Reklama

"Fame": O PRODUKCJI

W 1980 roku filmowy musical "Fame" (DVD: "Sława") w reżyserii Alana Parkera zdobył dwa Oscary: za oryginalną muzykę (Michael Gore) i oryginalną piosenkę "Fame" (muzyka: Michael Gore, słowa: Dean Pitchford), w wykonaniu Irene Cara, oraz cztery inne nominacje. Krytyka przyjęła film z entuzjazmem, uznając, że to nowe słowo w dziedzinie filmowego musicalu. Realistyczną akcję ściśle połączono z muzyką i tańcem. To był wielki sukces!

Wkrótce nakręcono popularny serial telewizyjny (136 odcinków w latach 1982-1987). Kolejna seria oparta na tym pomyśle, "Fame L.A." (21 odcinków), powstała w latach 1997-1998. Był też telewizyjny reality show zainspirowany "Sławą", wystawiono ponadto broadwayowski musical. Natomiast musical z londyńskiego West Endu grano bez przerwy przez dziesięć lat. Wielką popularnością cieszyły się także liczne przedstawienia objazdowe. Właściwie więc tylko kwestią czasu była realizacja hollywoodzkiego remake'u filmu.

Reklama

- Byłem wielkim fanem oryginalnego filmu, ale trzeba zdać sobie sprawę, że przez ostatnie dwadzieścia pięć lat natura sławy i sposoby jej zdobywania zmieniły się radykalnie, wręcz dramatycznie - mówił producent Tom Rosenberg. - Pragnęliśmy zastosować podobny przedział czasowy, opowiadając o zmaganiach naszych bohaterów - to są znowu cztery lata nauki w High School of Performing Arts. Ale w żadnym wypadku nie chcieliśmy kopiować oryginału. Mieliśmy zamiar stworzyć postaci świeże i na wskroś współczesne. Poruszyliśmy też kwestię prawdziwej ciężkiej pracy i talentu, które zderzają się dziś często z "natychmiastowym" medialnym sukcesem, któremu brak solidnych podstaw. W czasach, gdy powstawał film Parkera, natura sławy i sukcesu była o wiele mocniej powiązana z wielkim wysiłkiem. Tak nadal jest, ale pomysł, by zostać celebrytem bez jakiegokolwiek talentu, jest również wielce popularny. To droga na skróty. Niemal każdy, kto posiada własną stronę w sieci, jest "sławny", a każdy gość z kamerą cyfrową to potencjalny filmowiec.

Producenci wybrali na reżysera filmu Kevina Tancharoena, który, ich zdaniem, zdolny był zapewnić nowej wersji "Fame" współczesny szlif i energię. Sam był uczestnikiem wielu castingów i doświadczył ostrej konkurencji, podobnej do tej ukazanej w filmie. Producent Gary Lucchesi tak wspominał sposób, w jaki zatrudniono dwudziestoczteroletniego reżysera: - W ten piątkowy wieczór przesłuchiwaliśmy jakichś 30, 40 reżyserów, ale żaden nie wydawał nam się odpowiedni. Kevin usiadł z nami i zaczął opowiadać o swej pracy. Był choreografem, spotkał Britney Spears i skończyło się na tym, że został reżyserem całej jej światowej trasy koncertowej. Tancharoen pracował także z bardzo popularnym boysbandem N'Sync oraz z Madonną. - Rozmawialiśmy także o jego współpracy z Jennifer Lopez przy telewizyjnym show "Dancelife", który gwiazda produkowała oraz o tym, jak kręcił z The Pussycat Dolls. Spytaliśmy go także, skąd pochodzi. Wychował się w Los Angeles, w środowisku filmowym, ale nie należy do uprzywilejowanej "elity", lecz do grupy bardzo odpowiedzialnych i bardzo pracowitych ludzi.

Zaintrygowany tą rozmową Lucchesi poprosił młodego reżysera, by przesłał mu wszystko, co do tej pory wyreżyserował. Lucchesi i Rosebenerg byli pod dużym wrażeniem jego prac. Spodobała im się nie tylko pełna inwencji choreografia, ale i wielce, ich zdaniem, profesjonalna reżyseria scen dramatycznych. Tancharoen miał już kontrakt w kieszeni. Przyznał, że uczestnictwo w tym projekcie to spełnienie jego marzeń. - Zanim zostałem choreografem, byłem tancerzem. Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Byłem dzieciakiem, którego po prostu rozpierała energia. Moja siostra występowała w grupie wokalnej Pretty In Pink - chodziłem z nią po lekcjach na próby i wtedy pomyślałem, że chciałbym robić coś podobnego. Mama zapisała mnie na lekcje tańca i sztuk walki. To doprowadziło mnie do zawodowstwa - wkrótce kupiłem profesjonalny sprzęt i zacząłem produkować piosenki. Jeśli chodzi o kino, kochałem je od zawsze. Mój tata pracował jako szef transportu przy wielu hollywoodzkich produkcjach. Dzięki temu mogłem na przykład znaleźć się na planie filmu "Batman i Robin" i zobaczyć, jak Arnold Schwarzenegger udaje się do pracy z wielkim cygarem w ustach. "Fame" to w pewnym sensie moja historia. Odkąd skończyłem osiem lat, miałem przecież do czynienia ze szkołami tańca, bardzo różnymi nauczycielami i naprawdę ostrą rywalizacją.

Młody reżyser całkowicie zgadzał się z producentami, że obecnie podejście do tańca bardzo się zmieniło. Wpłynęły na to zwłaszcza popularne telewizyjne programy taneczne różnego rodzaju: konkursy, reality show, a także masowa prezentacja umiejętności (lub braku umiejętności) w internecie. Oraz oczywiście nowe filmy na ten temat, które zyskały wielką popularność, jak na przykład "Step Up - taniec zmysłów" ("Step Up", 2006, reż. Anne Fletcher), "Step Up 2" ("Step Up 2 the Streets, 2008, reż. Jon Chu), czy "W rytmie hip-hopu" ("Save the Last Dance", 2001, reż. Thomas Carter) z Julią Stiles. - Dziś właściwie wszystkie rodzaje tańca i musicalowych prezentacji uległy daleko idącej profesjonalizacji, właśnie dzięki mediom - twierdził młody twórca. - A publiczność stała się bardziej wymagająca, bo już niejeden brawurowy popis widziała. Kiedy oryginał "Fame" ujrzał światło dzienne, miał urok ekscytującej nowości. Musical filmowy kojarzył się wtedy przede wszystkim z klasycznymi dokonaniami studia MGM z lat 50. Natomiast Parker pokazał młodocianych bohaterów, którzy ciężko walczą o sukces - i nie zawsze wygrywają. Staraliśmy się zachować tę główną myśl i nasycić ją współczesnymi odniesieniami i klimatem. To nie tylko taniec i piosenki. To także indywidualne historie, które im towarzyszą. Intencją reżysera, którą producenci całkowicie wsparli, było zatrudnienie młodych artystów na początku drogi zawodowej, którym takie doświadczenia były bardzo bliskie. To miało dodać filmowi pożądanego autentyzmu.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Fame
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy