Reklama

"Dzikie Safari 3D: Południowoafrykańska przygoda": ROZMOWA Z REŻYSEREM BENEM STASSENEM

Jak narodził się projekt Dzikiego Safari 3D?

BS: Trzy lata temu nakręciłem film o parku tematycznym w 3D/4D we współpracy z organizacją pozarządową World Wildlife Fund (WWF) w Holandii. Kierujący organizacją przekonali się, jaką siłę niosą ze sobą obrazy w 3D i stwierdzili, że trówymiarowy film przyrodniczy może być skutecznym narzędziem przekazywania przesłania o potrzebie ochrony środowiska naturalnego do widzów na całym świecie. Ponieważ nie miałem żadnego doświadczenia w kręceniu filmów przyrodniczych i zdawałem sobie sprawę, jak trudno będzie filmować w trójwymiarze w naturze, na początku nie podszedłem poważnie do tego projektu. Ale kiedy na początku 2004 r. pojawiła się szansa zrobienia filmu trójwymiarowego w Afryce Południowej, ani przez moment się nie wahałem.

Reklama

Jak podszedł Pan do projektu ?

BS: Większość filmów przyrodniczych emitowanych w TV pokazuje przede wszystkim zachowanie zwierząt. Moim założeniem było wykorzystanie możliwości, jakie daje film kinowy do stworzenia bliskiego spotkania widzów z dzikimi zwierzętami oraz do uchwycenia ekscytujących wrażeń związanych z obserwowaniem tych niezwykłych stworzeń z bardzo bliska i w ich naturalnym środowisku. Doświadczenie podpowiadało mi, że obserwowanie z bardzo bliska śpiącego, dzikiego lwa, może dostarczyć większych wrażeń, niż podziwianie niezwykłych polowań i pościgów w TV. Jak powszechnie wiadomo, bardziej ekscytujące od obejrzenia filmu może być tylko przeżycie polowania w rzeczywistości. Postanowiłem więc podjąć wyzwanie i stworzyć pierwszy w historii trójwymiarowy film przyrodniczy, by prawie dosłownie wciągnąć widzów w przygodę z safari.

Jak zrealizował Pan ten projekt?

BS: Ponieważ chciałem nakręcić cały film oczami osób jadących na safari terenowym samochodem, musiałem znaleźć sposób na to, by nakręcić film trójwymiarowy w ujęciach ruchomych 4x4, przy bardzo nierównym terenie.

Operator Sean Philips zaprojektował specjalną trójwymiarową kamerę, która wpasowywała się w stabilizujący, antywstrząsowy statyw, który umożliwiał kręcenie zdjęć ruchomych. Nie było to łatwe. Na początku było nerwowo, ponieważ nie przeprowadziliśmy wcześniej żadnych prób. Jednak od pierwszych dni zdjęciowych, informacje płynące od naszych współpracowników z Los Angeles, którzy oglądali nadsyłane przez nas materiały, były bardzo pozytywne. Wyglądało na to, że nam się udało.

Jakie inne technologie 3D zostały wykorzystane przy kręceniu filmu?

BS: Wykorzystaliśmy nowatorską trójwymiarową technologię zdjęć satelitarnych. Dzięki pomocy Wavegen/Terratracer, Inc, firmy specjalizującej się w zdjęciach satelitarnych, stworzyliśmy ujęcia, które wyglądają tak, jakby były robione z helikoptera lecącego nad Afryką Południową. A tak naprawdę zostały zrobione przez 3 satelity krążące wokół Ziemi.

Ile kamer trójwymiarowych musieliście wykorzystać do robienia zdjęć?

BS: Pojechaliśmy w teren z pięcioma kamerami 3D. Ekipę tworzyli co prawda najwięksi profesjonaliści technologii 3D na świecie, ale bardzo mało wiedzieliśmy o kręceniu filmów przyrodniczych. Nie wiedząc do końca jaki statyw będzie nam potrzebny, zabraliśmy wszystko, z wyjątkiem tradycyjnej kamery, która nigdy nie przetrwałaby wstrząsów podczas podróży po wyboistych drogach Afryki Południowej. W efekcie wykorzystaliśmy dwie kamery, zaprojektowane i zmontowane przez Seana.

Jak blisko udało się podejść do zwierząt?

BS: Niezwykle blisko. Na początku większość strażników i pomocników mówiła nam, że trudno będzie filmować zwierzęta w taki sposób. Widząc taki wielki i głośny sprzęt, zwierzęta mogły się spłoszyć albo zareagować agresywnie. Okazało się, że go zaakceptowały. Za każdym razem, kiedy udawaliśmy się w teren, działaliśmy wolno, by pozwolić zwierzętom, by się do nas przyzwyczaiły. W większości przypadków, po kilku godzinach, pozwalały do siebie podejść na dość bliską odległość, nawet kilku metrów.

Jak zwierzęta reagowały na fakt, że są filmowane?

BS: Pomimo sprzętu zwierzęta uznawały nas za obiekty niegroźne. Było to dość zadziwiające, zważywszy nasze nietypowe zachowanie. Na prawdziwym safari uczestnik siada, stara się być cicho i pozostaje w bezruchu. My w większości przypadków staliśmy, ponieważ musieliśmy obsługiwać sprzęt. Cały czas się przemieszczaliśmy i dużo rozmawialiśmy.

Typowe ujęcie wyglądało następująco: ustawialiśmy się na stanowisku, a operator Scott Hoffman mierzył laserowym wskaźnikiem odległość pomiędzy zwierzęciem a kamerą. Krzycząc, podawał odległość Seanowi, który ledwo nas słyszał, bo siedział z głową schowaną pod osłoną kamery. Sean wyliczał następnie w pamięci ogniskową i podawał ją do kolejnego operatora Wayna Bakera, który ustawiał kamerę w odpowiedniej odległości. Po tym wszystkim ja krzyczałem na wszystkich, żeby się pospieszyli, bo stracimy ujęcie. Nie jest to typowe zachowanie dla twórców filmów przyrodniczych, którzy często czekają godzinami w bezruchu na idealne ujęcie. Zwierzęta musiały wyczuć, że próbujemy przeprowadzić coś niemożliwego i dały nam spokój.

Czy miał Pan w zespole znawców dzikiej przyrody?

BS: Przede wszystkim Liesl (gospodarz filmu), która jest wykwalifikowanym przewodnikiem i zoologiem. Okazała się nieoceniona zarówno jako specjalistka od zachowań zwierząt, jak i od zasad bezpieczeństwa. W każdym odwiedzanym przez nas miejscu otrzymaliśmy pomoc ekologów, tropicieli i ekspertów lokalnych.

A John Varty?

BS: John Varty jest najbardziej znanym południowoafrykańskim twórcą filmów przyrodniczych. Przy pierwszym spotkaniu John nie potraktował poważnie naszego projektu. Uważał, że ekipa złożona z 12 osób jest za duża i że nasz brak doświadczenia będzie dodatkową przeszkodą przy filmowaniu najbardziej nieuchwytnego z drapieżników - lamparta. Ale kiedy zobaczył nasz niesamowity sprzęt oraz profesjonalizm zespołu, postanowił zrobić wszystko, by udało nam się zrealizować to, co wydawało się niemożliwe. I zrobił. Pod koniec trzeciego dnia pobytu w Parku Krugera, udało nam się w pół godziny nakręcić najbardziej zadziwiającą sekwencję filmu, czyli randkę lampartów. John powiedział mi, że kiedy zaczynał pracę jako twórca filmów przyrodniczych, taką scenę udało mu się nakręcić dopiero po kilku latach. Chyba szczęście sprzyja początkującym ...

Z jakimi trudnościami musieliście się zmierzyć?

BS: Po przejściu pory deszczowej roślinność była dość bujna. Trudno było dostrzec zwierzęta w wysokiej trawie. Była zima. Dni były krótsze a słońce znajdowało się niżej nad horyzontem, tak więc nawet w południe mieliśmy przyzwoite światło. Aby uzyskać niezwykłe zdjęcia, nie musieliśmy filmować wszystkiego o wschodzie lub o zachodzie słońca. Fizycznie ujęcia były trudne, bo dużo się przemieszczaliśmy. Każdego dnia godzinami prowadziliśmy samochód w bardzo ciężkich warunkach, po nierównych i wyboistych drogach. Szczerze mówiąc, trochę wytrzęsło nam sprzęt.

Co do filmu wnosi sama technika trójwymiarowa?

BS: Dzikie Safari 3D nie jest tradycyjnym filmem dokumentalnym o życiu dzikich zwierząt. Stara się raczej wytworzyć wrażenie rzeczywistego poszukiwania ich gdzieś w buszu. Film zabiera widzów na prawdziwe safari. Trójwymiar odgrywa w nim istotną rolę, ponieważ tworzy wrażenie całkowitego zanurzenia, poczucie, że jest się w samym sercu akcji. Nie zrobiłbym tego filmu w technice tradycyjnej.

W jaki sposób film przekazuje przesłanie o ochronie środowiska?

BS: W trakcie całego filmu staramy się zarysować naistotniejsze naukowe i edukacyjne kwestie dotyczące afrykańskiej przyrody. Przede wszystkim jednak, pokazując te majestatyczne zwierzęta w ich naturalnym środowisku chcemy, żeby widzowie zrozumieli, że to są prawdziwe skarby, które warto ratować. Chciałem porwać widownię i przenieść do Afryki Południowej. Chciałem, by poruszyło ich to, co zobaczą i by narodziło się w nich przekonanie, że chodzi o sprawę, o którą warto walczyć.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy