Reklama

"Epicentrum": O PRODUKCJI

Nie ma ciszy przed burzą...

W leju potężnego tornada o kategorii EF5, najwyższej w ulepszonej skali Fujity, wiatry szaleją

z prędkością ponad 300 km na godzinę. Tak gwałtowne tornada zazwyczaj niszczą wszystko na swej drodze. Thriller katastroficzny Epicentrum zabiera widzów w sam środek trąby powietrznej o kategorii EF5 - zarazem wspaniałej i siejącej totalne zniszczenie.

"Co robić, gdy nagle znajdziemy się na drodze tornada o średnicy ponad 3 km zmierzającego

w naszym kierunku?" - pyta reżyser Steven Quale. "Paść na ziemię, uciekać, czy biec w jego stronę?

Reklama

Chciałem pokazać, jak w takiej sytuacji zareagują różne osoby: kto stanie na wysokości zadania

w obliczu potężnego zjawiska naturalnego, gdy nie będzie dokąd uciec ani gdzie się skryć".

Pomysł na Epicentrum opracował producent Todd Garner. Zastanawiał się, co może się wydarzyć,

gdy Matka Natura użyje swej najbardziej przerażającej i niszczycielskiej broni.

"Tornada, w ich najbardziej doskonałej postaci, są jak potwory" - opowiada Garner. "Można mieć

wrażenie, że naprawdę cię gonią, chociaż droga, którą pokonują, wygląda na zupełnie przypadkową.

Wychowałem się w Los Angeles, gdzie wszyscy boją się trzęsień ziemi, które są przerażające, ponieważ nie można ich przewidzieć. Jednak w większości przypadków, gdy już faktycznie występują, trwają kilka sekund i jest po wszystkim. Tornada dają o sobie znać, kiedy się zbliżają, więc ludzie czekają na nie, zastanawiając się, jakie szkody mogą one wyrządzić".

Producent uznał, że widzowie będą oglądać film w jeszcze większym napięciu, jeśli będzie

"Podoba mi się, że widzowie są wciągani w naszą opowieść. Są jakby niewidzialnymi bohaterami, którzy również biorą udział w przedstawionych wydarzeniach".

Quale uznał, że pomysł Garnera na taki styl zdjęć w filmie katastroficznym jest znakomity.

"Zawsze byłem zdania, że w im większym stopniu film dzieje się w czasie rzeczywistym, tym większe

powstaje napięcie" - mówi. "To oczywiście trudny proces, gdy w grę wchodzi tak skomplikowana akcja, więc wiedziałem, że będzie to wyzwanie".

Garner udał się ze swoim pomysłem do scenarzysty Johna Swetnama, który na jego podstawie

napisał scenariusz. "Kiedy Todd Garner przyszedł do mnie z pomysłem na film o trąbie powietrznej, od razu wiedziałem, że to coś dla mnie. Założenie było takie, żeby wykorzystać dzisiejszą technologię i pokazać widzom szalejące burze naprawdę z bliska. Wiele lat mieszkałem w Tennessee i wciąż mam tam wielu przyjaciół, których dotykały zniszczenia spowodowane przez tornada, więc czułem emocjonalny związek z tym tematem i chciałem opowiedzieć ich historie. Chciałem przedstawić ciekawą opowieść, która miałaby też prawdziwie ludzki aspekt. Tak powstała inspirująca opowieść o tym, ile potrafimy poświęcić dla najbliższych, a także o tym, że kiedy ludzie się jednoczą, są w stanie przetrwać i pokonać wszelkie przeszkody".

"W scenariuszu Johna podobało mi się, że nie był to po prostu kolejny film o katastrofie

naturalnej" - wspomina Quale. "Pojawia się w nim wiele ciekawych postaci, których losy opowiadane są w prosty i wiarygodny sposób. Czujemy niepokój licealisty, który po raz pierwszy chce zaprosić dziewczynę na randkę i obserwujemy jego relacje z ojcem, które w tym wieku zawsze są trudne. Pojawia się też grupa łowców burz, z których każdy ma inną teorię, jak określić trasę przemieszczania się czegoś tak chaotycznego, jak największa burza w historii, a nawet kilku miejscowych chłopaków, którzy kręcą filmiki ze swoimi wygłupami, żeby zamieścić je w Internecie".

Aktor Richard Armitage postanowił zagrać w filmie, bo przemówiła do niego rola zwykłego

człowieka, samotnego ojca, który mierzy się z wyjątkowymi okolicznościami. "Bez względu na to, kim jesteś, w obliczu serii miażdżących tornad przechodzących przez twoje miasto będziesz musiał przekonać się, jakim człowiekiem jesteś naprawdę. Chętnie wcieliłem się w postać zwykłego mężczyzny, który nagle znalazł się w sytuacji, na którą zupełnie nie był przygotowany" - opowiada. "Przychodziła mi na myśl taka analogia: przechodzisz obok płonącego budynku i słyszysz krzyk dziecka. Pobiegniesz je ratować czy poczekasz, aż zrobi to ktoś inny?".

Aktorkę Sarah Wayne Callies również zainteresowała ewolucja relacji międzyludzkich w trakcie

tego sądnego dnia. "Podczas tak chaotycznych wydarzeń obcy sobie ludzie doświadczają razem bardzo intensywnych przeżyć i emocji. Po tak długotrwałym i przykrym doświadczeniu tworzą się między nimi relacje, które zrozumieć mogą tylko osoby mające za sobą tego typu przeżycia. Chciałam przyjrzeć się bliżej takim emocjom".

Twórcy filmu wiedzieli, że oprócz relacji międzyludzkich dla widzów najważniejszym elementem

filmu będzie sam cyklon. W świecie aparatów w telefonach komórkowych, wiadomości nadawanych

24 godziny na dobę i Internetu widzowie wiedzą, jak powinna wyglądać taka burza. Było to zadanie dla zespołu zajmującego się efektami wizualnymi z producentem efektów Randallem Starrem na czele. Miał on stworzyć tornado o kategorii EF5 tak wiarygodne, że widzom trudno będzie usiedzieć spokojnie w kinowych fotelach.

"Dobrze wiemy, jak wielkie zniszczenia mogą wywoływać klęski żywiołowe - czy to z własnego

doświadczenia, czy z wiadomości. Wychowałem się na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych i zawsze byłem bardzo świadomy potęgi tornada. Chciałem pokazać tę niemożliwą do poskromienia siłę w naszym filmie; zabrać widzów w sam środek burzy i pokazać im ją w całej okazałości" - mówi Quale.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Epicentrum
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy