Reklama

"Horton słyszy Ktosia": SŁOŃ SŁUCHA, DŹWIĘK I MUZYKA

Już samo słowo "słyszy" użyte w tytule sprawia, że w filmie HORTON SŁYSZY KTOSIA! oprawa dźwiękowa i muzyczna stanowi jeden z kluczowych elementów dzieła. "Koncepcja filmu opiera się na dwóch postaciach, które nigdy się nie spotykają, a mogą jedynie się usłyszeć - dowodzi Harward. - Każda z nich musi uwierzyć w to, co słyszy. I jeśli to nie byłoby świetną podstawą znakomitej oprawy dźwiękowej, to już nie wiem, co mogłoby być lepsze".

Trudny, choć miejscami majestatyczny mariaż opracowania dźwiękowego i muzyki HORTON SŁYSZY KTOSIA! zawdzięcza talentowi dwukrotnie wyróżnionemu Oscarem twórcy opracowania dźwiękowego Randy'emu Thomowi ("Iniemamocni", "Pierwszy krok w kosmos"), który pracował także przy takich filmach jak "Poszukiwacze zaginionej arki" czy "Rabatuj", oraz kompozytorowi Johnowi Powellowi, mającemu w swym dorobku muzykę do "Shreka", "Tupotu małych stóp", "Epoki lodowcowej II" oraz trylogii "Bourne'a".

Reklama

Thom i Powell rozpoczęli współpracę w wyjątkowo wczesnym stadium projektu. "Dyskutowaliśmy z twórcami już na rok przed premierą - przyznaje Thom. - Uznaliśmy, że film jest wyjątkowy pod względem zastosowania dźwięku. Choćby dlatego, że wymaga współpracy kompozytora z twórcą oprawy dźwiękowej, dlatego też tak ściśle współpracowaliśmy".

Thom postanowił przygotować uszy widowni do innej percepcji dźwięku, przewidując, że mało kto uwierzy, że mikroskopijna istota i pięciotonowy słoń będą się w stanie wzajemnie usłyszeć. Dlatego pierwszemu kontaktowi między Hortonem i Burmistrzem towarzyszy cała plejada dźwięków. Kiedy pyłek frunie niesiony powietrzem, widzimy dryfujących Ktosiów wzywających pomocy. Filmowcy cały czas zmieniają punkty widzenia. Raz jest punkt widzenia Hortona, którego ogromne uszy wychwytują "mikroskopijne" dźwięki dochodzące z pyłku, innym razem zaś powietrznego Ktosiowa, z którego dochodzą okrzyki zachwytu.

Szukając kontaktu z kimkolwiek, od kogo dochodzą te cichutkie dźwięki, Horton trąbi "Hello!" do drobiny kurzu. Śledzimy falę dźwiękową zbliżającą się do pyłku niczym statek kosmiczny do Ziemi. Dosięga koniczyny, przebija się przez chmury i znika w wielkim kominie, wędrując przez labirynt przewodów, zanim nie wypłynie z kanału ściekowego przed biurem Burmistrza.

Kiedy głos przedziera się przez atmosferę, Thom moduluje go na kilka sposobów, zmieniając barwę i tworząc coś, co sam nazywa "trelem" - a wszystko po to, by uczynić falę dźwiękową widzialną. Kiedy dźwięk przechodzi rurami, Thom dodaje mu garść stuków i puków oraz innych metalicznych odgłosów, towarzyszących słoniowemu "hello!".

Dla widowni jest to chwila pełna zabawy, zaś dla Hortona - pełna zdziwienia. "Znajdujemy się na styku różnych dziwnych sił kosmicznych - tłumaczy Horton Burmistrzowi. - Spotkały się dwa krańcowo odmienne światy. Mój ogromny i twój minimalny, a jednak udało się nam nawiązać kontakt!".

Dźwięk gra też główną rolę w punkcie kulminacyjnym filmu, kiedy wszyscy Ktosie zbierają się razem, by wspólnie wznieść wrzawę, jaką będą mogli usłyszeć ci, którzy mogą im pomóc w ocaleniu przed zagładą. Wszyscy krzyczą: "Tu jesteśmy! Tu jesteśmy", a pomoc przyjdzie z najmniej spodziewanej strony - Jo-Jo, syn Burmistrza, dzięki swemu symfonfonowi - cudownemu instrumentowi, czułemu na dźwięki niemuzyczne - stworzy wielowarstwową symfonię wielkiego miasta.

Kiedy filmowcy zakończyli pracę nad filmem, wdowa po pełnym fantazji pisarzu Audrey Geisel zwierzyła się, że mąż marzył o sfilmowaniu "Hortona" jako pełnometrażowej animacji. "Zapewne teraz powiedziałby - wyznała - że "Horton miał tak wielkie serce jak sam był wielki, a temu filmowi przytrafiło się to samo".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Horton słyszy Ktosia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy