"Gigante": WYWIAD Z REŻYSEREM
Myślałem o Jeanie Renoir
rozmowa z reżyserem Adrianem Biniezem
Ogromne było zdziwienie Adriana Binieza, młodego reżysera argentyńskiego mieszkającego w Urugwaju, kiedy usłyszał swoje nazwisko trzy razy podczas ceremonii rozdania nagród na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie. Jego pierwszy film pełnometrażowy Gigante zdobył nagrodę w kategorii najlepszy debiut reżyserski. Ponadto, film został uhonorowany Srebrnym Niedźwiedziem (ex aequo z niemiecką produkcją Alle Anderen Maren Ade) oraz Nagrodą Alfreda Bauera za innowacyjność (ex aequo z Tatarakiem Andrzeja Wajdy).
Gigante opowiada o życiu Jary - ochroniarza w supermarkecie, który zakochuje się w Julii, sprzątaczce. Jego nieśmiałość nie pozwala mu zbliżyć się do niej i tak rodzi się jego nieszkodliwa obsesja. Gigante to opowieść prosta, a zarazem pełna niewinnego humoru. Film kręcono w kwietniu ubiegłego roku w centrum Montevideo oraz w dzielnicach El Prado i La Aguada. Zaledwie kilka dni przed ceremonią rozdania nagród na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie Adrián Biniez mówi o swojej pracy reżyserskiej, początkach przygody z kinem i inspiracjach.
- Co było inspiracją dla Gigante?
- Miałem kilka pomysłów, które chodziły mi po głowie i jednym z nich była właśnie historia ochroniarza z supermarketu, który zakochuje się w sprzątaczce. Kiedy zacząłem spisywać swój pomysł, po dwóch dniach byłem zachwycony. Zdałem sobie sprawę z naturalności tej opowieści. Po prostu spodobała mi się.
- Dlaczego zdecydował się Pan usytuować akcję w supermarkecie?
- Pracowałem kiedyś w supermarkecie w Buenos Aires i zawsze było to dla mnie intrygujące miejsce. Z jednej strony piękno i jasność sklepu, z drugiej - istny horror zaplecza. To metafora kapitalizmu. Supermarket przypomina więzienie. Dowiedziałem się, że architekci pracujący przy budowaniu argentyńskiej sieci sklepowej to Amerykanie projektujący więzienia, że struktura zaplecza jest identyczna z więzienną. Ta informacja na zawsze pozostała w moim umyśle.
- Czy w głównej postaci zawarł Pan coś autobiograficznego?
- Postać Jary czerpie z zachowania trzech moich przyjaciół oraz sugestiach odtwórcy głównej roli, Horacia Camandulle. Bohater ma oczywiście także moje cechy, których jednak nie zdradzę.
- Co zdecydowało się Pan o wyborze właśnie tej dwójki aktorów na głównych bohaterów?
- Od początku myślałem o Leonor (Svarcas). Zacząłem pisać scenariusz myśląc o niej. Mimo, że ma inną osobowość niż bohaterka, też jest niezwykle ekstrawertyczna. Do roli ochroniarza przeprowadziłem casting i Horacio pojawił się pierwszy, co prawda zobaczyliśmy więcej kandydatów, ale w końcu zdecydowaliśmy się na niego.
- Główna bohaterka prawie nic nie mówi w filmie. Dlaczego?
- Chciałem, żeby od samego początku przedstawiony był punkt widzenia Jary, głównego bohatera. Julia jest jedynie wyrazem jego pragnienia, czymś ulotnym, tajemniczym.
- Swoją karierę rozpoczął Pan jako muzyk. Jak to się stało, że ostatecznie znalazł się Pan w środowisku filmowym?
- Od dawna zajmuję się muzyką, jednak moim marzeniem zawsze była reżyseria. W Buenos Aires nie znałem jednak nikogo. Nie studiowałem żadnego kierunku filmowego i nie miałem związków z tym środowiskiem. Potem poznałem Juana Pablo Rebella i Pablo Stolla (Whisky - przyp. red.), a wkrótce kolejne osoby z branży filmowej.
- Dlaczego przeprowadził się Pan do Montevideo?
- Wyjechałem z Buenos Aires, ponieważ nie miałem pracy, lecz także z powodów osobistych, ponieważ z kimś się związałem. Miałem tam przyjaciół i chciałem spróbować szczęścia. Potem mój związek rozpadł się, ale z Montevideo nie wyjechałem. Bardzo je lubię i teraz mogę powiedzieć, że jest już moim miastem.
- Krytycy porównują Pana film z Whisky i Cieniem. Czy te filmy wpłynęły w jakiś sposób na Pana twórczość?
- Naprawdę porównują go z Cieniem? To miło! Bardzo lubię obydwa te filmy. Jestem przyjacielem Pablo Stolla. Mamy podobny gust, więc naturalnie jego twórczość jest dla mnie inspiracją. Pewne podobieństwa są bardziej, inne mniej świadome. Inspirowały mnie też inni twórcy.
- Na przykład?
- Gigante zrobiłem z myślą o Jeanie Renoir, chociaż do końca sam nie wiem dlaczego. Jego filmy mają pewną lekkość, pewną frywolność, która mnie fascynują. Wiem, że Gigante nie przypomina jego filmów, ale jest coś w dziełach Renoira, co mnie zainspirowało. Pewna forma prowadzenia narracji, pewien rodzaj humoru.
- Jak Pan myśli, dlaczego Gigante zaproszno na Berlinale?
- Myślę, że film po prostu się spodobał. Zapewne ma to również związek z tym, że jest to koprodukcja z udziałem niemieckim. Jednak zdecydowanie film ma charakter latynomerykański.
- Kino z regionu La Plata odnosi sukces w Berlinie. Czy dlatego, że są to historie ludzkie, proste, bez wydźwięku politycznego?
- Wydaje mi się, że to kino darzone jest jakimś szczególnym sentymentem. Widziałem jak publiczność reagowała na ten film i było to niezwykłe doświadczenie - zobaczyć jak ci ludzie śmieją się i wzruszają.
- Filmy, które dostały się do oficjalnej selekcji Berlinale i walczą o nagrody, to głównie dramaty. Dlaczego wybrał Pan ton komediowy?
- Problem z komedią polega na tym, że zawsze jest źle widziana. Moim zdaniem to dobrze jeśli filmy mają w sobie humor. Na stypach, po kilku godzinach zaczyna się opowiadać dowcipy, bo humor działa oczyszczająco. Czasami dramaty stają się nadmiernie podniosłe. A jeśli się doda trochę humoru do historii, robi się bardziej realistyczna i głębsza.
- Zauważył Pan, że jest teraz pewnego rodzaju boom kina argentyńskiego i urugwajskiego.
- Boom kina urugwajskiego jest dużo skromniejszy. W Urugwaju robi się cztery filmy rocznie. Dziesięć lat temu kino urugwajskie nie istniało. W tym roku w Urugwaju wprowadzono korzystne ustawodawstwo dotyczące sztuki filmowej, które będzie wielkim wsparciem.
- Których reżyserów argentyńskich lub urugwajskich Pan podziwia?
- Lubię bardzo Adriana Caetano (Pizza, birra, faso; Un oso rojo). Jest pierwszym reżyserem nowej generacji. Podziwiam też Pabla Stolla (Whisky, 25 watts), Lisandro Alonso (La libertad, Fantasma), Federico Veiroj (Acné) i Manolo Nieto (La perrera).
("El País")