"Haker": WYWIAD Z BARTOSZEM OBUCHOWICZEM
Pasjonujesz się Internetem i komputerami jak Twój bohater z „Hakera“?
Muszę przyznać, że akurat w tym aspekcie jestem zupełnym przeciwieństwem postaci, którą kreuję. Nie przepadam zbytnio za komputerami. Wiadomo, że w naszych czasach ciężko żyć bez sieci. Od czasu do czasu lubię pograć sobie na konsoli, jednak robię to zwykle wieczorami, kiedy już nie świeci słońce.
Czy zatem, w ramach przygotowań do roli, przeszedłeś specjalne szkolenie komputerowe zaordynowane przez produkcję?
Mieliśmy na planie dwóch konsultantów, którzy podobno – choć nikt o tym głośno nie mówił – byli czynnymi hakerami. Dzięki ich pomocy mogłem pojąć specjalistyczny język, którego używają czasem bohaterowie „Hakera“. W dialogach występują wyrażenia, które mogły być zupełnie niezrozumiałe dla widzów niezbyt biegłych w terminologii komputerowej. Konsultanci tłumaczyli mi, jak i dlaczego mam się zachowywać w konkretnych sytuacjach, jednak żadnego specjalnego kursu komputerowego nie przechodziłem.
Jak znalazłeś się na planie „Hakera“?
Kiedy dostałem zaproszenie na casting „Hakera“, byłem świeżo po zdjęciach do „Stacji“ i przygotowywałem się intensywnie do matury. Pan Janusz Zaorski, praktycznie od razu, podjął decyzję, że bardzo chętnie będzie ze mną pracował. No i ja, trochę na wariata, zgodziłem się. Sporo ryzykowałem, byłem tuż przed egzaminami. Potem, na planie, wykorzystywałem każdą wolną chwilę, żeby się pouczyć. Na szczęście wszystko poszło dobrze, bo i film chyba się udał – mam nadzieję – i maturę zdałem całkiem nieźle, na czwórki i piątki.
Na ile Marcin jest podobny do Ciebie? Mógłbyś się skumplować z taką osobą?
W miarę rozwoju akcji Marcin przechodzi stopniową metamorfozę i pod koniec filmu jest z niego zupełnie niezły koleś. Sądzę, że na początku ciężko byłoby nam nawiązać jakiś bliższy kontakt, choćby z racji tego, że Marcin to samotnik, który większość czasu spędza przed komputerem. Może gdybym spotkał takiego koleżkę i jego osoba zaintrygowałaby mnie, to faktycznie zrobiłbym jak Turbo i podjął próbę wciągnięcia go w realne, zabawowe życie. Na ile Marcin jest podobny do mnie? W sytuacji, gdy ktoś go zirytuje, potrafi zmobilizować się i zrewanżować na swój sposób. Być może akurat w tym jestem do niego trochę podobny.
Która scena filmu okazała się dla Ciebie najtrudniejsza od strony aktorskiej?
Na pewno bardzo trudną sceną - pod względem aktorskim i pod względem fizycznym - była scena, gdy na chwilę rozstaję się z Laurą – mówię, że nie chcę jej już widzieć, bo leci tylko na pieniądze. Według scenariusza podczas tej sceny miał padać deszcz. Po pierwszym dublu mało co nie zostałem utopiony, ponieważ strumień wody był zdecydowanie za silny. Ktoś za mocno odkręcił kurek i deszcz, który miał padać z góry – zalewał mnie i z dołu, i z boku. Czułem się jakbym był dwa metry pod wodą... to było bardzo śmieszne i niebezpieczne zarazem.
A najprzyjemniejsza scena?
Scena wyjątkowo przyjemna i nietrudna aktorsko, to chwila, kiedy w willi rodziców Turbo pojawiają się dwie seksowne dziewczyny i zaczynają dla nas tańczyć. Nie ma co mówić, było pięknie, bardzo pięknie... Ekscytująca była też scena, kiedy razem z Piotrkiem Miazgą skakaliśmy – bez pomocy kaskaderów - z przedostatniej wieży basenu w Pałacu Kultury. Zrobiliśmy to praktycznie bez przygotowania. Nie przechodziliśmy żadnych prób kaskaderskich. Sprawiło nam to wielką frajdę i zrobiliśmy chyba z pięć dubli tej sceny.
W „Hakerze“ pojawia się DeLorean, samochód, który „zagrał“ wehikuł czasu w „Powrocie do przyszłości“. Miałeś okazję przejechać się na serio DeLoreanem?
To była wspaniała niespodzianka, bowiem każdą część „Powrotu do przyszłości“ widziałem chyba z dziesięć razy. Oczywiście miałem możliwość przejechać się DeLoreanem, choć bez większych szaleństw. Nie powiem, było bardzo przyjemnie...
* Jak współpracowało Ci się na planie z filmową Laurą - Kasią Smutniak?
Kasia to fantastyczna dziewczyna i chętnie pracowałbym z nią przy dziesięciu następnych produkcjach. Jest świetną koleżanką, bez żadnej wody sodowej w głowie. Dogadywaliśmy się znakomicie. Na planie żartowaliśmy sobie tak ostro, aż mi było czasem wstyd, czy nie przesadziłem, a ona zawsze potem poklepywała mnie po ramieniu i mówiła „Spoko, wszystko jest w porządku“.