"Egoiści": MÓWI MARIUSZ TRELIŃSKI
Egoiści to kino kontrkultury - gatunku, który w Polsce właściwie nie istnieje. Kontrkulturę u nas przyjmuje się jak herezję, tymczasem jest ona wyrazem sprzeciwu etycznego i estetycznego, rodzajem jadu, który wstrzykuje się w obręb zdrowej tkanki po to, żeby otworzyć oczy na sprawy być może nie dostrzegane, lecz które artysta czuje jako niesłychanie istotne.
Egoiści są dla mnie próbą opisu mentalności naszych czasów, tego, co się stało z nami w ciągu tych wspaniałych 10 lat po zwycięstwie kapitalizmu. Teza, jaką stawiam, nie jest niczym nowym, wynika z moich poprzednich filmów, począwszy od Zadu wielkiego wieloryba. Opowiadam o dekadentach - ludziach, którzy są odcięci od systemu wartości, od duchowości, którzy nie mają szansy dotknięcia absolutu, a tacy ludzie skazani są na nieuchronną degenerację i upadek. To jest tematem wszystkich moich filmów, także - co niektórym wyda się zaskakujące - Łagodnej. Ale to właśnie bohater Łagodnej mówi: "Nie obchodzą mnie wasze prawa, wasze normy, obyczaje. Pluję wam w twarz, od dziś jestem innym człowiekiem". W pewnym sensie ta myśl leży u podstaw Egoistów - filmu opowiadającego o przerażającym wymiarze duchowym młodego pokolenia.
Bardzo łatwo byłoby powiedzieć mi, że "zło to inni", że tak wygląda to miasto, ale ja nie mam z nim nic wspólnego, że patrzę na nie z pozycji olimpijczyka mówiąc: "Tacy właśnie jesteście". Ale ja jestem częścią tego świata, czuję się za niego odpowiedzialny. W tym filmie zwierzam się z jednego z najbardziej ponurych zakrętów w moim życiu, okresu kompletnej niewiary w jakiekolwiek wartości, w sens jakichkolwiek poczynań.
Ten film z całą świadomością wykracza poza klasyczne reguły opowiadania filmowego, burzy zasady narracji, stosunek do głównego bohatera, który w pewnej chwili znika z ekranu na pół godziny. Skorzystałem z techniki motywów przewodnich - charakterystycznej dla prozy Prousta czy muzyki Wagnera: snuję różne wątki, porzucam je, urywam, przeplatam, tworząc w ten sposób strukturę otwartą. Nie opowiadam żadnej historii, jedynie fragmenty i strzępy zdarzeń, świadomie niszczę możliwość utożsamienia się z kimkolwiek z bohaterów. Nie chodzi jednak o losy konkretnej jednostki, lecz o obraz pewnej grupy, ludzkiego rojowiska.
Jeszcze nigdy dotąd, w trakcie realizacji poprzednich filmów, nie miałem takiej ochoty opowiedzenia światu, co dzieje się wokół mnie. Uważam, że czasy Niewinnych czarodziei już dawno minęły, po co więc mówić, że jesteśmy piękni, skoro tak nie jest. Mam wrażenie, że świat wokół nas wygląda tak, jak to pokazałem na ekranie.
Przedstawiam Egoistów jako film o "młodych elitach", ale nie kryję ironii tego sformułowania. W świecie, o którym opowiadam, elitą nie są ci, którzy - jak niegdyś - kształtują opinię na temat sensu życia, lecz ci, którzy kształtują styl bycia: ludzie z okładek kolorowych magazynów, reprezentanci współczesnego mitu sukcesu. Pierwowzorami wszystkich postaci są konkretne osoby, artyści, których można by wymienić z imienia i nazwiska. To są sprawy, których dotknąłem, to są historie, które widziałem, tu i teraz, w tym mieście. To tu w restauracji usłyszałem mężczyznę, który omiatając pijanym spojrzeniem salę mówił: "Jeśli tak wyglądają kulturalne elity kraju, to jak wygląda cała reszta?". W tamtym kontekście było to nawet zabawne, ale im dalej od tego zdarzenia, tym bardziej odczuwałem potrzebę dokonania rachunku sumienia. Z tej potrzeby zrodzili się Egoiści.