Reklama

"Drzazgi": WYWIAD Z REŻYSEREM

Skąd pomysł na "Drzazgi"?

Ten projekt ma kilka lat. Powstał zaraz po moim debiucie fabularnym, średniometrażowym "Inferno", zrealizowanym na potrzeby telewizyjnego cyklu "Pokolenie 2000". Po tym filmie moim następnym krokiem miał być debiut kinowy. W 2002 roku powstał scenariusz "Drzazg", który napisałem wraz z Bartkiem Kurowskim, za który w 2003 roku otrzymaliśmy nagrodę Hartley-Merill. Niestety, "Drzazgi" nie miały szczęścia i kilka lat przeleżały na półce. Dwukrotnie byliśmy bardzo blisko realizacji, staliśmy w blokach startowych, mieliśmy obsadę, wybrane obiekty a nawet termin rozpoczęcia zdjęć. Niestety, ani za pierwszym, ani za drugim razem film nie ruszył. Rodziło to różnego rodzaju frustracje, myślałem nawet, żeby dać sobie spokój z tym projektem, poszczególne sceny, postaci czy wątki wykorzystać w innych filmach. Tak się złożyło, że w zeszłym roku zainteresowanie "Drzazgami" nieoczekiwanie wróciło. W tym roku, już z innym producentem, wreszcie stanęliśmy na planie.

Reklama

Twój film składa się trzech oddzielnych historii, które w pewnym momencie zazębiają się - bohaterowie tych trzech opowieści spotykają się, ich losy przecinają. Skąd pomysł na taki sposób filmowej narracji?

Teraz film nowelowy nie jest czymś tak oryginalnym, jak w 2002 roku, kiedy powstawał scenariusz "Drzazg". Wtedy na ekrany naszych kin nie wszedł jeszcze na przykład "Amores Perros" pierwsza część trylogii Alejandro Gonzaleza Inarritu, chyba najbardziej obecnie znanego reżysera, który tak konstruuje swoje filmy. Narracja nowelowa była rzadkością, zwłaszcza w naszej kinematografii. Właściwie to ja zawsze lubiłem sposób opowiadania bliższy literaturze. Lubię wielowątkowość i "zabawy z czasem". Po telewizyjnym debiucie fabularnym bardzo chciałem zrobić film tak skonstruowany. Po tych sześciu latach od powstania scenariusza nie zmieniłem zdania co do struktury przyszłego filmu. Oczywiście, starałem się, by moje "Drzazgi" były inne od filmów które powstały w międzyczasie, żeby różniły się od "Ody do radości" czy filmu Michała Rosy "Co słonko widziało". Sądzę, że mimo wspólnego mianownika jakim jest nowelowość, "Drzazgi" to zupełnie inny film.

W Twoim filmie wszystkie trzy historie splecione są klamrą.

Zdecydowałem się na to, by ująć te trzy opowieści w pewną ramę. Nie chciałem sztucznie przeplatać losów bohaterów, bo kojarzy mi się to z telenowelą. Dlatego starałem się nadać temu ramę konstrukcyjną. Te trzy historie to są trzy duże retrospekcje. Widzimy wydarzenia, które poprzedziły początek filmu i dowiadujemy się, dlaczego para bohaterów spotyka się akurat w tym miejscu i jakie doświadczenia stoją za ich spotkaniem.

Skąd pomysł na takich bohaterów? Bartek, Marta, Robert, jak sam mówisz, niczym tytułowe drzazgi - są niepokorni, szorstcy, drapieżni, potrafią zaleźć za skórę.

To pewna wypadkowa tego, co przeżyłem ja, tego co przeżył Bartek współscenarzysta, ludzi których spotkaliśmy. Moi bohaterowie mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Ich historie są w jakiś sposób prawdziwe, wydarzyły się, ale oczywiście zostały na potrzeby filmu udramatyzowane. Początkowo jedną z tych trzech historii, noszącą tytuł "Mecz", chciałem pociągnąć na cały film. Ale czułem niedosyt, wydawało mi się to za bardzo jednowymiarowe. Dlatego zdecydowałem się połączyć tę historię z jednym z opowiadań Bartka, dołożyliśmy do tego jeszcze jedną story i tak powstała całość, którą wspólnie dopracowaliśmy.

Trzy różne opowieści, które łączy jeden motyw - potrzeba miłości.

Tak, i wydarzenia zmuszają bohaterów filmu do tego, by zdefiniowali dla siebie to pojęcie. By podjęli ważne decyzje, takie które ustawiają człowieka na całe życie.

Chociaż miłość jest głównym tematem filmu, "Drzazgi" nie są komedią romantyczną.

Nie są również "czarnym" dramatem społecznym, chociaż akcja filmu rozgrywa się na Śląsku, skąd pochodzę. To film, w którym śmieszne i dramatyczne sytuacje, przez które przechodzą bohaterowie, mieszają się ze sobą. Bo życie nie składa się tylko ze smutnych chwil, tak samo jak nie składa się z wyłącznie zabawnych. Te tonacje mieszają się ze sobą. Chciałem, żeby tak było w moim filmie.

A jak trafiłeś na tych aktorów. Obsadziłeś zdolną młodzież - Antek Pawlicki i Marcin Hycnar są już znani publiczności, Karolina Piechota debiutuje w kinie rolą w Twoim filmie.

Z Antkiem Pawlickim pracowałem na planie spektaklu telewizyjnego "Komu wierzycie". Kiedy po latach wróciłem do "Drzazg" i musiałem skompletować nową obsadę głównych ról, gdyż ta kiedyś wybrana się postarzała, to wiedziałem, że to on powinien zagrać Roberta. Marcina Hycnara poznałem, gdy był jeszcze w szkole aktorskiej. Już wtedy uważałem go za bardzo zdolnego aktora, na planie to się tylko potwierdziło. Jeśli chodzi o Karolinę Piechotę - to jest moje wielkie odkrycie. Przyszła na casting, gdzie bardzo mnie zaskoczyła swoim temperamentem. To się rzadko zdarza, ale ona była dokładnie taka, jak napisana przeze mnie postać. Zorganizowałem drugi casting, tym razem już w kostiumach, by się przekonać, czy to nie przypadek. Upewniłem się tylko co do swojego pierwszego wrażenia. Karolina była wtedy na ostatnim roku studiów, nie miała doświadczenia przed kamerą. Rola w "Drzazgach" to jej debiut, z którego jestem bardzo zadowolony. Świetnie wypadli także odtwórcy ról drugoplanowych - młodzi aktorzy, jeszcze ze szkoły Marcin Łuczak i Michał Pieczatowski - stworzyli bardzo wiarygodne i wyraziste postacie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Drzazgi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy