"Jackpot": ROZMOWA Z REŻYSEREM
Norweski reżyser Magnus Martens mówi o wyzwaniach, którym musiał stawić czoło w trakcie realizacji filmu "Jackpot", o pracy z Jo Nesb? i swoim hołdzie dla braci Coen. Omawia także niedawny sukces norweskiego kina, opowiada o studiach w Londyńskiej Szkole Filmowej i swoim następnym projekcie - serialu telewizyjnym, który jest oparty na popularnym islandzkim serialu i filmie:
Co było największym wyzwaniem w pracy nad "Jackpotem", zważywszy na to, jak wiele zakrętów i zwrotów akcji występuje w filmie? Czy znalezienie właściwego tonu było jednym z nich?
- Zdecydowanie tak! Było naprawdę trudno znaleźć równowagę między tym, co zabawne, a tym, co przerażające i włączyć w to jeszcze elementy kryminału. To nie wydawało się tak trudne w trakcie pisania scenariusza, ale okazało się dość skomplikowane i podstępne na planie. Chcąc nakręcić komedię, łatwo dajesz się ponieść, ciągle próbujesz grać żartami. Robiąc poważniejsze rzeczy, musisz się znacznie bardziej skoncentrować... Jeszcze trudniej było podczas montażu. Wtedy, bazując na nakręconym materiale, od nowa próbowałem wyważyć elementy thrillera i komedii. W zasadzie chodziło o wyrzucenie zbyt wielu dowcipów, tak żeby film był mniej zabawny. Trudności były też spowodowane tym, że cała historia jest opowiedziana z użyciem retrospekcji, a więc wszystkie elementy musiały się układać w logiczną całość. Nakręciliśmy trzy różne zakończenia, które musiały odpowiednio wybrzmieć.
W jaki sposób wybrałeś to odpowiednie zakończenie?
- Zrobiliśmy pokazy testowe. Oczywiście, istnieje również coś takiego, jak przeczucie. Ale różne zakończenia dotyczyły mniej więcej tego, jak przejrzyste musi być zamknięcie, zważywszy na to, co się wydarzyło w filmie, i kto jest winny, a kto nie. Miałem zakończenie, które było jeszcze wyraźniejsze, a także takie, które było bardzo otwarte. Ale to, którego ostatecznie użyłem, jest według mnie satysfakcjonujące, ponieważ niektórzy ludzie myślą, że rozumieją wszystko, co się wydarzyło, a inni nie mają pojęcia... i właśnie to mi się w tym zakończeniu podoba [śmiech].
Jak ci się pracowało z Jo Nesb?
- Bardzo dobrze. W zasadzie pozwolił mi zrobić z tą historią mniej więcej to, co chciałem z nią zrobić. Ale cały czas był w cieniu, pomagał mi i podrzucał różne wskazówki i pomysły. Jo ma niesamowite wyczucie komedii, które bardzo dobrze współgra z moim poczuciem humoru. Myślę, że po prostu chciał być pewien, że to cały czas wygląda na historię Jo Nesb?, ale poza tym mogłem robić, co chciałem.
Czy byłeś jego fanem, zanim zaczęliście współpracę?
- Większość ludzi w Norwegii czyta wszystko, co pisze Jo, ale ja, szczerze mówiąc, nie czytałem zbyt wielu z jego książek! Ale myślę, że to dobrze, bo żeby zrobić film, musiałem potraktować materiał, jakby był mój. Musiałem mieć odpowiedni dystans.
W twoim filmie wyczuwa się obecność Jo Nesb?, ale są w nim też odwołania do innych filmów, takich jak obrazy braci Coen.
- To było jak najbardziej zamierzone. W filmie jest kilka ukłonów pod adresem braci Coen i wcale się tego nie wstydzę [śmiech]. Coenowie mieli ogromny wpływ na to, co robię i co uważam za śmieszne. Dzięki ich filmom wiele się nauczyłem o konstruowaniu dobrych postaci i zabawnych bohaterów. W zasadzie mogę powiedzieć, że ukształtowali mój gust jako filmowca. Jestem wielkim fanem wszystkich ich filmów i chyba jednym z niewielu ludzi, którzy naprawdę lubią "Tajne przez poufne". Ludzie zwykle uważają, że nie jest to tak zabawny film. Ja zaś myślę, że jest świetny.
A co myślisz o Guyu Richie? Czy do jego filmów też nawiązujesz w "Jackpocie"?
- Cóż, oczywiście, jego filmy są ciekawe i świetnie zrobione, ale, szczerze mówiąc, nie jestem wielkim fanem Richiego. Mój film porównuje się do jego filmów chyba dlatego, że przestępcy w "Jackpocie" mają podobną naturę, podobny wygląd oraz reprezentują ten sam rodzaj wrażliwości [śmiech]. Tempo i szybkość też są podobne jak na przykład w "Przekręcie", no i wykorzystanie "głupich" przestępców. Kiedy zrobiliśmy pokazy testowe, zapytaliśmy ludzi, jaki rodzaj filmu właśnie obejrzeli. Wiele osób powiedziało, że to "komedia akcji". Nigdy nie traktowaliśmy "Jackpota" w ten sposób, ale jeśli zajrzysz do IMDB, zobaczysz, że "Przekręt" również jest uznawany za komedię akcji - głównie z powodu typu bohaterów i szybkiego tempa. Odbierasz go więc jak film akcji. Ale w rzeczywistości nie ma tam tak wiele akcji. To raczej jego bohaterowie szybko się poruszają i szybko mówią. To samo dotyczy "Jackpota".
Henrik Mestad gra w "Jackpocie" inspektora policji. Wcześniej pracowałeś z nim przy "United"...
- Cóż, nic nie poradzę na to, że Henrik tak dobrze wypada grając z kamienną miną w dziwacznych komediach [śmiech]. On jest bardzo poważnym aktorem. Myślę, że rola rosyjskiego trenera w "United" była jego pierwszą naprawdę komediową rolą. Ale Henrik z taką samą powagą podchodzi do ról komediowych, co do dramatycznych. Spędza dużo czasu pracując nad postacią. W tym przypadku ważne dla niego było znalezienie odpowiedniego okrycia dla Sol?ra [śmiech]! Spędziliśmy wieki próbując dopasować właściwe. Ale nie dyskutowałem z nim. Henrik jest niezwykle metodyczny i ma wyjątkowo dobre wyczucie czasu, co jest kluczowe, gdy się robi komedię.
Opowiedz coś o głównej postaci - Oscarze. Opisałbyś go jako bohatera?
- I tak, i nie. Tak długo, jak mu ufamy, jest bohaterem. To była trudna rola do zagrania dla Kyrre Helluma i ciężko mi się ją pisało. Ale to jasne, że uważam Oscara za bohatera, bo cała ta historia jest opowiadana przez niego. Oczywiście, nie chcieliśmy, żeby wszystko było jednoznaczne i próbowaliśmy grać wyobrażeniami widza na jego temat. Są w "Jackpocie" momenty, gdzie absolutnie Oscarowi ufamy, a zaraz potem sceny, które powodują, że jesteśmy coraz mniej pewni, czy mówi prawdę. Ale to część zabawy.
Dynamika między Kyrre i Henrikiem była podobna co w "Podejrzanych"...
- Te porównania są nieuniknione ze względu na sposób, w jaki korzystamy z przesłuchania i retrospektywnie pozwalamy historii rozwijać się z punktu widzenia Oscara. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie mogą powiedzieć, że to kolejni "Podejrzani". Ale starałem się nie myśleć o tym filmie i robić wszystko po swojemu. Próbowałem zapomnieć o Keyserze Soze!
Czy chciałbyś zobaczyć planowany amerykański remake "Jackpota"?
- Prawdopodobnie poszedłbym go obejrzeć, ale nie chciałbym mieć z nim nic wspólnego. Byłoby interesujące zobaczyć, co inni z nim zrobili. Choć założenie tej historii jest dość proste, jest to opowieść, która może pójść w wielu kierunkach. Tak więc z tego punktu widzenia byłoby ciekawie zobaczyć, co ktoś z nią zrobił.
