"Furia": PRODUKCJA
W postać Thomasa Cravena wciela się Mel Gibson, powracający na ekrany kin po kilkuletniej przerwie, podczas której z powodzeniem stawał po drugiej stronie kamery. Jest to jego pierwsza główna rola od siedmiu lat. Zaintrygowała mnie ta historia - mówi Gibson. Z mojego punktu widzenia to właśnie jest najważniejsze. Jeśli uważam, że jakiś scenariusz jest wciągający i film ma szansę spodobać się publiczności od razu w to chodzę.
Mel był naszym pierwszym i jedynym kandydatem do roli Cravena. Ta postać wymagała kogoś jego pokroju; nie ma zbyt wielu aktorów o podobnej charyzmie - przyznaje reżyser filmu Martin Campbell.
Producent Graham King dodaje: Zależało nam na Melu i mieliśmy ogromne szczęście, że udało nam się go namówić na powrót przed kamerę, na dodatek w roli, do której był po prostu stworzony.
Tym, co mnie urzekło były zaskakujące zwroty akcji - mówi Gibson. Poza tym Graham i Martin to dwaj naprawdę bystrzy faceci. Wiedziałem, że będzie się nam wspaniale pracować."
Martin Campbell reżyseruje "Furię" już po raz drugi: ponad dwadzieścia lat temu to właśnie on był odpowiedzialny za nagrodzony BAFTĄ miniserial BBC pod tytułem "Edge of Darkness". Sukces serialu sprawił, że BBC Films zaczęło rozważać nakręcenie na jego kanwie filmu fabularnego. Campbell zgłosił się z tym projektem do Kinga, który we współpracy z Timem Headingtonem wyprodukował go pod egidą GK Films. Jakieś pięć lat temu ktoś zasugerował, żeby zrobić z tego fabułę - wspomina reżyser. Uznałem, że to znakomity pomysł. Zawsze byłem zdania, że to niezwykle poruszająca historia: ojciec traci córkę i rozpoczyna śledztwo, pragnąc dowiedzieć się nie tylko tego, kto ją zabił, ale także kim naprawdę była. Bardzo kochał swoje dziecko, myślał, że je rozumie, tymczasem okazało się, że dziewczyna była wplątana w coś, o czym nie miał najmniejszego pojęcia.
Wątek relacji ojca i córki wzbudził we mnie bardzo silne emocje - przyznaje nagrodzony Oskarem scenarzysta William Monahan. Sam mam córeczkę, mogłem więc postawić się w sytuacji bohatera i zadać sobie pytanie, co bym zrobił, gdyby spotkała mnie podobna tragedia.
W 1985 roku sześcioodcinkowy brytyjski miniserial podbił kraj stojący w obliczu poważnych konfliktów wewnętrznych i międzynarodowych. W Wielkiej Brytanii był to wciąż okres zimnej wojny i stałego zagrożenia nuklearnego ze strony Związku Radzieckiego. Narodził się międzynarodowy terroryzm, między innymi w osobie libijskiego przywódcy, pułkownika Muammara Kadafiego, a społeczne obawy związane z zagrożeniem wybuchu wojny nuklearnej były największe od czasu kryzysu kubańskiego. Do tego dochodził niepokój wynikający z tajemnicy, jaką owiany był wówczas cały przemysł atomowy.
"Edge of Darkness" trafił na podatny grunt społecznych obaw i lęków, co zapewniło serialowi olbrzymią popularność oraz przychylność krytyki. Wkrótce też posypały się nagrody: aż sześć statuetek Brytyjskiej Akademii Filmowej i Telewizyjnej (BAFTA), w tym dla najlepszego serialu/filmu obyczajowego. Serial znalazł się na 15. miejscu listy Top 100 Brytyjskiego Instytutu Filmowego i wciąż jest uważany za jedną z najlepszych i najważniejszych produkcji obyczajowych brytyjskiej telewizji.
Gibson wspomina: To był film kryminalny, a zarazem thriller polityczny, osadzony w Wielkiej Brytanii w czasach silnych zawirowań politycznych. Serial doskonale oddawał ówczesne nastroje.
Serial z lat 80. w znacznym stopniu nawiązywał do polityki atomowej rządu - mówi Campbell. Pluton i jego produkcja budziły wówczas bardzo silne emocje, podobnie jak kontrolująca ten proces instytucja. Był to tzw. niewygodny temat, a serial "Edge of Darkness" na bieżąco odnosił się do tych kwestii. Była to jednocześnie historia ojca, który traci jedyną córkę i pragnie się dowiedzieć, dlaczego do tego doszło.
Przed przystąpieniem do realizacji fabuły należało rzecz jasna uaktualnić tło polityczne, ale główny wątek pozostał niezmieniony. Wielokrotnie nagradzany australijski scenarzysta Andrew Bovell stanął przed trudnym zadaniem adaptacji scenariusza sześciogodzinnego serialu, napisanego przez Troya Kennedy'ego Martina, na potrzeby dwugodzinnego filmu fabularnego.
Byłem wielkim fanem tego serialu - wspomina Bovell. Troy Kennedy Martin wyprzedził swoją epokę; pomysł niebezpiecznych powiązań wielkich korporacji z tajnymi operacjami rządowymi jest obecnie równie aktualny jak w 1985 roku. Praca nad adaptacją scenariusza była jedną z najciekawszych zawodowych propozycji, jakie dotąd otrzymałem.
To Andrew wpadł na pomysł, aby umieścić akcję filmu w Bostonie - dodaje Campbell. Boston to miasto o silnych angielsko-irlandzkich korzeniach. Oryginalny Craven pochodził z okolic Leeds na północy Anglii, więc pomysł uczynienia z niego bostońskiego Irlandczyka wydał nam się idealnym rozwiązaniem.
Chyba żaden współczesny scenarzysta nie pisał tak barwnie o Bostonie jak William Monahan, zaproszony do współpracy przez Grahama Kinga. W 2006 roku wspólnie zdobyli nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej za film "Infiltracja". Kingowi zależało szczególnie na tym, aby rodowity bostończyk przydał scenariuszowi "Furii" wyjątkowego klimatu.
Bill to uosobienie bostońskiego polotu. Jego język jest bardzo naturalistyczny, ale wywodzi się z najlepszych tradycji literackich - komplementuje autora Gibson.
Bill to wspaniały autor dialogów, ma niezwykłe wyczucie postaci - zapewnia Campbell. Zmiany, które wprowadził, dotyczyły sposobu poprowadzenia głównych wątków. Na tym opiera się zasadnicza różnica między serialem a fabułą.
Nie przesadzałbym z tym rodowitym bostończykiem - mówi Monahan, który równie dużo czasu, co w swoim rodzinnym mieście, spędził w Los Angeles, Nowym Jorku i Londynie. Niemniej jednak rzeczywiście czuł silną więź z opowiedzianą w filmie historią. Craven to typowy mieszkaniec przedmieść Bostonu, który ceni rutynę i nie pozwala sobie na przesadne luksusy. Ma swoje życie, swój dom i swoją samotność. Będąc wdowcem samotnie wychowującym córkę jest z nią oczywiście niezwykle silnie związany. Gdy ona odchodzi, traci absolutnie wszystko.
Dla reżysera Martina Campbella powrót do wątków i bohaterów sprzed ponad dwóch dekad stanowił ekscytujące wyzwanie. Tak jak przed laty, również i teraz byłem pewien, że wzruszająca opowieść o człowieku, który stracił córkę i za wszelką cenę chciał pomścić jej śmierć przypadnie do gustu współczesnym widzom.
Producent Graham King zgadza się z nim w stu procentach. W moim odczuciu w "Furii" nie chodzi wcale o politykę. To film o zemście, o człowieku poszukującym sprawiedliwości. Widz ma wrażenie, że wsiadł do kolejki górskiej; nie wie, jak ta przejażdżka się skończy, ale gotów jest zaryzykować.
Pomimo brutalnych metod, za pomocą których Thomas Craven szuka zadośćuczynienia za śmierć córki, odtwórca tej roli uważa, że film ma głęboki wymiar humanistyczny. Zaintrygowały mnie główne postacie tej historii i ich reakcje na to, co je spotyka - mówi Mel Gibson. Jednocześnie to po prostu wciągający dreszczowiec dotykający spraw, które na co dzień otoczone są tajemnicą. A to, co nieznane napawa większość z nas lękiem.