"Jeszcze dalej niż Północ": WYWIAD Z KADEM MERADEM
Czy przed rozpoczęciem zdjęć znał Pan Dany'ego Boona?
Kad Merad: Z widzenia. Spotkaliśmy się parę razy w jakimś studiu telewizyjnym? Widziałem natomiast jego spektakl w Olimpii. Chyba nawet nie wiedział, że jestem na widowni? Dany to artysta, którego podziwiam. To mój kolega po fachu, robimy podobne rzeczy...
Co lubi w nim Pan najbardziej?
KM: Jego wszechstronność. Nie broni się przed burleską, a jednocześnie potrafi wzruszać. Jest muzykiem, dobrze śpiewa? Tak wszechstronny artysta to rzadkość w dzisiejszych czasach. W każdym razie we Francji jest ich niewielu. Jego spektakl w Olimpii zrobił na mnie ogromne wrażenie. To naprawdę wielki artysta. Cieszę się, że mogę być jego kumplem i fanem. To bardzo miłe.
Jak przebiegała Wasza pierwsza rozmowa o filmie "Jeszcze dalej na północ"?
KM: To nie on powiedział mi o filmie. Nie boję się przyznać, że początkowo Dany wcale o mnie nie myślał. Wybrał mnie Richard Pezet z Pathé. Gdy zadzwonił, byłem akurat w Marsylii. Spytał mnie o plany zawodowe na najbliższe tygodnie. To było miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć. Odpowiedziałem, że wstępnie zgodziłem się zagrać w pewnym filmie, ale nie podpisałem jeszcze żadnego kontraktu. W tej branży do ostatniej chwili niczego nie możesz być pewien! Wówczas Richard powiedział, że Dany Boon będzie kręcił drugi film. Szybko przysłał mi scenariusz i wtedy dotarło do mnie, że chcą mi zaproponować główną rolę! Czułem, że muszę to natychmiast przeczytać, że nie mogę przepuścić takiej okazji. Przeczytałem i zadzwoniłem do Dany'ego: "Świetna historia. Podoba mi się. Jestem zainteresowany rolą." Ucieszył go mój entuzjazm. Czułem, że jestem stworzony do tej roli. Spotkaliśmy się, zrobiliśmy próbę czytaną. Dany był zadowolony, uśmiechał się. Myślę, że właśnie wtedy zapadła ostateczna decyzja.
Proszę opowiedzieć o granej przez Pana postaci. Kim jest Philippe Abrams?
KM: To przeciętny Francuz, naczelnik poczty, do szaleństwa zakochany w żonie. Dla mnie ten film to przede wszystkim historia miłosna. Właśnie w imię miłości Abrams dopuszcza się nadużyć i w konsekwencji ląduje na zapadłej Północy. To mógłbym być ja: normalny facet, który wiedzie zwykłe życie i pragnie, by jego żona była szczęśliwa, wciąż chce jej dawać dowody miłości.
Co sprawia, że lubimy tę postać, i wszystkie postaci stworzone przez Dany'ego Boona?
KM: Ich człowieczeństwo! Dany kocha wszystkich swoich bohaterów. To widać. Nawet tych, którzy wydają się mniej sympatyczni. Mówi do widza: "Chodź, opowiem ci historię. To mogłaby być twoja historia. Pośmiejemy się razem". I to działa.
Zna Pan spektakle Dany'ego Boona. A czy widział Pan jego pierwszy film?
KM: Widziałem, jak powstawał. Ale nie chciałem opierać się o to, co Dany zrobił wcześniej. Przeczytałem dobry scenariusz i spotkałem faceta, którego polubiłem. To wszystko. Podobnie było przy filmie, w którym zagrałem wcześniej, Je vais bien, ne t'en fais pas. Zgodziłem się ze względu na osobę reżysera, Philippe'a Loireta. Scenariusz też był dobry, ale nieudolna reżyseria może zepsuć najlepszy scenariusz.
Czy Dany Boon - reżyser czymś Pana zaskoczył?
KM: Na planie nazywałem go Dany Veber!
Myślę, ze fakt, iż wcześniej pracował z Francisem Veberem bardzo na niego wpłynął. Jest niezwykle dokładny w pracy z aktorami. Czasem proponowałem mu jakieś rozwiązania, niektóre akceptował, ale zazwyczaj świetnie wiedział, czego chce. I nie odpuszczał, dopóki tego nie osiągnął. To podobno zaleta największych reżyserów, takich, jak Veber właśnie, czy Patrice Leconte.
Mógłby Pan podać przykład?
KM: Dany jest skrajnie przywiązany do tekstu scenariusza. Ja nie uczę się roli przed rozpoczęciem zdjęć, uczę się jej na bieżąco. Czasem wylatuje mi z pamięci jakieś słowo, czasem dodaję coś od siebie? W takich momentach, muszę przyznać, dochodziło do sprzeczek. U Dany'ego aktor musi wykuć tekst na blachę. To zresztą prawidłowe podejście. Raz ostro mnie za to objechał w garderobie. A ja nie pozostałem mu dłużny. Spytałem: "Jesteś ze mnie zadowolony?" Przyznał, że tak. Wtedy powiedziałem: "Więc pozwól mi od czasu do czasu luźniej potraktować tekst, to mi pomaga w pracy." To była prawdziwa męska dyskusja ludzi, którzy się lubią i cenią, i chcą razem zrobić coś naprawdę dobrego.
A jaki jest stosunek Dany'ego Boona do wizualnej strony filmu?
KM: Kompozycja obrazu, kadrowanie, mają dla niego duże znaczenie. Dowiedziałem się, że w przeszłości był rysownikiem, tworzył story-boardy i ilustracje. To widać. Jego kadry są zawsze dopracowane i dobrze skomponowane, jakby wyszły spod ręki grafika. To nie przypadek. Uważam, że zdjęcia obu jego filmów są dość udane. Jednak istnieje spora różnica między jego pierwszym filmem, La maison du bonheur, a Jeszcze dalej niż Północ. Inne postaci, inne tematy...
A jakim jest partnerem filmowym?
KM: Genialnym! Dużo się śmieje. Podczas zdjęć miewaliśmy napady niepohamowanego śmiechu, zwłaszcza w scenach, gdy grał odwrócony do mnie tyłem. Ja musiałem zachować powagę, ale on płakał ze śmiechu. Praca z facetem takim, jak on, to wielka przyjemność.
Porozmawiajmy o Zoé Felix, która gra pańską żonę, i o pozostałych aktorach....
KM: Zoé jest piękna i ma talent komediowy. Praca z nią to czysta przyjemność. Jej rola jest w pewnym sensie kluczowa, bo przecież całe to zamieszanie to wina Julie. Myślę, że zyska kolejnych wielbicieli. Anne Marivin jako dziewczyna Dany'ego też jest świetna. Wcześniej graliśmy razem w filmie Pur week-end. Jest bardzo zabawna. Dobrze się rozumiemy.
A Line Ranaud?
KM: Nie znałem jej wcześniej. To wielka aktorka, a przy tym miła i skromna osoba. Przypomina mi Philippe'a Noireta! Ma w sobie coś, co mają tylko najwięksi. Jest bardzo uprzejma, powściągliwa, nigdy nie mówi nic złego o innych. Widziałem ją ostatnio w teatrze, grała w duecie z Muriel Robin. Po przedstawieniu poszedłem do garderoby, chciałem pogratulować jej występu, ale nie dała mi dojść do słowa. Mówiła tylko o "Jeszcze dalej niż Północ". Nie przestawała mnie komplementować. Miłe, prawda?
Czy znał pan francuską Północ?
KM: Nie, przeżywałem to samo, co grana przeze mnie postać. Wcześniej nie wypuszczałem się dalej niż do Lille! Sam mieszkam w Marsylii, więc to także moja historia. W Marsylii kwitnie życie kulturalne, ludzie nie potrzebują Paryża, mają własną tożsamość, własny styl życia. Zauważyłem, że na północy Francji jest podobnie. Ludziom dobrze się tam żyje. W dodatku są naprawdę serdeczni! Kręciliśmy w Bergues. To warowne miasto z placem w centrum. 20 000 osób przychodziło popatrzeć, jak Dany robi film! Gdy prosiliśmy o ciszę, nikt nie pisnął ani słowa! Kiedyś ktoś z obsługi poprosił właścicielkę butiku na placu o możliwość przechowania sprzętu. Powiedziała: "Żaden problem, zostawię wam klucz do sklepu, przyjdziecie rano i zabierzecie sprzęt!" W Paryżu byłoby to niemożliwe.
A język "cheutimi"?
KM: Właśnie! To prawdziwy język! Mają własne wyrażenia, słowa. Ktoś, kto, tak jak po raz pierwszy go słyszy, nie rozumie niczego!
Czy, zgodnie z porzekadłem, płakał Pan dwa razy: tuż po przyjeździe na Północ i tuż przed odjazdem?
KM: Ostatnie zdjęcia nie powstawały na Północy, lecz w studiu. Tak, płakałem. Podobało mi się na Północy. Wynająłem domek w Dunkierce, sprowadziłem rodzinę? Wiodłem normalne życie. Północ nie jest taka zła. Nie mogę się doczekać, kiedy znów tam pojadę, żeby zaprezentować film mieszkańcom. To nie jest film wyłącznie dla ludzi z Północy, ale myślę, że właśnie ich uszczęśliwi najbardziej.