Reklama

"Jeden odchodzi, drugi zostaje": WYWIAD Z REŻYSEREM

Czy to film o męskich strapieniach?

Właściwie, to o ludzkich. W przypadku zerwania związku cierpienie mężczyzny jest takie samo, jak kobiety. Dlatego zrealizowałem film nie o mężczyznach ani kobietach, ale o przemijaniu, o erozji relacji, o trudnościach i poczuciu winy, jakie pojawiają się wraz z chęcią zmiany życia. To również film o regenerujących właściwościach nowego uniesienia, które pozwala docenić związek, w którym jest się od dawna. Dotknąłem już tego tematu w filmie „Je vous aime”, w którym Catherine Deneuve świetnie pokazała szczęście początku miłości i smutek rozstania. Odejść? Rozstać się? Tutaj jest to dylemat dwóch moich bohaterów. Jeden chce zostać, drugi – odejść. Obydwaj są ucieleśnieniem rozterek i decyzji tej samej postaci.

Reklama

Od kiedy myślał pan o zrealizowaniu tego filmu?

Od chwili, gdy sam przeżyłem sytuację, w której znajdują się filmowi bohaterowie. Zanim jednak poczułem, że mogę sfilmować część swojego życia, chciałem odczekać aż nabiorę do sprawy dystansu. Ponadto mój przyjaciel opowiedział mi historię swojego skoku w bok. Jego romans skończył się jednak inaczej, niż mój. Scenariusz był więc połączeniem naszych wspomnień. Wiele do scenariusza wnieśli również aktorzy.

Mogło by tak być przecież w przypadku każdego, kto zapoznaje się z fabułą „Jeden odchodzi, drugi zostaje”. Myślę, że nie ma osoby, która nie stanęła wobec pokusy zdrady. Każdy musi poradzić z nią sobie na swój sposób.

W pańskim filmie sceny poważne przeplatają się z humorystycznymi. Nie obawiał się Pan pomieszania filmowych gatunków?

Mieszanie konwencji filmowych nie sprawdza się, ponieważ reżyserzy starają się odpowiedzieć na pytanie: czy można opowiedzieć jednocześnie dwie historie, z których jedna jest tragiczna, a druga pełna humoru. W moim filmie nie mieszam komedii z dramatem. Fabuła jednak, jak życie, pełna jest sytuacji zabawnych i poważnych. Chciałem, by każdy mógł się przejrzeć w historii, którą opowiadam językiem filmu, by każdy mógł skonfrontować swoje wątpliwości i decyzje podjęte z tym, co dzieje się na ekranie. Spodziewam się, że widzowie rozpoznają w tym filmie siebie, ponieważ zastanawiali się nad porzuceniem żony, ponieważ wahali się i kłamali. Ludzie młodsi mogą odnaleźć tu własne konflikty z rodzicami. Jedna para na dwie się rozwodzi, to znaczy że połowa wszystkich dzieci cierpi najbardziej.

Zacznijmy od tego, który chce zostać.

Gra go Pierre Arditi. Jego bohater prowadzi podwójne życie aż do chwili, gdy musi wybrać. Jak wielu mężczyzn chciałby zatrzymać i żonę, i kochankę. Od obydwu dostaje ultimatum. Po pobycie w szpitalu psychiatrycznym wybiera pozostanie z żoną.

Daniel Auteuil gra tego, który odchodzi...

Daniel ukazuje poczucie winy, które pojawia się wraz z chęcią porzucenia żony po 15 latach wspólnego życia. Decyzja o tym, by odejść nie jest łatwa. Nie zostaje podjęta bez żalu. A jednak bohater wybiera nową miłość. Historia Daniela jest zainspirowana moim własnym życiem. Ale gdzie zaczyna się, a gdzie kończy autobiografia? Chyba każdy z nas staną wobec podobnej rozterki. W filmie ożywiam matkę moich dzieci i mojego syna, którzy już nie żyją.

Dlaczego wybrał pan Charlotte Gainsbourg do roli kobiety, która wkracza w życie Daniela Auteuila?

To przede wszystkim świetna aktorka, która ma w sobie romantyzm i szaleństwo niezbędne do zagrania roli kobiety, która jest gotowa zmienić swoje życie w ciągu 24 godzin. Charlotte wcieliła się w rolę kobiety, która rozkochuje w sobie żonatego mężczyznę. Spotyka go w chwili, kiedy jego syn miał poważny wypadek. On jest załamany, a ona bardzo poruszona jego cierpieniem.

Nathalie Baye gra kobietę porzuconą przez Pierre'a Arditi.

Uwielbiam jej aktorstwo. Była trzecią aktorką – po Charlotte Gainsbourg i Miou-Miou – której zaproponowałem rolę w tym filmie.

A Miou-Miou w roli Anne-Marie?

Jej rola jest krótka, ale bardzo ważna dla dramatyzmu całej opowieści. Według mnie Miou-Miou jest doskonałym wcieleniem matki moich dzieci. Ci, którzy ją znali szybko się o tym przekonają. Zmartwiłoby mnie bardzo, gdyby nie chciała zgrać tej roli.

Bez wątpienia najtrudniejsza była rola Juliena, pańskiego syna...

Bardzo dobrze znałem Gérarda Leboviciego i mocno zaprzyjaźniłem się z jego dziećmi. Pewnego dnia Nicolas, jeden z jego synów, przyszedł do mojego biura. Rozmawialiśmy o sprawach osobistych. Byłem bardzo poruszony jego przeżyciami i szybko zaproponowałem mu rolę Juliena. Ponieważ Nicolas jest pianistą zmodyfikowałem trochę scenariusz. Film rozpoczyna się recitalem, który syn zorganizował tylko po to, by spotkali się na nim zwaśnieni rodzice.

Wygląda na to, że stworzył pan sobie grupę aktorów, z którymi regularnie pan pracuje. Charlotte Gainsbourg wydaje się być jednym z filarów Pana filmografii...

Tak się złożyło, że wyprodukowałem oba filmy Yvana Attala, w których Charlotte zagrała role główne. Istnieje między nami prawdziwa przyjacielska więź. Charlotte zagra również jedną z głównych ról w moim następnym filmie, który będzie adaptacją ostatniej książki Anny Galvady „Ensemble, c'est tout”.

Czego nauczył się pan robiąc przez 10 lat filmy?

Od dawna mam problemy z zapanowaniem nad planami zdjęciowymi. Dlatego polegam na dobrych operatorach. Wcześniej był to Bruno Nuytten, z którym zrobiłem „Tchao Pantin”, „Jean de florette” i „Hanon des sources”. Obecnie współpracuję z Éricem Gautierem, z którym wcześniej nakręciliśmy „Une femme de ménage”. On nie jest tylko operatorem, ale także najbliższym współpracownikiem reżysera. Mój kolejny skarb to montażysta - François Gédigier.

Obecnie jeden film realizuje pan raz na dwa lata. Wcześniej to był jeden film na pięć lat. Skąd to przyspieszenie?

Zależy to od motywacji jaką mam przy danym temacie. Kiedy czytałem książkę Anny Galvady natychmiast pomyślałem o adaptacji filmowej. Większość reżyserów zaraz po skończeniu filmu nie wie, jaki będzie ich następny projekt. Ze mną często jest podobnie.

Czego spodziewa się pan po widzach, kiedy wyjdą z sali kinowej?

Chciałbym, żeby wyszli poruszeni i żeby to, co przeżyli w kinie zainspirowało do dyskusji. Właśnie tego szukam w filmach: najpierw emocji, potem refleksji.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jeden odchodzi, drugi zostaje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy