Reklama

"Eden": O AUTORZE

Andrzej Czeczot - grafik, malarz, ilustrator, scenograf i autor filmów animowanych - urodził się w Krakowie 27 X 1933, studia zaś ukończył w krakowskiej ASP w Katowicach.

Mieszkał zawsze w małych miasteczkach - Suchedniów, Włoszczowa, Żory, Pszczyna... wreszcie miasteczko Greenpoint w Nowym Jorku.

„Prześladuje mnie prowincja”

Po dyplomie (1957) był kierownikiem artystycznym Wydawnictwa „Śląsk”. Rysował do „Szpilek”, „Literatury”, „Polski”, „Ty i Ja”, „Studenta” i wielu innych pism.

Reklama

„Nie mogę patrzeć na kobiety narysowane w sposób akademicki. Takich prawie wogóle nie ma na świecie. Rysuję te, co chodzą po ulicy. A tam maszerują nie tylko te z Milo. Wieczorem damy te rozbierają się, jakie są. Jak na moich rysunkach. Nie gaś światła, to sam się przekonasz.”

W 1972 otrzymał nagrodę specjalną na II Biennale Grafiki Użytkowej w Brnie za ilustracje do „Dobrego wojaka Szwejka”.

„Forma moich rysunków odpowiada mojej ogólniejszej koncepcji estetycznej - tak widzę świat, który nie składa się z kryształów i linii prostych. Wszystko, co żyje, jest bulwiaste, kłębiące się. Dla mnie każdy człowiek jest bulwą, mniej lub bardziej piękną, ale bulwą, rośliną.

Zacząłem tak rysować pod koniec lat 60-ych, kiedy ilustrowałem „Szwejka” Haszka, a potem jeszcze innych czeskich pisarzy. To wtedy właśnie znalazłem własną formułę plastyczną, wszystko się jakoś wyklarowało i poszedłem tym tropem.”

„Najbardziej śmieszyło mnie zderzenie nowoczesności pseudo ze starym obyczajem. To dawało czasem dziwne hybrydy.”

Peerelowskiej władzy epoki gierkowskiej Czeczot samymi swoimi rysunkami jakoś tam zagrażał. Jakby ten chłopek w berecie z antenką mógł wyrżnąć tę władzę w mordę, albo jakby te tłuste babskie cielska mogły ją skutecznie zagnieść.

„Zawsze trudniej ocenzurować rysunek niż tekst. My mogliśmy operować dwuznacznościami, skrótem, a czytelnik doskonale odbierał te sygnały, czasem doszukując się takich znaczeń, jakich ja bym się nawet nie domyślił. Za to cenzura bywała aż zbyt domyślna. Kiedyś narysowałem taki rysunek: pustynia aż po horyzont, popękana ziemia, idzie procesja z chorągwiami, a na niebie widać napis: „O dalszy pomyślny rozwój chmur kłębiastych”. Była to, oczywiście, drwina z haseł gierkowskich. Natomiast cenzor dopatrzył się w tym komentarza do pewnego zdarzenia, o którym nie wiedziałem: otóż w którymś regionie kraju była susza, ludność zaczęła się modlić o deszcz i deszcz spadł, ale oficjalna propaganda w ten deszcz nie chciała uwierzyć.”

„W 1974 roku tygodnik „Literatura” zamieścił mój rysunek, w którym cenzura nie rozpoznała popularnego wówczas aktora i reżysera Ryszarda Filipskiego, dyrektora Teatru Ludowego w Nowej Hucie i laureata nagrody ministra spraw wewnętrznych. Rysunek wyszydzający znanego antysemitę i bohatera esbeków wywołał burzę wśród towarzyszy - Prawdziwych Polaków. Naprzód była wściekła nagonka prasowa na mnie, proces, który musiałem przegrać (pół roku w zawieszeniu) i szlaban na moją twórczość i nazwisko. W czasie ciągnącego się procesu musiałem się meldować na komendzie MO cztery razy w tygodniu, wśród kurw i złodziei.

Przygarnęły mnie wtedy teatry. Zacząłem robić scenografię w różnych miastach Polski. Ale najpiękniej było w Krakowie („Niespodziewana śmierć anarchisty” Dario Fo w reż. Jana Guntera) - wraz z rodziną ładowaliśmy się energią w kaplicy św. Gereona na Wawelu, łazikowaliśmy z Piotrem Skrzyneckim po mieście, poznałem cudownego Daniela Mroza, naonczas grafika „Przekroju”.

Zacząłem robić filmy animowane w studiu w Bielsku-Białej, w tym serię „Makatek”, nagrodzonych Złotym Lajkonikiem na FKK w Krakowie. Sprzedawałem też na pniu scenariusze do filmów animowanych kolegom filmowcom. W końcu ten przegrany proces na coś się przydał.

Rysował w regionalnym piśmie „Solidarność Zagłębia” i tam dopiekał do żywego I sekretarzowi KW i innym. To się dodatkowo przyczyniło do internowania 13 XII 97 w Jastrzębiu-Szerokiej.

„Jeżeli aresztuje się artystę, to coś znaczy. Poczułem się dowartościowany. Jest zresztą pewna tradycja, Honore Daumier siedział pół roku za rysunki. W pierdlu siedziało wtedy doborowe towarzystwo, z moim przyjacielem Kaziem Kutzem na czele.

