"Football Factory": WYWIAD z NICKIEM LOVE
Jak zaczęła się twoja przygoda z filmem?
Chciałem kupić prawa do ekranizacji powieści już w 1997 roku, ale ubiegł mnie inny reżyser. Mimo to utrzymywałem kontakt z Johnem Kingiem i w styczniu zgłosiła się do mnie firma producencka mówiąc „Mamy 500.000 funtów – możesz od razu zacząć ten film?” Więc w cztery dni napisałem scenariusz i pre-produkcja ruszyła z kopyta.
Czy trudno było przerobić powieść na film?
Adaptując tę powieść wiele się nauczyłem o pisaniu. Po pierwsze, że najlepszym sposobem na okazanie książce szacunku jest zupełne o niej zapomnienie. Oczywiście duch powieści pozostał w filmie, podobnie jak większość postaci, ale to zdecydowanie nie to samo. Książka jest dużo bardziej nostalgiczna, więc najpierw musiałem ją uaktualnić. Żyjemy teraz w twardszej rzeczywistości, świat stał się dużo agresywniejszy. Dostosowałem obraz piłkarskiego świata do tego, jak wygląda obecnie.
Podobno zatrudniłeś w filmie prawdziwych ‘szalikowców’.
To bezsensowne oskarżenia. Bardzo uważnie dobieraliśmy statystów, nie pozwoliłbym na żadne awantury. Dwóch czy trzech spośród dwustu było znanych z wywoływania pomeczowych bójek, i to właśnie dzięki ich pomocy sceny walk są tak realistyczne. Ale pomiędzy ludźmi, których pokazujemy w filmie i tymi, którzy ich grali, jest ogromna różnica. Nie zaangażowałbym nikogo, kto był zamieszany w piłkarskie chuligaństwo ciężkiego kalibru. Nie potrzeba mi rozróby.
Jak odpowiesz na zarzuty, że film gloryfikuje przemoc?
Na filmowcach spoczywa moralna odpowiedzialność za pokazywanie prawdy, a ten film to bardzo wyważony portret kultury klasy pracującej Anglii przełomu tysiącleci. Jeśli ktoś tak się rozochoci oglądając go, że poleci kogoś nawalać, należałoby raczej zastanowić się nad jego charakterem. Poza tym, nikt jeszcze nie udowodnił, że istnieje związek między agresją na ekranie i w życiu.
Ale czy ustalenie daty premiery przed mistrzostwami EURO 2004 nie było trochę nierozsądne?
Na film w całym kraju przychodziły całe ekipy kibiców i nie zauważyłem, żeby tylko czekali na możliwość podbicia komuś oka. Zawsze znajdzie się grupka półgłówków, która pojedzie do Portugalii robić zadymę, niezależnie od tego, czy film widzieli czy nie. Musiałbym mieć ego słonia, żeby wierzyć, że mój film ma tak wielką siłę oddziaływania. W końcu to tylko półtorej godziny rozrywki.