedy się urodziłam - mówi - mój brat bliźniak zmarł i zabrał ze sobą moją mamę.”)
To zdarzenie samo w sobie jest tragedią, ale dla Ngati Konopi, mieszkańców Whangara - małej wioski rybackiej zbudowanej na nowozelandzkim wybrzeżu, to szczególna strata.
Koro (Rawiri Paratene) – surowy dziadek Pai, jest wodzem wioski, ostatnim władcą w patriarchalnej linii, która sięga aż do Paikei, założyciela plemienia, który, jak mówi legenda, przybył na wyspę na wielorybie.
Koro jest przekonany, że męska „dynastia Paikei” zostanie przerwana, nie ma żadnego użytku z wnuczki. Namawia więc syna, Porourangi (Cliff Curtis), by spróbował jeszcze raz z nową żoną. Syn odmawia i wyjeżdża do Europy, gdzie pnie się po szczeblach kariery jako artysta. Jego córka Pai zostaje z dziadkami i z pomocą kochającej, acz twardo chodzącej po ziemi babci, okazuje się równie zakochana w tradycji Maorysów, jak jej dziadek.
Pomiędzy tą dwójką widać specyficzną więź, choć dziadek boi przyznać, że tak jest, ponieważ szuka nowego przywódcy, który mógłby zastąpić jego syna i zmarłego wnuka. Tradycja mówi jednak wyraźnie, że żadna dziewczyna, niezależnie od tego, jak bardzo nadawałaby się na to stanowisko, nie może go objąć.