Jednak siedząc na „internie”, po malowniczym doprowadzeniu z wyłamywaniem drzwi i pędzeniem boso po śniegu, poczułem, że mam już dość tej ponurej grotechy. Ani kpić, ani oswoić. Zapragnęliśmy z żoną znależć się jednak w zasięgu Statuy Wolności.

Wyjechał do Ameryki 25 VIII 1982 roku.

Jechałem z kilkoma walizkami, w kieszeni 400 dolarów. Wziąłem tylko te książki, które najbardziej kocham, takie jakie zabiera się na bezludną wyspę. Oczywiście „Szwejka” przede wszystkim. Z własnymi ilustracjami.

To, co się stało, wydało mi się wówczas czymś naturalnym i logicznym. Byłem tak polski i tak śląski, chłopski wręcz, że mnie to w końcu znudziło... Postanowiłem uwolnić się od tego wszystkiego, od polityki, od satyry, od konieczności rysowania wciąż śmiesznych obrazków, po których wkrótce niewiele zostawało. Groziło mi, że wkrótce będę powtarzać samego siebie.

Żadnego szoku nie przeżyłem. W gruncie rzeczy Nowy Jork jest to gigantyczna wiocha świata z wesołym miasteczkiem na obrzeżu, gdzie ludzie jeszcze potrafią się bawić. Spęd wariatów i wieśniaków z całego świata. Jest on zlepkiem wszelkich kultur i etnicznych dzielnic, gdzie odnalazłem nawet zakonserwowany świat mojego dzieciństwa.”

"Początkowo nie chciałem mieszkać w polskiej dzielnicy, słyszałem o niej cuda, później nam się spodobało. Sońka zaczęła nawet zbierać materiały literackie o mieszkańcach Greenpointu. Polaków jest tam 60-70 tysięcy. Tam się kochają, pracują i rżną nożami, wyrównując porachunki.

Village, to nie tyle wieś, co wiocha, bo ja tam pokazałem Polaków w Stanach, te „buraki”, które tam przyjeżdżają na zarobek. Oni są naprawdę świetni, doskonale sobie radzą. Harują dzień i noc. Jest taki dowcip: „Dlaczego Nowy Jork jest taki spokojny w niedzielę? Bo Amerykanie wyjechali na weekend, Żydzi odpoczywają po szabasie, Portorykanie grzebią w swoich starych samachodach, a Polacy - myślą, że jest wtorek.”

„Zaczynałem w nowojorskim polskim „Nowym Dzienniku”, ale to nie było fortunne wejście. Dostałem stosy listów z protestami od starej Polonii. Od komunistów mnie wyzywali.

W końcu wybrałem się do New York Timesa. Zobaczyli moje prace i od razu dostałem jedenaście stron z komputera do ilustrowania. Siedzieliśmy z Sońką trzy dni i noce, żeby to przetłumaczyć. Nie wiedziałem jednak czy tekst jest za, czy przeciw i zrobiłem „na dwoje babka wróżyła”. Okazało się, że tak właśnie ma być, bo New York Times nie staje po żadnej stronie, pokazuje tylko fakty.

W USA Czeczot powrocił do kolorów, zaczął znowu, po latach, malować. Miał w Nowym Jorku głośną wystawę „Village on the East River”.

„Zacząłem malować - Nowy Jork i cała Ameryka jest tak wściekle kolorowa. Zrozumiałem, że niezależnie od całego tego nowoczesnego szaleństwa, znajduję się w XIX wieku, na jarmarku przeładowanym świecidełkami. I spróbuj tu wcisnąć im twór nieświecący, czarno-biały, którego oni nie rozumieją, którego się boją.”

„Ale mając pod nosem Empire State Building marzyłem o Pałacu Kultury, który jest jego socrealistyczną popłuczyną.”

Spośród wielu świetnych polskich grafików odniósł bodaj największy sukces, który mierzy się trzema okładkami dla „New Yorkera” ale stałego miejsca sobie nie znalazł.

Tymczasem w kraju komunizm w końcu upadł, a Czeczot wrócił, tak jak gdyby nigdy nie wyjeżdżał. Najpierw sami jego bohaterowie pojawili się na łamach „NIE” i „Polityki”, tak samo jak dawniej wyśmiewając głupotę i zakłamanie.

„Gdy mnie coś złości, śmieszy lub zadziwia, wtedy reaguję. No i reagują ci „dotknięci”, bo naruszam jakieś „wartości” lub ich samych. Przeważnie są to tacy sami faceci, ci z dawnych lat i dzisiejsi.”

„Kołtun to nadal miara wartości dla wielu zachowań ludzkich. Dziś zmieniają się znaki wartości, ale hałastra ma się dobrze.”

Wreszcie sam autor, fizycznie, wylądował w Łodzi, gdzie w 1996 roku rozpoczął największą przygodę swego życia: „Eden”.

Filmografia

„Gody” 1976, prod. Studio Filmów Animowanych w Bielsku-Białej;

„Kierdel” 1976, prod. SFA;

„Makatki” 1979 - seria 24 dwuminutówek, nagrodzona na FFK w Krakowie;

„Przychodzi baba do doktora” 1991-1993 - seria 24 trzyminutówek, TVP Łódź;

„Bajki dla dorosłych” 1996 - seria 9 pięciominutówek, TVP Łódź;

„Eden” 2002, Studio Europa

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Eden
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy