Reklama

?Dla mnie decydujące było, że to Dani Levy tworzy tę komedię? ROZMOWA ZE STEFANEM ARNDTEM

Co sprawiło, że podjął się pan produkcji komedii o Adolfie Hitlerze?

Właściwie przyrzekłem sobie kiedyś, że nigdy nie zaangażuję się w film, w którym będą występować ludzie w nazistowskich mundurach. Pragnąłem, żeby zarówno zwolennicy jak i krytycy moich filmów oglądali postaci bardziej złożone, bez odwoływania się do "wiecznego zła" nazistowskich kukieł. Nie mając naprawdę dobrego pomysłu, nigdy bym nie podjął tego tematu. Dani Levy już dawniej wspominał, że należałoby nakręcić taką komedię, a kiedy w końcu w połowie 2005 roku przedłożył mi pierwszą wersję scenariusza, zapomniałem o moim wcześniejszym postanowieniu. Dzisiaj jest to najwłaściwszy sposób ukazania szaleństwa nazistów.

Reklama

W filmie "Adolf H. - Ja wam pokażę!" można doszukać się związku z "Good Bye, Lenin", który zmagając się z niemiecką historią także robi to w formie komediowej.

Mówiąc o NRD, a tym bardziej o Hitlerze, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy i ile rozrywki jest w tym przypadku dopuszczalne, lub inaczej mówiąc, co w przypadku takiego tematu można zyskać, jeśli odwołamy się do stylistyki komedii. Mimo, że w "Good Bye, Lenin!" humor był dla nas bardzo ważny, to co najmniej równie ważna była kwestia i pytanie, do jakich poświęceń gotowi jesteśmy dla własnej matki? Osobiście wolę, kiedy śmiech pojawia się dopiero po łzach, lub po porządnej dawce strachu. "Adolf H. - Ja wam pokażę!" stał się tego rodzaju komedią, którą lubię najbardziej: to jest śmiech przez łzy i płacz mimo śmiechu.

Czy za pomocą komedii chciał pan stworzyć zdeklarowany antyfilm w stosunku do wcześniejszych dramatów, które poruszały temat Hitlera, wojny i faszyzmu?

Nasz film widzę raczej jako przeciwieństwo niektórych dokumentów telewizyjnych, które zarówno w telewizji państwowej jak i prywatnej zajmują miejsce rzetelnych dokumentów. Byłoby fatalnie, gdyby kolejne pokolenia, dorastające już bez bezpośrednich świadków tamtych lat, wyobrażały sobie ten okres jako mieszaninę sztucznej mgły, poważnego głosu komentatora i banalnie odegranych scenek, podpartych nielicznymi materiałami archiwalnymi. W porównaniu z innymi filmami dużą wagę przywiązywaliśmy do tego, żeby nie opatrzyć go tekstem: "Tak było naprawdę". Dani Levy tak dobrał czas narracji, owe pięć dni przed Nowym Rokiem, aby nie być zobligowanym do trzymania się faktów.

W Niemczech panuje powszechna opinia, że na tak poważne tematy się nie żartuje. Czy napotykał pan na sprzeciw podczas produkcji?

Co się tyczy tego w Niemczech szczególnego tematu, to rzeczywiście istnieje pewnego rodzaju lęk, który sam też odczuwam. Jeżeli jednak go się przezwycięży, wystarczy mały krok, a można zacząć się zastanawiać nad inną formą przekazu i podejść do sprawy z nieco przewrotnym poczuciem humoru i złośliwym dowcipem. Jeżeli chce pan wiedzieć, czy były trudności ze sfinansowaniem projektu, to przyznam, że tym razem każdy, do kogo się zwróciliśmy był za. Chciałbym w tym miejscu podziękować WDR, arte, BR, Filmstiftung NWR, MBB, FFA, Hessen-Invest-Film i wszystkim współpracownikom.

Jaką rolę odegrał film "Adolf H. - Ja wam pokażę!" w ponownym odkryciu żydowskiego humoru w niemieckiej kinematografii?

