Reklama

"Dziennik panny służącej": SŁOWO OD REŻYSERA

Moja przyjaciółka, kobieta, z którą wspólnie napisałem scenariusz, któregoś dnia oświadczyła, że muszę stworzyć film na podstawie "Dzienników panny służącej" Octave'a Mirbeau. Nie czytałem tej powieści wcześniej, ale znałem jej ekranizacje - filmy Renoira i Bunuela. To diametralnie odmienne od siebie pozycje. Pomyślałem, że skoro tak się różnią, trzeci film oparty na książce mógłby pokazywać jeszcze inny punkt widzenia. Obaj mistrzowie reprezentują tak wysoki poziom, że nawet nie bałem się ewentualnych do nich porównań. Poza tym koncepcja remake'u, szczególnie filmowych adaptacji dzieł literackich, jest mi bliska. Przeczytałem książkę i szybko zrozumiałem, o co chodziło mojej przyjaciółce: początek zeszłego wieku był niemym świadkiem największych okrucieństw. W takim czasie żyła młoda bohaterka tej książki. Jej codzienność była męką, a mimo to, pozostając pod niewyobrażalną presją, starała się podejmować najlepsze z możliwych decyzji. "Dziennik..." zaczyna się pod koniec XIX wieku i kusiło mnie, by jak zwykle, kiedy biorę na warsztat film historyczny, podważyć założenie, że "kiedyś było lepiej". Nie, nie było. Nie było też gorzej. Było po prostu inaczej. Dzisiejsza perspektywa jest siłą współczesnych filmów. Nawet jeśli osadzone są w przeszłości, ona do nich przesiąka i dodaje pewnej świeżości. W książce Mirbeau jest dramaturgiczna i komiczna żywiołowość, która aż prosi się o adaptację. Célestine spotyka i konfrontuje się z całą paradą straszliwych, niedorzecznych, żałosnych bohaterów, to oni tworzą otaczający ją świat. Widzowie mogą go porównać ze swoją codziennością w dowolnym momencie i miejscu. Mój film rożni się od poprzednich wersji - operuje bardziej skondensowaną narracją. Mocniej skupia się na, rozpiętym między przyciąganiem a obrzydzeniem, stosunku Célestine do Josepha. Szukaliśmy właściwej równowagi między dialogiem nacechowanym charakterem epoki a językiem dzisiejszej widowni. Nade wszystko zależało nam, by widz widział świat przedstawiony tylko oczami Célestine, postrzegał to, co ona, omijał to, co jej umyka. To bohaterka, której uczynki, gesty i słowa wydają się nam znajome pod względem emocjonalnym i zmysłowym, dzięki czemu otwiera się okno do świata przedstawionego, świata kobiety, której jedyną ucieczką od służalczego losu, jaki zgotowało jej społeczeństwo, jest jej własne ciało.

Reklama

Benoît Jacquot

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy