Reklama

"Heartbreaker. Licencja na uwodzenie": WYWIAD Z ROMAINEM DURIS

Jaka była Pana pierwsza reakcja po lekturze scenariusza?

- Wystraszyłem się! (śmiech) Ale mówiąc poważnie, zafascynował mnie główny pomysł filmu i postać Aleksa. Ale skoro dotąd nie grałem w komedii romantycznej, brakowało mi punktów odniesienia. Wydawało mi się, że najważniejszą rolę przy realizacji tego rodzaju filmów odgrywa smak reżysera, ponieważ w tej konwencji estetyka pozostaje kryterium zasadniczym. Dlatego chciałem jak najszybciej poznać Pascala Chaumeila. Podczas rozmów zorientowałem się, że jest człowiekiem wrażliwym i otwartym na dyskusje. Nie ma w nim śladu źle rozumianej dumy i zawsze wie, dokąd zmierza.

Reklama

Co Panu zaproponował podczas tych dyskusji?

- Myślałem, że w filmie zostanie maksymalnie wyeksponowany element romantyczny, kryjący się w emocjach, łączących mojego bohatera i postać, którą gra Vanessa. Jak to się dzieje w angielskich komediach romantycznych, takich jak "Notting Hill", gdzie przedstawiono miłość od pierwszego wejrzenia. Widz pragnie, żeby bohaterowie się pocałowali. Wie, że do tego dojdzie, a gdy wreszcie się całują, jest wzruszony. Zależało nam na wiarygodności, a nie na piętrzeniu gagów.

Jak wyglądała pańska współpraca z Pascalem Chaumeilem?

- To była współpraca w pełnym znaczeniu tego słowa. Od razu doszliśmy do porozumienia, że mój bohater musi mieć bardzo swobodny styl bycia. Jeśli coś wzbudzało moje wątpliwości, on zaraz je rozwiewał. Dzięki jego zdolności natychmiastowej reakcji, film mógł się bez przeszkód rozwijać, a Alex pozostał postacią z krwi i kości. Pascal nie trzymał się kurczowo scenariusza, lecz pozostawiał aktorom duży margines wolności przy realizowaniu poszczególnych scen. Niezwykle istotne było również to, że miał w głowie pomysł na montaż. Każda scena miała swój początek i zakończenie, co doskonale wpłynęło na rytm filmu i jego sugestywność. W naszej pracy nie było elementów zbytecznych.

Jak by Pan scharakteryzował swego bohatera, Aleksa?

- To dobry gracz, który traktuje miłość jak partię szachów. Prawdziwe uczucie odkrywa dopiero w kontakcie z bohaterką, którą gra Vanessa.

Czy łatwo było Panu wcielić się w postać Aleksa?

- Od kilku lat grałem w filmach poważnych, nieomal czarnych, takich jak "W rytmie serca", "Persecution" czy "Niebo nad Paryżem". W każdym z nich próbowałem obdarzyć bohatera własnymi cechami, które dogłębnie przemyślałem. W tym przypadku postąpiłem podobnie, wchodząc w konwencję komedii romantycznej. Nie chciałem, żeby Alex został agentem 007 podrywu, który uśmiechem błądzącym po ustach oczarowuje każdą kobietę. Pragnąłem zdobyć dla niego cień współczucia, pokazać, że jego życie uczuciowe wcale nie jest proste. Chciałem, żeby widz zrozumiał, że w przypadku Aleksa rozbijanie par to sposób zarabiania na życie.

- Takie było moje podejście, żeby zrozumieć psychikę bohatera. Bez takiej refleksji nie uzyskałbym koniecznej swobody, lekkości i spontaniczności. Dlatego, grając przed kamerą Pascala Chaumeila, odczuwałem czystą przyjemność. Pozwoliłem sobie iść za instynktem. Wymagało tego także tempo realizacji, nie mieliśmy dużo czasu na próby. Szczególnej pracy wymagała jedynie scena z Vanessą do piosenki z filmu "Dirty dancing"... Stanowiło to również idealną okazję do nauki i wzajemnego poznania się.

Jak przebiegała współpraca z Vanessą Paradis?

- Nie znałem jej wcześniej, ale zawsze chciałem z nią współpracować, ponieważ uwielbiam ją jako aktorkę. Bardzo podobał mi się sposób, w jaki na planie zaznaczała swoją osobowość. Początkowo była oziębła, lecz potem stopniowo się wyluzowała. Ma niezwykle wyrafinowany styl gry, ale gdy obserwuje się ją podczas pracy, nie jest w żaden sposób zaskakująca. Później, od pierwszego dnia do ostatniego, gra wsłuchana w aktorów i twórczo reaguje na propozycje innych. To rzadka cecha wśród aktorek.

Widza zadziwia także porozumienie, jakie od pierwszej sceny ma Pan ze swoimi partnerami - Julie Ferreir i Francois Damiensem. Jak pan to osiągnął?

- To bardzo proste! (śmiech) Wystarczyło wyjechać z tymi szaleńcami na 5-dniową podróż po Maroku. Przez dwa dni podróżowaliśmy po pustyni, spędzając po 8 godzin dziennie w samochodzie. To wystarczyło, żeby chemia zaczęła działać. Po kilku miesiącach casting był zakończony. Siła i inteligencja reżysera objawia się w jego umiejętności stworzenia harmonijnie działającej ekipy złożonej z ludzi o odmiennych osobowościach. Nasze spotkanie to fantastyczne wydarzenie! Ale nabieraliśmy doświadczenia nie tylko w czasie wakacji. Współpraca zintensyfikowała się na planie, w momencie rozpoczęcia zdjęć. Słuchaliśmy Pascala i poznawaliśmy jego metodę pracy. Musieliśmy być nieustannie skoncentrowani, żeby odpowiednio reagować na jego sugestie. Między naszą trójką zapanowała niezwykła atmosfera. Porozumienie było natychmiastowe.

Dzięki temu porozumieniu znakomicie wypadła scena, w której ćwiczy Pan z Francois Damiensem taniec z filmu "Dirty dancing". Jak wyglądała wasza praca?

- Trochę improwizowaliśmy. Francois w chwilach stresujących zapomina tekstu i zaczyna mylić kwestie, co daje genialny efekt. Ale ta scena okazała się dla mnie niezwykle trudna, ponieważ nie byłem w stanie powstrzymać się od śmiechu. Nie mogłem patrzeć mu w oczy. Podczas montażu Pascal Chaumeil zadbał o to, żeby na ekranie nie pojawił się humor tego typu. Zresztą zastosował tę metodę w całym filmie. Ograniczył się do humoru werbalnego.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Heartbreaker. Licencja na uwodzenie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy