"Fanfan Tulipan": WYWIAD Z VINCENTEM PEREZEM
Jak doszło do tego, że zagrałeś FANFANA TULIPANA?
Pewnego wieczoru, podczas przyjęcia, Luc Besson zwierzył mi się, że zamierza nakręcić nową wersję FANFANA i że chciałby, abym zagrał głównego bohatera. Byłem bardzo podekscytowany i wzruszony tym, że Luc chce mi powierzyć tak wspaniałą i wymagającą rolę. Byłem mu bardzo wdzięczny za to, że daje mi tę fantastyczną szansę. Przepełniał mnie entuzjazm. Myśl, że zagram Fanfana, była dla mnie czymś tak oczywistym, jakbym zawsze marzył o tej roli.
Co wtedy czułeś?
Byłem bardzo szczęśliwy. Potem stopniowo zacząłem odczuwać potrzebę dania z siebie wszystkiego w tej roli. Postanowiłem, że będę ciężko pracował i stworzę postać o wielkim potencjale. Zdałem sobie także sprawę z tego, że historia Fanfana jest zaskakująco współczesna. Opowiada o potrzebie wolności oraz o zderzeniu romantycznych ideałów z absurdem wojny. To historia miłości i niezwykłych przygód, ale pod fasadą romantycznej komedii kryje się wyraźne wolnomyślicielskie przesłanie.
Jak scharakteryzowałbyś swojego bohatera?
Fanfan to zakochany w wolności młody człowiek. Pragnie żyć pełnią życia. Odrzuca wojnę i przemoc. Idzie przez życie tak, jakby balansował na linie - obracając wszystko w żart i śmiejąc się w nos autorytetom. Posiada moc, jaką mają tylko ludzie niewinni. Zawsze dotrzymuje słowa, jest człowiekiem honoru, uwielbia kobiety. Prawdę mówiąc właśnie dzięki kobietom odnosi sukcesy i ostatecznie znajduje szczęście u boku jednej z nich. Fanfan uosabia wolność. Nikomu nie pozwala sobą rządzić. Przeciętność i hipokryzja to słowa, które są mu kompletnie obce.
Widziałeś wersję FANFANA z 1952 roku?
Oczywiście. Widziałem ją jako dziecko, ale dobrze ją pamiętam. Gérard Philippe i Gina Lollabrigida byli naprawdę doskonali. Początkowo wydawało mi się, że pójście w ślady tak wspaniałych aktorów to wielka odpowiedzialność. Jednak nie powstrzymało mnie to. Przeciwnie, stało się silną motywacją. Pierwszego dnia zdjęć miałem w głowie tylko jedną myśl: do dzieła!
Jak przygotowywałeś się do tej roli?
Podoba mi się mentalność Fanfana. Jest podobny do mnie. Tak więc pod względem psychologicznym mogłem się z nim bardzo łatwo utożsamić. Fizycznie zaś byłem gotowy dać z siebie absolutnie wszystko, a przynajmniej tyle, na ile pozwoli mi firma ubezpieczeniowa. Wiązało się to z ciężką pracą. Od dawna jeżdżę konno i uprawiam szermierkę – to umiejętności, które wielokrotnie wykorzystywałem na planie filmowym, a nawet w teatrze – ale w przypadku FANFANA chciałem posunąć się dalej. Szkoliłem się więc w sztuce cyrkowej: żonglowaniu, chodzeniu po linie, skokach na trampolinie i trapezie, i tak dalej. Wszystko po to, aby nadać mojemu bohaterowi pewien styl, a jego ruchom zwinność i lekkość. Kiedy rozpoczęliśmy zdjęcia, byłem w doskonałej formie i nie mogłem się już doczekać realizacji! Na planie skakałem – czasami z bardzo wysoka – spadałem, przewracałem się, wywarzałem drzwi! Jeśli uważnie obejrzycie film, zauważycie, że niewiele jest scen w których mój bohater stoi i wygłasza swoją kwestię. Właściwie ciągle jest w ruchu. Dzięki Michelowi Carliezowi mogłem wzbogacić moją rolę o kilka istotnych szczegółów. Na przykład nauczyłem się podrzucać szpadę stopą i łapać ją w locie. Niby nic wielkiego, a dodaje pojedynkowi elegancji i widowiskowości.
Co czułeś, kiedy pierwszego dnia stanąłeś przed kamerą?
Prawdę mówiąc już podczas przymiarki kostiumu coś zaczęło do mnie docierać. Czułem się w nim znakomicie, nie krępował ruchów. A potem przyjechałem na plan i zobaczyłem innych aktorów w kostiumach. To było magiczne przeżycie. Nagle przeniosłem się w czasie - do innego świata, innej epoki. Później wystarczyło już tylko złapać rytm sceny i dać z siebie wszystko. Ten film to skomplikowana mieszanka komedii, romansu i filmu akcji. Trzeba panować na wszystkimi jej składnikami, żeby żaden element nie przeważał i nie psuł smaku innych.
Opowiedz nam o realizacji filmu…
Ciężko pracowaliśmy. Film kostiumowy, zwłaszcza na taką skalę, jest zawsze trudnym przedsięwzięciem z logistycznego punktu widzenia. Różne ekipy musiały ze sobą współpracować, żeby zdążyć ze wszystkim na czas. Mieliśmy do nakręcenia sporo plenerów, a pogoda nas tego lata nie rozpieszczała. To zaś oznaczało, że wszyscy musieli umieć się dostosować, zarówno aktorzy, jak i technicy.
Jak Ci się pracowało z Gérardem?
Gérard ma wrodzone wyczucie sceny. Dokładnie wie co zrobić, żeby była udana. Ma doświadczenie w różnych gatunkach i panuje nad wszystkimi aspektami realizacji. Sceny walki w ogóle nie robiły na nim wrażenia. To wspaniały facet, który pomaga aktorom pod każdym względem. Wie również, jak nimi kierować. Nie spieszy się i stwarza takie warunki, że po prostu musi ci się udać. Pomimo złej pogody, różnych trudności, czekania i tym podobnych rzeczy, ani razu się nie zdenerwował. Jego spokój w obliczu tak wielkiego przedsięwzięcia działał na wszystkich relaksująco. Ma nerwy ze stali, a jednocześnie wielkie serce.
Czy jakaś scena wymagała od Ciebie specjalnych umiejętności?
Mieliśmy wiele scen kaskaderskich, do których musiałem się starannie przygotowywać. Byłem tak bardzo szczęśliwy, iż gram tę rolę, że nic nie było mnie w stanie przygnębić. Trudności tylko umacniały moją motywację. Za każdym razem, gdy udało mi się dokonać czegoś trochę trudniejszego, byłem w siódmym niebie. Zupełnie jak Fanfan.
Pojedynek na dachu z Philippem Dormoyem, który grał Fier-à-Brasa, wymagał specjalnego przygotowania. Pogoda sprawiła, że kręciliśmy tę scenę aż trzy dni. Nasze ruchy i choreografia pojedynku były dosyć skomplikowane, a Philippe nie był doświadczonym szermierzem. Zagrał jednak fantastycznie. Pod koniec obaj byliśmy wyczerpani, ale świetnie się bawiliśmy.
Jak się czułeś partnerując Penélope Cruz?
To ja wpadłem na pomysł, żeby zaproponować Penélope rolę Adeline. Michel Feller i Gérard Krawczyk szukali aktorki, a ja podsunąłem im Penélope. Znamy się od lat. Była idealna do tej roli. Potrafi być równie uroczą furiatką co Adeline. Byłem bardzo zadowolony kiedy się zgodziła, ale kiedy kręciliśmy naszą pierwszą scenę, poczułem, że miałem całkowitą rację proponując jej kandydaturę. Moim zdaniem Penélope posiada wszystkie cechy romantycznej bohaterki: urodę, wdzięk, energię…
Jaka atmosfera panowała na planie?
Mieliśmy bardzo napięty harmonogram zdjęć, który dodatkowo komplikowała pogoda. Poza tym kręciliśmy film w różnych plenerach, co oznaczało, że dużo czasu spędzaliśmy w drodze. To nas do siebie zbliżyło. Atmosfera przypominała atmosferę w wędrownej trupie teatralnej. Przy całej ciężkiej pracy nie zapominaliśmy o zabawie. Producent Michel Feller i inni członkowie ekipy dali nawet popis swoich umiejętności aktorskich jako statyści na planie. Było wspaniale. Przejechaliśmy Francję wszerz i wzdłuż, odgrywając swoje role bez względu na pogodę, zupełnie jak grupa kuglarzy. Wszyscy wierzyliśmy w scenariusz, a Gérard zarażał nas swoim spokojem, determinacją i poczuciem humoru.
Co zapamiętasz z tej przygody?
Oczywiście mam wspaniałe wspomnienia. Możliwość zagrania takiej postaci jak Fanfan nie trafia się często. To niezwykle barwna rola. Poza tym olbrzymią przyjemność sprawiła mi praca z Gérardem i tak znakomitymi aktorami, zwłaszcza z Penélope. To kolejne piękne wspomnienie. Mam w pamięci tyle wspaniałych chwil, że niemożliwością jest wybrać jedną. Chociaż bardzo ciężko pracowaliśmy, uważam się za prawdziwego szczęściarza i cieszę się, że dane mi było pracować przy realizacji tego filmu.