"Gigante": RECENZJA
Pośród tylu pompatycznych, podniosłych i nadętych filmów (pod każdym względem) podejmujących "ważne" i "transcendentalne" tematy, prezentowane przez filmy oficjalnej selekcji 59. edycji Berlinale, projekcja skromnej, prostej i uroczej historii miłosnej okazała się zaskakującym pozytywnym ewenementem, entuzjastycznie przyjętym przez publiczność. Debiut Adriana Binieza, Argentyńczyka zamieszkałego od pięciu lat w Montevideo, to historia Jary (Horacio Camandule), ochroniarza pracującego po nocach w supermarkecie.
Oglądając sklep przez kamery przemysłowe, zakochuje się w Julii (Leonor Svarcas) jednej ze sprzątaczek i dostaje obsesji na jej pukcie. Tytułowy "gigante" nie odważa się nawiązać kontaktu ze swoim obiektem pożądania i kontynuuje praktykę voyeurystyczną (śledzi też Julię na ulicy) aż do momentu, gdy poważny konflikt powoduje gwałtowną zmianę w jego zachowaniu. Przez bardzo rygorystyczne i dopracowane ustawienie kamery Biniez wydobywa to, co najlepsze z odtwórców dwóch pierwszoplanowych ról (obydwoje z wykształceniem teatralnym, ale niewielkim doświadczeniem filmowym). Przyjmując lekki ton, momentami nawet komiczny, unika popadnięcia w oczywiste prawdy o samotności i braku kontaktu między ludźmi.