"Hi way": SIŁA NIEDOMÓWIEŃ - MNOGOŚĆ INTERPRETACJI
Już na pierwszy rzut oka widać, iż „HI WAY” nie chce być tylko zwykłą, banalną komedią. Od lat nie było w polskim kinie historii, która pod pozorem jędrnego humoru i beztroskiej zabawy kryłaby tak odczuwalny, podskórny niepokój, czy – nazwijmy to inaczej – wewnętrzne pęknięcie. O czym zatem traktuje „HI WAY”? I znów – twórcy nie podsuwają nam prostych, jednoznacznych rozwiązań tej kwestii. A jednak zostawiają silne tropy, zapraszające widza do podjęcia rozległej gry interpretacyjnej (warto zwrócić uwagę, że właśnie o „sytuacjach modelujących” odbiór sztuki przez jej autora dyskutują w łatwej do przeoczenia, a niezwykle istotnej scenie w kuchni zaproszeni literaturoznawcy).
Weźmy choćby otwierającą film sekwencję, kiedy to poznajemy niezorganizowanego z pozoru bohatera, który jednak – znalazłszy się w sytuacji przymusu – w mgnieniu oka porządkuje otaczający go chaos. Otóż ta zasada dotyczy całości filmu – dokładnie tak samo dzieje się również w dwu jego najważniejszych punktach: po wizycie u Pana Andrzeja oraz w finale. Co ciekawe – za każdym razem wywierana na bohaterów presja nieodmiennie wiąże się z ich pracą. Czyż nie jest zatem „HI WAY” w pewnym sensie swoistym traktatem o pracy (czy może lepiej - o pasji) jako wartości porządkującej, oswajającej przypadkowość i nieobliczalność współczesnego świata?
Jest tu i inny motyw, bardziej jeszcze eksponowany: motyw zagubienia. Element ten pojawia się praktycznie na wszystkich możliwych płaszczyznach narracji. Gdy na początku bohaterowie, szukając drogi, pytają o nią miejscowych, ci – równie zdezorientowani – podają sprzeczne lub niejasne wskazówki. Nieprzypadkowo podobnie zagubiony psychicznie wydaje się Jaco w swoim „miejscu na ziemi” (scena na strychu). Nie przypadkiem Panu Andrzejowi nigdy nie dane będzie dobiec do swego domu. Gubią się tu nawet postaci: niektóre przemykają zaledwie przez ekran ginąc bezpowrotnie, niektóre powracają w wizjach, a są i takie, które zostają stworzone wyłącznie na użytek nierzeczywistości. Najogólniej mówiąc: bohaterowie filmu gubią się w świecie realnym, gubią wśród ludzi, gubią wreszcie w samych sobie, odnajdują natomiast – w świecie fantazji.
Padło słowo „dom”. Ten archetypiczny element także przecież pełni tu rolę zgoła konstytutywną. Bo z jednej strony ów „dom” realny, jak się rzekło – nie dający elementarnego poczucia bezpieczeństwa czy pewności siebie, a z drugiej – „domy” wyobrażone, „domy-schronienia”, „domy–ostoje” (zauważmy, iż jedyna opowieść Jaca w całości pozbawiona tego kontekstu i rozgrywająca się w plenerze, okazuje się tą nieudaną). Przeciwstawienie to w sposób radykalny przenosi wizje bohaterów z kategorii niewinnych wymysłów w kategorię boleśnie niespełnionego marzenia. Jego czytelnym, dojmująco smutnym ucieleśnieniem jest scena ostatnia, gdy Jaco i Pablo bawią się bramą, która prowadzi donikąd...
Niespełnienie, potrzeba bezpieczeństwa, gnijące gruszki. Kręgi znaczeniowe można by tu mnożyć jeszcze długo. Ale nie odbierajmy widzowi przyjemności podjęcia własnej, intelektualnej potyczki z filmem „HI WAY”.