Czy to prawda, że studiowałeś w Londyńskiej Szkole Filmowej? Jak to możliwe?
- Tak, studiowałem tam w latach 90., głównie dlatego, że strasznie łatwo było dostać się do tej szkoły [śmiech]. W Norwegii nie było wtedy szkoły filmowej z prawdziwego zdarzenia, a system finansowania był dość trudny dla norweskich filmowców. Londyńska Szkoła Filmowa w tamtym czasie była prywatna i mógł tam w zasadzie studiować każdy, kto miał pieniądze. A my mieliśmy pieniądze od naszego rządu [śmiech]. Wciąż im je spłacam [znowu śmiech]. Ale to było frustrujące, bo tak naprawdę nie wszyscy studenci chcieli tworzyć filmy... Niektórzy uważali, że fajnie jest mówić: "studiuję sztukę filmową" i nie traktowali tego zbyt poważnie. Wiele się tam jednak nauczyłem o tym, jak działa przemysł filmowy. Studiując w Londynie oglądałem też nieskończenie wiele filmów. To był dla mnie naprawdę dobry czas.
Właśnie zakończyłeś zdjęcia do nowego serialu telewizyjnego z Otto Jespersonem z "Troll Hunter" w roli głównej. Czy możesz coś o nim powiedzieć?
- Nosi tytuł "Nattskiftet" i jest oparty na islandzkim serialu, który był tam bardzo popularny. Nakręcono, zdaje się, trzy sezony oraz film fabularny. Islandczycy mają naprawdę dziwne poczucie humoru, więc tak naprawdę musieliśmy pisać wszystko mniej więcej od podstaw. Prawdę mówiąc ten serial był tak popularny, że kiedy wszedł do kin, sprzedano na niego więcej biletów niż na "Avatara". Serial opowiada o trzech kolesiach, którzy pracują w nocy na stacji benzynowej, gdzie nic się nie dzieje. Ale nagle wiele rzeczy zaczyna się dziać. Jest bardzo oryginalny, bardzo mroczny i czasami nieco okrutny. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zostanie odebrany w Norwegii, kiedy pojawi się na ekranach. Ale podoba mi się!
Norweskie kino przeżywa teraz prawdziwy boom - popatrzmy na sukces takich filmów jak "Troll Hunter" czy "Łowcy głów"... Czy dzięki temu w Norwegii łatwiej produkuje się filmy i łatwiej dociera do szerszej publiczności?
- Dzięki filmom powstałym na podstawie książek Stiega Larssona, "Łowcom głów" i "Troll Hunterowi" kinu skandynawskiemu w ogóle poświęca się ostatnio więcej uwagi i wszyscy cieszymy się z tego powodu. Czuję, że jest coraz więcej skandynawskich filmów, co jest fantastyczne - i nie chodzi mi tylko o filmy kryminalne... Chociaż mamy niewielki przemysł filmowy, od czasu do czasu produkujemy naprawdę niezłe filmy. Do tej pory byliśmy bardziej znani z osobistego, autorskiego kina, ale sukces takich filmów jak "Łowcy głów" spowodował, że łatwiej jest uzyskać finansowanie dla innych gatunków filmowych, a to z kolei sprawia, że norweskie kino staje się bardziej dostępne dla publiczności za granicą. Więc chyba mogę powiedzieć, że to dla nas wspaniały czas.
Źródło: www.indielondon.co.uk
Biogramy:
Magnus Martens urodził się w 1973 roku w Stord w Norwegii. W latach 90. kształcił się w Londyńskiej Szkole Filmowej. W swoim kraju jest jednym z najbardziej znanych twórców reklam. Przez wiele lat reżyserował też popularne telewizyjne komedie, których był również scenarzystą. W 2001 roku nakręcił swój fabularny debiut pełnometrażowy: komedię "United", która została doskonale przyjęta przez publiczność w Norwegii oraz widzów wielu festiwali filmowych. Jego drugi film fabularny - "Jackpot" - jest oparty na niepublikowanym opowiadaniu bardzo poczytnego na całym świecie pisarza Jo Nesb ("Łowcy głów").