"Imperium Wilków": WYWIAD - JEAN CHRISTOPHE GRANGÉ
W jakich okolicznościach powstało „Imperium Wilków”?
W mojej pracy najczęściej bazuję na reportażach, które robiłem jako dziennikarz. Tym razem miałem ochotę połączyć 2 tematy. Pierwszym z nich była technologia pozwalająca sterować ludzkim umysłem, sporządzić dokładną mapę funkcji ludzkiego mózgu i wpływać na te jego części, które nas w danym momencie interesują. Tym razem chodziło o pamięć. Napisałem również kilka artykułów o mafii – sycylijskiej, chińskiej i tureckiej. Nie opublikowałem ostatniego z tych artykułów, ale w pamięć zapadła mi grupa, nazywana „Szarymi Wilkami”. Była czymś więcej niż siatką kryminalną – to prawdziwa sekta, dążąca do przywrócenia granic Turcji sprzed wieków. Zaintrygował mnie pomysł, że samozwańczy spadkobiercy białej wilczycy, mogliby przenieść się do Paryża. Z zainteresowania tym tematem zrodziła się książka, którą napisałem na przełomie 2001 i 2002 roku.
Czy kino od razu zainteresowało się Pana nową powieścią?
Jako że poprzednie powieści cieszyły się popularnością, dostałem sporo propozycji. Wybrałem ofertę studia Gaumont, z którym pracowałem przy „Purpurowych rzekach”. Ich projekt był zresztą najbardziej dopracowany pod względem artystycznym. W trakcie pierwszego spotkania Chris Nahon pokazał mi szkice, dającego pewne pojęcie o atmosferze filmu – ulice Paryża w deszczu, połączenie błękitu i zieleni. Miał w głowie rozplanowany cały film i to także zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Miałem rok na napisanie scenariusza, jednocześnie przygotowywano produkcję i szukano obsady – tak długi okres przedprodukcyjny to rzadkość we współczesnym kinie.
Chris Nahon uchodzi za reżysera o wysublimowanym smaku wizualnym.
To rzeczywiście jedna z jego mocnych stron. Znakomicie umie także poprowadzić narrację, dzięki czemu świetnie pracuje z aktorami.
Czy to prawda, że konstrukcję swoich powieści zaczyna Pan od końca?
Moje książki wyróżniają 2 elementy – koniec i szalone zwroty akcji. W „Imperium Wilków” chciałem poprowadzić akcję w taki sposób, żeby niespodzianki nie szkodziły logice fabuły i zainteresowaniu publiczności.
Pracując nad powieściami, posługuje się Pan metodami dziennikarskimi.
Było tak zwłaszcza w przypadku „Imperium wilków”. Pojechałem parokrotnie do Turcji, aby zebrać potrzebne materiały. Miałem przy tym wiele szczęścia, gdyż mój wydawca miał dużo znajomych wśród dziennikarzy. Udało mi się porozmawiać z najlepszymi specjalistami. Temat, który poruszyłem, jest zresztą bardzo delikatny. Odczuliśmy to na własnej skórze, kręcąc potem film.
Czy podobał się Panu pomysł obsadzenia w głównych rolach mało znanych aktorów?
Zdecydowanie tak. Producent Patrice Ledoux, który podszedł do tego projektu jak prawdziwy rzemieślnik, powiedział nam: „Mamy Jeana Reno. Zaryzykujmy z innymi postaciami”. Arly i Jocelyn sprawili nam bardzo miłą niespodziankę. To bardzo atrakcyjna obsada, która idzie wyraźnie pod prąd dzisiejszych trendów filmowych.
Grany przez Reno Schiffer różni się znacznie od swojego pierwowzoru książkowego.
Po pierwsze ze względu na wiek – w książce Schiffer ma prawie 60 lat. Eksperymenty Chrisa Nahona skłoniły nas do większej swobody przy kreowaniu tej postaci, stała się przez to mniej typowa, bardziej egzotyczna. Schiffer zwiedził przecież dalekie kraje, bywał w koloniach. Niezwykła jest zawsze konfrontacja bohatera z jego odtwórcą. Lubię przyglądać się, jak ktoś inny realizuje mój pomysł. Tak właśnie stało się z Jocelynem Quivrinem, który choć wygląda na studenta - czyli dużo młodziej niż jego postać w książce, oddaje ducha „mojego” Paula Nevraux. Tymczasem postać Anny dokładnie odpowiada mojemu zamysłowi – takie cuda zdarzają się naprawdę rzadko!
Z jakimi uczuciami oglądał Pan po raz pierwszy „Imperium Wilków”?
Po raz kolejny po „Purpurowych rzekach” ujrzałem to, co wyobrażałem sobie, pisząc powieść. To zadziwiające – trochę jakbyśmy byli z Chrisem komputerami podłączonymi do jednej sieci. Dla pisarza jest to zresztą powód do wzruszeń – oznaka, że ktoś podchodzi do mojej książki dokładnie tak jak to sobie wyobrażam.
Skąd bierze się Pana zainteresowanie schizofrenią i rozdwojeniem jaźni? Ten temat często przewija się w Pana książkach, pojawia się także w Pana pierwszym oryginalnym scenariuszu – „Vidocq”.
Lubię ten temat ze względów filozoficznych. Umysł każdego z nas przypomina dom, nie możemy być jednak pewni, czy ma on tylko jednego mieszkańca. Być może w jakimś zaciemnionym kącie kryje się jeszcze ktoś. Czy nie posiadam innej, niebezpiecznej osobowości, która staram się zagłuszyć? Ciekawe jest właśnie to, że niebezpieczeństwo grozi nam czasem od wewnątrz. Ten problem dotyczy każdego z nas, choć w książkach bywa odrobinę przejaskrawiony.