Przy "Siła złego na jednego" byłem kompletnie zaskoczony początkową rezerwą, z którą mieliśmy do czynienia. Mimo że scenariusz był bardzo dobry, a projekt stosunkowo tani, Dani Levy i jego producentka z X Filmu, Manuela Ster, mieli sporo kłopotów z dopięciem budżetu. Zaciekawiło mnie, skąd bierze się strach przed żydowskim humorem, który przecież jest bardzo niemiecki, i który jest nam bardzo potrzebny, jeśli chcemy robić coraz lepsze filmy.

W jakim stopniu sukces "Siły złego na jednego" ułatwił produkcję komedii o Hitlerze?

Z pewnością odegrał on dużą rolę, ponieważ dał wielu ludziom odwagę zaangażowania się w kolejny, podobny projekt. "Siła złego na jednego" sprawiła, że żydowska codzienność wróciła do współczesnego kina niemieckiego; pokazała koproducentom, że to może się udać. Tak jak nieszczęście odstrasza, tak szczęście przyciąga i to z pewnością też jest jednym z powodów, dla którego nam tak gładko poszło z "Adolf H. - Ja wam pokażę!". Dla mnie decydujące było, że to Dani Levy tworzy tę komedię. W "Siła złego na jednego" pokazał z jaką inteligencją i wyczuciem potrafi inscenizować. Parodia Hitlera spod jego pióra od początku wywoływała we mnie wielki entuzjazm.

Jak ważne było dla pana pokazanie w filmie możliwych przyczyn faszyzmu?

Ten film porusza całą skalę problemów; stawia pytanie: jak i dlaczego w Niemczech mogło do tego dojść, dlaczego w tym okresie powstawały dyktatury w całej Europie i dlaczego ludzie się przed nimi nie bronili w należytym stopniu. Dzięki psychologicznej rozprawie z dzieciństwem (m.in. w książce "Zniewolone dzieciństwo") Alice Miller pokazuje nam nowe, ciekawe podejście do problemu, wykraczające poza gospodarcze i polityczne próby tłumaczenia tego zjawiska, które należy przedstawić szerokiej publiczności. Miller odnosi się zresztą również do tekstów historyków i biografów Hitlera, takich jak Joachim Fest.

Jestem na pewno bardzo ciekawy, jaka będzie reakcja publiczności na widok strąconego z piedestału Hitlera, który nagle wraca do przeżyć z dzieciństwa. Z pewnością będzie to okazja do żywej dyskusji na temat różnych tabu.

W jakim stopniu trzymaliście się faktów w pracy nad filmem i w scenariuszu?

Oczywiście zadbaliśmy o stronę historyczną. Kiedy scenariusz był już gotowy, poprosiliśmy profesora niemieckiej historii o sprawdzenie możliwych błędów historycznych. Przyznaję, że liczyłem się z tym, że odprawi nas z kwitkiem ze względu na komediową zuchwałość. Tymczasem jego korekta dotyczyła jedynie nieistniejących stopni typu: "Unterobersturmbannführer" i Untersturmbannführer Oberleutnant", które w zamyśle miały być gagami na potrzeby filmu. Nie chodziło nam jednak o dokładną rekonstrukcję wydarzeń. Dani Levy bardzo ładnie sformułował to zeszłej jesieni w swoich uwagach dla koproducentów: "Starałem się pisać jak Karol May, który stworzył "swój" indiański i "swój" arabski świat. Opisana w filmie "Adolf H.- Ja wam pokażę!" historia i zdarzenia są, choć oparte na wiedzy na temat tych czasów, całkowitą fikcją." Dało nam to dużą swobodę.

A jeśli chodzi o wykonanie, o sam scenariusz?

Robienie filmów polega na uwodzeniu, na tworzeniu iluzji. W wielką scenę w Lustgarten wmontowaliśmy archiwalne ujęcia wiwatujących ludzi. Jeśli się przyjrzeć bliżej, widać, że są to zdjęcia kręcone latem, w których wszyscy mają krótkie spodnie. Kontrast między gruboziarnistym, czarno białym materiałem a kolorowym wystarcza, by stworzyć iluzję jedności. Fascynuje mnie, jak filmowymi środkami można zmieniać rzeczywistość, przyśpieszać bieg historii, w przewrotny sposób zmieniać treści, wzmagać i podtrzymywać napięcie. Zrobienie tego wszystkiego dla i z Danim Levy'm było dużą frajdą.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy