"Jasminum": JAK POWSTAŁ FILM?
Znam kilka wspaniałych widoków, ale jeden jest szczególny - widok uśmiechniętego widza wychodzącego z kina.
Krzysztof Kieślowski przysłał mi kiedyś kilka serdecznych zdań, pośród nich takie: "Cenię pana za powagę i poczucie humoru". Jako pierwszy zauważył tę podwójność, w której nie ma sprzeczności. Poczucie humoru i uważność. Kombinacja tych dwóch żywiołów może dać film niezwykły. Taką miałem rachubę pisząc "Jasminum". No i oczywiście jeszcze jedną, tę najważniejszą: nacieszyć się uśmiechem widza wychodzącego z kina.
"Jasminum", Jaśmin, jedenasty film fabularny. Nawet nie wiem jak napisać; zrobiłem, zrobiliśmy, zrobił się? Po dwóch latach przygotowań, w dwadzieścia osiem dni, za sumę, którą hollywoodzkie kino zużywa na realizację jednej sceny. Dwa poprzednie filmy, "Daleko od okna" i "Pornografia" wzięły się z cudzego zaczynu. W obydwie historie wpisany był smutek, więc by nasycić nim ekran, zużyłem cały osobisty zapas mroku. Teraz patrzę na "Jasminum" i sprawdzam, czy zużyłem na ten film cały osobisty zapas światła i czy nasycony nim ekran daje ten szczególny refleks, który trafia widza prosto w serce i każe się zanieść do domu.
Na tydzień przed pierwszym dniem zdjęciowym zamieszkałem w zamku w Niemodlinie. Sam. Właściciel zamczyska zamykał na noc ciężką bramę, a przed odejściem życzył mi dobrej nocy. Dobrej, czyli wolnej od odwiedzin Białej Damy. Osóbka ta zatrzasnęła się w trumnie, w dniu swojego ślubu, kilka wieków temu. W drodze do sypialni, podniecona winem i nawoływaniami ukochanego, skręciła do zamkowej kaplicy i ukryła w stojącej tam trumnie. Weselnicy odnaleźli ją dopiero następnego dnia. Martwą.
Niewiele brakowało bym podzielił jej los, bowiem każdej nocy umierałem ze strachu. Za to w dzień pracowałem jak najęty. Ustawiałem kamery, projektowałem sceny, ujęcia i kadry. Wkrótce wpisałem się w zamkową codzienność tak bardzo, że produkcja mojego filmu zapomniał o mnie, a Biała Dama uznała mnie za zamkowego rezydenta. W dwa miesiące później, podczas montażu filmu, odkryliśmy z Wiciem (montażystą) białą postać przemykającą za oknem, w tle sceny kręconej w gabinecie przeora Kleofasa (Adam Ferency). Dała się sfotografować. Podglądał nas. Naprawdę.
I jeszcze jedno zadziwienie. Przed wejściem do cel mnisich kazałem postawić karmniki podobne do ptasich. To w nich brat Zdrówko (Janusz Gajos) zostawiał jedzenie dla współbraciszków. Zawieszał nosidło na rozwidlonych kijach wbitych w gliniane klepisko, zabierał puste naczynia, zostawiał pod daszkami zupy i kompoty. Na dzień przed zakończeniem zdjęć kije... zakwitły. Tak, tak. Mam na to pięćdziesięciu świadków. Całą ekipę filmu. Zakwitł też płotek okalający stawek w celi brata Czeremchy (Krzysztof Pieczyński). Bez światła.
Dwudziestego ósmego dnia zdjęć, około północy poprosiłem Cydora (mojego asystenta) by towarzyszył mi w ostatniej zamkowej wyprawie. Przyświecając sobie telefonem komórkowym zeszliśmy do podziemi. Wkrótce dotarliśmy do krypty. Stanąłem naprzeciwko grobów i najciszej jak umiałem podziękowałem duchom za opiekę.