Reklama

"Egzorcyzmy Dorothy Mills": WYWIAD Z CARICE VAN HOUTEN

Co spowodowało, że zechciała pani wziąć udział w tym projekcie?

Gdy po raz pierwszy przeczytałam skrypt, zastanawiałam się, czy Agnes chce mnie zaangażować do roli Jane czy Dorothy, bo czułam, że odnalazłabym się w obu rolach! Przed Black Book, często grałam wariatki lub smutne nastolatki. Od początku spodobał mi się sposób w jaki Agn?s napisała scenariusz. W tym tekście czuć inteligencję autora i łatwo jest poddać się jego wizji. Interesująca intryga, tajemniczy klimat, obiecująca mieszanka gatunków - dla aktorki to prawdziwe pole do popisu.

Reklama

Jak może pani opisać postać, którą zagrała pani w filmie?

Jane jest młodą kobietą, która niedawno utraciła swoje jedyne dziecko. Jej czteroletni syn utopił się. Jest lekarzem psychiatrą, ale nie jest w stanie pracować od chwili tragedii. Gdy wreszcie powraca do pracy, wyrusza na małą wyspę, by zbadać poznać bliżej przypadek Dorothy Mills. Jane z pewnością nie podejrzewała w co się angażuje.

W jaki sposób podeszła pani do swojej postaci, jak ją pani zbudowała?

Zawsze trudno jest grać emocje, których się osobiście nie doświadczyło, zwłaszcza jeśli są tak ekstremalne. Ale taka jest nasza praca! Uważam, że wszyscy jesteśmy różni i w różny sposób radzimy sobie z problemami i traumami. Trzeba zastanowić się nad postacią, posłuchać czego sobie życzy reżyser i dać dużo od siebie. Przygotowując się do roli rozmawiałam z psychiatrą, chciałam zrozumieć, co mogą czuć osób w pewnych trudnych sytuacjach. Na podstawie tej wiedzy starałam się stworzyć naturalną, prawdziwą postać.

Przyjęłam również, że między moją bohaterką, a postacią graną przez Jenn Murray istnieje więź, niemal tak silna, jak między matką a córką. Moja bohaterka miała się nią opiekować w filmie, a przełożyło się to na rzeczywistość, gdyż był to pierwszy film Jenn. Czułam się podwójnie odpowiedzialna i próbowałam to uczucie wprowadzić do roli.

Jak pani odbiera tę niezwykłą historię, którą przedstawia film?

Jest to dziwna historia, lecz uczucia są prawdziwe - rozpacz Dorothy jest autentyczna, Jane również. Dla mnie, jako aktorki, nie ma znaczenia, czy coś jest prawdziwe, czy też wymyślone. Moim zdaniem, dla filmu kluczowa jest ta społeczność - zamknięta, surowa, gdzie myślenie i sposób życia są tłamszone przez zasady. Uważam, że to jest o wiele bardziej przerażające, niż pozostałe elementy fabuły.

Myśl, że w naszych czasach istnieją społeczności, w których religia może być taka silna, zaskakuje mnie. A fakt, że nie pozwala ludziom myśleć samodzielnie przeraża mnie. Każdy powinien móc znaleźć otuchę w religii i każdy powinien wierzyć w to, co chce. Wiara powinna być spełnieniem, a nie przeszkodą.

Jak się pracowało z Agnes Merlet?

Widziałam jej pierwszy film, "Le fils du requin", który wywarł na mnie duże wrażenie, głównie z powodu aktorstwa dwóch małych chłopców, którzy zagrali główne role w filmie. Wydaje mi się, że aby dać zagrać w taki sposób dzieciom, trzeba mieć prawdziwą wizję. Agnes była bardzo zaangażowana w tej projekt, sama napisała scenariusz i dokładnie wiedziała, czego chce. A jednak była również otwarta na propozycje innych - zostawiała nam przestrzeń w swojej wizji.

Współpraca z kobietą - reżyserem to też trochę inne doświadczenie. Komunikacja odbywa się na innej płaszczyźnie, dużo łatwiej się rozmawia i to było niewątpliwym atutem w tej historii. Zabawne było to, że ona jest Francuzką, ja Holenderką, a kręciłyśmy irlandzki film! To czasem zbijało z tropu; zastanawiałyśmy się czy jakieś podejście nie jest zbyt francuskie lub zbyt holenderskie.

Niesamowitym przeżyciem była też dla mnie współpraca z Jenn. To niezwykła osoba! Czasami siedziałam w jej przyczepie i nie byłam w stanie spuścić z niej oczu. Zastanawiałam się kim jest ta niesamowicie utalentowana istota, o tak pięknej i dziwnej twarzy. Tak naprawdę to ona i jej rola dźwigają na swych barkach cały ten film. Jej wyjątkowy talent bardzo ułatwił mi zadanie. Moja rola jest trudna do zagrania i bez udziału Jenn nie byłaby udana. Nasze wspólne sceny były skupione na emocjach, bez żadnych technicznych dodatków. Patrzyłyśmy sobie w oczy i coś się działo. Te momenty są dla mnie najcenniejsze.

Która scena była dla pani najtrudniejsza?

Gdy Jane widzi swojego syna martwego. Musiałam zagrać wstrząs jaki przeżywa i to poczuciem niesamowitej winy. Jane nie była w stanie pomóc swojemu synowi, gdy się topił. W tej scenie Jane jest szczęśliwa, że go znów widzi, ale jednocześnie jeszcze silniej odczuwa wyrzuty sumienia. Odczuwać cały ten ból i radość równocześnie było prawdopodobnie najtrudniejszym zadaniem. To była jedyna scena, po zakończeniu której nie byłam w stanie przestać płakać.

Jak się przebiegała praca na planie?

Gram kobietę obcą w tej społeczności i sama byłam obca na planie. Jestem Holenderką pośród aktorów i techników irlandzkich, z francuską reżyserką i greckim operatorem i to był mój pierwszy film po angielsku. Ta względna izolacja pomogła mi przy budowaniu mojej roli.

Byłam bardzo rozbita przez pogodę. Kręciliśmy w lecie, a było cały czas szaro. Nigdy przedtem nie byłam w Irlandii, więc na początku sądziłam, że to normalne, ale w końcu uświadomiono mi, że to jedno z najgorszych lat w historii tego kraju.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Egzorcyzmy Dorothy Mills
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy