"Jestem twój": WYWIAD Z REŻYSEREM
Maria Kornatowska: Ma Pan opinię reżysera osobnego, niszowego, raczej mrocznego, raczej estetyzującego, stojącego z dala od obowiązujących ostatnio tematów historycznych lub społecznych, nie wspominając o komedii romantycznej ...
Mariusz Grzegorzek: Kiedyś, na etapie budowania swojej tożsamości, określania siebie, byłem przekonany, że mam powołanie i pasję, a tą pasją jest sztuka, film traktowany w sposób aktywny. Być widzem - to mi nie wystarczało - chciałem filmy robić. To przekonanie stanowiło ogromną siłę, która mnie ukształtowała i wypchnęła w życie. I udało mi się tak pokierować moim życiem, że spełniłem swoje marzenie - mogłem robić filmy. To był etap cudów i uniesień. Teraz znajduję się na etapie wątpliwości. Patrząc na świat, na rośliny, zwierzęta i ludzi, zastanawiam się nad tym czy moja artystyczna aktywność ma sens, czy dzielenie się swoimi poglądami i emocjami ma jakiekolwiek znaczenie. Sens odnajduję w rzeczach najprostszych, w obserwowaniu, w kontemplowaniu życia jako fenomenu nieodgadnionego.
- Mam wrażenie,że wiele osób odbiera mnie jako człowieka mocnego, walczącego o swoje, przebojowego. Te cechy kojarzone są zazwyczaj z zawodem reżysera. Ja jestem w istocie człowiekiem nieśmiałym, zagubionym, nie mam ochoty ani żadnej motywacji, żeby przepychać się ze sobą i swoimi filmami. Nastały wstrętne czasy. Chcąc odnieść dziś w tym zawodzie jakiś sukces -choćby metaforyczny - trzeba być albo chamem z urodzenia albo dać się wykastrować czyli wyprzeć samego siebie. Nie daje się to żadną miarą pogodzić z jakimś duchowym balansem i szacunkiem do samego siebie, cechami które warunkują robienie wartościowych filmów. Mówię oczywiście o moim przypadku, o sobie.
W moim odczuciu, Pana osobność na gruncie naszego kina, polega przede wszystkim na tym, że nie ulega Pan popularnym trendom, ale konsekwentnie, od początku zajmuje się analizą niekonwencjonalnych, trudnych charakterów ludzkich i ich wzajemnych relacji, na różnych poziomach i z różnej perspektywy, od metafizyki do psychoanalizy. Sięga Pan głęboko w zapętlenia relacji rodzinnych. Gdzieś jest Pan bliski Bergmanowi, a przecież inny, zakorzeniony w odmiennej tradycji myślowej, bardziej "współczesny".
- Niech Pani tak nie mówi, bo będę skończony! Dziś odwoływanie się do psychologii jest fe! Jeszcze wyraźniej niż w filmie odczuwa się to zjawisko w odbiorze teatru. Określenia" psychologiczny" lub "psychologizujący" używane są w sensie skrajnie negatywnym, wręcz dyskwalifikującym postawę twórcy. Teatr dzisiejszy radykalnie odchodzi od psychologii. Jest formalistyczny albo społeczno-polityczny.
Pana teatr jest konsekwentnie psychologiczny, acz psychologiczny inaczej, odbiegający daleko od tego co było przed laty, co np. proponowali Francuzi zarówno w teatrze jak i w kinie. Pan wybrał dramaturgię anglosaską, bardziej wyrazistą, mniej opartą na nastrojach i klimatach, bardziej ostrą, drapieżną, odkrywającą mroczne strony człowieczeństwa, bliższą duchowi czasu. Jest Pan pod wyraźnym urokiem Judith Thompson. Mam wrażenie, że ta kanadyjska autorka jest Panu szczególnie bliska, świetnie czuje Pan jej teksty i prowadzi z nimi własną artystyczną grę...
- Judith Thompson to, moim zdaniem dramaturgiczny buldożer. W zaskakujący sposób łączy elementy, zdałoby się trudne do połączenia : gniew, agresję, depresję, przejawy opresji seksualnej z niezwykłym poczuciem radości życia, zmysłowości i piękna, z silną obecnością pierwiastka poetyckiego. Mnie ona zachwyca, od pierwszej lektury pierwszej jej sztuki jaka mi wpadła w ręce. A przekopałem się przez całe stosy różnorakich, z reguły jednowymiarowych dramatów. Dla autorki "Lwa na ulicy" teatr jest całym światem, a świat cały - teatrem. Judith opowiada o ludziach pozornie zwykłych, przeciętnych, pozbawionych potencjału, o sytuacjach i rzeczach drobnych - i tworzy z tych kawałków sugestywną, bolesną metaforę świata. Jest w jej wizji rodzaj swoistego panteizmu, obraz świata bez osobowego Boga, w którym objawia się jednak jakaś potężna metafizyczna moc. I to mnie najbardziej fascynuje.
- W dramacie "Jestem Twój" misterna tkanka codziennych wydarzeń - stanowiąca idealną pożywkę dla filmowej materii, zmienia się w smutną piosenkę o tym, że każdy z nas jest samotnym, bezbronnym dzieckiem pragnącym miłości Gotowym zrobić wszystko za jeden pocałunek. Bohaterowie odkrywają w sobie zdolność do uczuć: Artur , Marta... Obraz sytuacji pokazanej na początku filmu zmienia się radykalnie. Początkowe rozpoznanie okazuje się nieprawdziwe. Artur, z osiedlowego głupka, prymitywnego i aroganckiego, przeistacza się w mężczyznę walczącego o swą godność i krew. Marta, lalka Barbie z okruchem lodu w sercu, budzi się nagle ze złego snu, otwiera... Irena, sponiewierana sprzątaczka zaczyna walczyć o swą godność. Podobna metamorfoza dokonuje się właściwie we wszystkich postaciach. Zło przeobraża się w dobro.
- Bardzo trudno w dzisiejszych czasach konstruować takie przesłania, ale Thompson robi to w sposób organiczny i bardzo prawdziwy. Wydaje mi się, że takie jasne, bardzo aktualne przesłanie może otworzyć i widza, poruszyć w nim jakąś nadzieję.
Fundamentalną rolę w przekazie tego przesłania odgrywa aktorstwo. Opowiadanie opiera się na zbliżeniach, kamera stara się przeniknąć twarze, wgryza się w nie, odsłaniając pulsowanie wewnętrznych emocji, odkrywając jakąś głębszą, wcale niejednoznaczną prawdę postaci. To zjawisko raczej niespotykane w filmie polskim.
- O energii i oddziaływaniu filmu decydują właśnie postacie bohaterów : wielowymiarowe, intensywne, wibrujące, mieszające w ludzkim tyglu wszystkie możliwe pierwiastki. Aktorstwo to wyjątkowo trudny zawód, totalne przeciwieństwo tego co sugeruje kolorowa prasa i internetowe portale, to ingerencja na żywym mózgu, nieustanna trauma. Często granice między aktorem -człowiekiem a postacią zacierają się, zwłaszcza kiedy postać jest krzywdzona, poniewierana lub przeciwnie sama krzywdzi, sieje zło. To intoksykuje. Trudno potem wrócić z rozpędzonego roller costera do "normalności", do zwyczajnego, codziennego życia.
- Aktorzy, z którymi pracowałem przy tym "Jestem Twój" wykonali swe zadanie z zaangażowaniem i oddaniem, co oznacza, że praca na planie była totalną traumą, a nie piknikiem w cieniu drzew z kremówką i owocową sałatką. Z częścią obsady stykałem się wielokrotnie przy pracy w teatrze, znam dobrze :Małgosię Buczkowską, Irka Czopa, Mariusza Ostrowskiego, z kolei, Dorotę Kolak i Romę Gąsiorowską podziwiałem za ich bezkompromisową postawę jako teatralny widz. Pewnie, gdybym robił film za większą kasę, nie mógłbym obronić tych decyzji castingowych, a wybór ten był dla mnie najtrafniejszy, najuczciwszy, najbardziej organiczny z możliwych. Małe pieniądze mają jedną dobrą stronę, dają stosunkową wolność od marketingowych nacisków .
Czy w Pana odczuciu ten kanadyjski tekst koresponduje z tym co dzieje się u nas?
- Moim zdaniem, paradoksalnie, mówi więcej o polskim społeczeństwie niż jakikolwiek znany mi scenariusz polski. Ten dramat psychologiczny kryje w sobie zaskakująco trafny obraz naszej sfuszerowanej demokracji: rozwarstwienie społeczne i ekonomiczne, wykluczenie, emocjonalną alienację, złowrogą schizofrenię rozpiętą pomiędzy duchową pustką a napuszonymi zakłamanym światem "rzeczywistości społecznej", która już dawno zabiła w nas poczucie wartości i identyfikacji jako wspólnoty.