"Drzazgi": REŻYSER NA HAŁDZIE
Reżyser i współscenarzysta "Rezerwatu", nagrodzony za debiut reżyserski 32. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni - opowiada o swoim epizodzie w filmie Macieja Pieprzycy.
Maciek zadzwonił do mnie i powiedział: "Łukasz, musisz pomóc starszemu koledze". Pytam: "Maciek, jak?". "Zagraj u mnie" - padła wtedy zabawna odpowiedź. I w ten sposób znalazłem się u Maćka na planie i zagrałem - a tak naprawdę przemazałem się gdzieś w kadrze - w jego filmie postać reżysera, który kręci film na Śląsku. Krzyczy, przeklina - to na szczęście nie weszło do filmu, ale naprzeklinałem się bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo. "Kurwa, co to jest?!", "Ogarnij się, ja pierdolę, tu się nie da pracować!" - takie mniej więcej miałem kwestie. Trudno powiedzieć, że grałem samego siebie, jestem bardzo spokojnym człowiekiem, przynajmniej na planie.
To nie jest moja pierwsza współpraca z Maćkiem, po raz pierwszy spotkaliśmy się na planie "Barbórki", gdzie byłem drugim reżyserem.
Na planie tego filmu nauczyłem się od Maćka, jak można na dość nieciekawą rzeczywistość spojrzeć w sposób ciepły. Jak można patrzeć na ludzi z miłością, jak pokochać ludzi i jak pokochać opisywane miejsca. Maciek wtedy opisywał Śląsk, ja miałem szczęście być tego świadkiem. Zrozumiałem jak można opisywać rzeczywistość, która nas otacza, która być może nam przeszkadza, ale która jest. Wszelkie te uczucia, których nauczyłem się od Maćka, wtedy przy "Barbórce", przy opisie Śląska, jego najbiedniejszej strony, zaprocentowały przy realizacji "Rezerwatu". Nie wiem, czy bez mojej pracy u Maćka powstałby "Rezerwat". W swoim filmie zastosowałem spojrzenie na rzeczywistość, którego nauczyłem się od niego. Jak można w sposób bardzo ciepły, przyjazny i z pełną akceptacją spojrzeć na środowiska, które normalnie byśmy ominęli szerokim łukiem. Jak tam, gdzie słychać najczęściej płacz, znaleźć momenty, w których ludzie się śmieją.