"Egoiści": WYWIAD: SAMOSĄD EGOISTY
Z REŻYSEREM ROZMAWIA ANETA KOŁASZEWSKA
Aneta Kołaszewska: Powiedział Pan kiedyś, że każdy film jest Pana osobistą wypowiedzią, i że przy Egoistach obnażył się Pan całkowicie. Czy jest więc Pan jednym z tytułowych egoistów?
Mariusz Treliński: "Obnażyć się" brzmi może zbyt pretensjonalnie, ale w jakimś sensie rzeczywiście dokonuję samosądu. Żyję w świecie, o którym opowiada film, przez co również jest to opowieść o mnie. Podobieństwa nie szukałbym jednak w faktach czy wydarzeniach, jest to raczej autoportret duchowy. Najistotniejszy w filmie jest obraz dość snobistycznego i ekstrawaganckiego pokolenia. Pod maskami postaci usiłowałem sportretować konkretne osoby. Opisałem nocne życie stolicy w całym jego szaleństwie i nędzy. Sytuacje, które sfilmowałem - przyznaję - są dość ekstremalne, wyłania się z nich jednak zapis pewnej mentalności. Wolałbym spojrzeć na to wszystko z oddalenia, stanąć obok jak filozof czy artysta, ale nie potrafiłem, zbyt głęboko ugrzęzłem nogami w ziemi. Jestem stąd, z miasta.
AK: Co myśli filozof i artysta o dzisiejszym świecie?
MT: Znajdujemy się w momencie silnych przewartościowań. Wielu z nas, z lenistwa czy ze strachu, nie chce zobaczyć, że staliśmy się inni, że to zupełnie inny kraj. Inne są systemy wartości, inne mity. Jeszcze dziesięć lat temu chłopiec z książką pod pachą byt przedmiotem westchnień, dzisiaj kobiety podnieca raczej drogi samochód i portfel. Poprzednie pokolenia kontemplowały w spokoju flaszkę wódki, my biegniemy do przodu nabici psychotropami i kokainą. Obraz ten wydaje się nam dość zatrważający, może jednak czegoś nie potrafimy w nim dostrzec? Kiedyś walca uznawano za barbarzyństwo, dzisiaj barbarzyństwem jest kultura techno, za 5 minut będzie coś innego. Opisuję dekadencję 2000 roku: bale, przyjęcia, perwersyjne nocne eskapady, destrukcję, słodki czar zepsucia. To film energetyczny, transowy. Dotyka rzeczy trudnych, pesymistycznych. Podobnie jak filmy etnograficzne opisuje życie egzotycznego plemienia w samym centrum Warszawy.
AK: Czy wywoła skandal?
MT: W naszym kraju o skandal łatwo. Żyjemy w zmurszałym skansenie bogobojnych i zaściankowych roszczeń. Ten świat obumiera i dlatego tak histerycznie broni swej autentyczności. Film narusza wiele tabu. Liczę się z pewną kontrą. Nie szukam jednak zgorszenia, ale zrozumienia. Nie gloryfikuję materii, próbuję tylko zobaczyć rzeczywistość taką, jaka ona jest.
AK: Czy Warszawa jest miastem skandali?
MT: Jest prowincjonalna i wtórna. Nasze skandale, szaleństwa są szaleństwami drugiej i trzeciej wody. To echa rzeczy, które wydarzyły się wiele lat temu na Zachodzie.
AK: Jak w takim razie bawi się prowincjonalna Warszawa nocą? Jak Pan się bawi?
MT: Nudno. Każda impreza polega na tym, ze kilkadziesiąt osób telefonuje w poszukiwaniu następnej, na którą wszyscy pojedziemy. Na miejscu okazuje się, że tam również nas nie ma i tak naprawdę większość nocy schodzi na oszalałej gonitwie. Kiedyś wróciłem po dwóch miesiącach z Paryża. 45 minut wystarczyło mi, aby objechać całą Warszawę, w tych samych lokalach spotkać tych samych starych znajomych. Uświadomiłem sobie wtedy, jaka ta skala jest mała.
AK: Mija właśnie 10 lat od debiutu na wielkim ekranie, niedługo przekroczy Pan magiczną granicę 40 lat. Rachunek sumienia?
MT: Szukam równowagi. Pożegnanie jesieni jest dziś dla mnie obrazem ekstrawertyczności, dumy i chęci pokazania światu, że wspaniale potrafię reżyserować filmy. Bytem zbyt zachłyśnięty kolorem, szaleństwem, ekspresjonizmem i zabawą samą dla siebie. Nadal jednak uważam, że dla artysty najważniejsza jest forma, ale jako naczynie, w którym podaje się treść. Punktem zwrotnym była Łagodna. Wyeliminowałem w nim kolory, ruchy kamery, akcja toczyła się w jednym pomieszczeniu. Najważniejsza była treść, a forma - na granicy unicestwienia. Przy Egoistach po raz pierwszy udało mi się znaleźć jakąś równowagę. Jest to najpełniejszy i najbardziej szczery film, jaki zrobiłem do tej pory.
AK: Miles Davis przy Pożegnaniu jesieni, Garbarek przy Łagodnej. Kto zagra w Egoistach?
MT: Ten film oparty jest na silnym kontraście dwóch światów. Opowiada a walce porządku dnia i nocy. Aby oddać to rozdarcie, zastosowałem mix światów muzycznych kompletnie do siebie nie pasujących. Z jednej strony piękna, uduchowiona muzyka klasyczna Pawła Mykietyna, z drugiej energetyczna, witalna muzyka podziemia.
AK: Pociągają Pana debiuty - film, opera, teatr, teledyski. Jaki będzie następny projekt?
MT: Całkowita zmiana tonacji. Myślę o powrocie do projektu napisanego wspólnie z Krzysztofem Piesiewiczem na podstawie literatury Nabokova. Delikatna, subtelna opowieść o miłości. Pracuję nad filmem o Beniowskim. W przyszłym roku dodatkowo trzy realizacje operowe: ,,Otello", Madame Butterfly" i ,, Latający Holender".
AK: Kiedyś jednym z Pana marzeń było zagrać w Muppet Show. Kogo?
MT: Tego największego, który kłapie szczęką - Zwierzaka.
AK: Ale tam pojawiają się też i ludzie!
MT: Tak, ale ja chciałem być potworem. Ale to było kiedyś, już za tym nie tęsknię. Swoje szaleństwa staram się realizować w życiu a od Muppet Show lepsza jest pani Violetta Villas. Nie potrafię dorównać takiemu wyrazowi w sztuce, jaki ona proponuje. Moja droga artysty ekstrawaganckiego została już zamknięta, teraz postaram się być szary i zwykły.
"ELLE" 11/2000