Reklama

"Dinozaur": FINALIZOWANIE UJĘĆ

Jednym z elementów stanowiących o sukcesie "Dinozaura" była zdolność stworzenia wiarygodnego świata z bohaterami do złudzenia przypominającymi istoty realne. Pokazanie komputerowych dinozaurów w różnorodnych warunkach naturalnych wymagało ogromnego nakładu pracy wielu utalentowanych artystów i techników. Byli wśród nich Walter Martishius oraz Cristy Maltese, którzy pomogli specjalistom od efektów wykreować świat zamieszkany przez prehistoryczne gady.

Maltese odpowiadała za generowane komputerowo tło, sprawowała więc kontrolę nad każdym z tysięcy kadrów. Jak mówi: Moja praca w głównej mierze polegała na manipulacji obrazami. Czasami zmienialiśmy kolory, innym razem kompozycję poszczególnych elementów ujęcia. Zdarzało się również, że nie byliśmy zadowoleni ze sceny i rozpoczynaliśmy jej budowanie od zera, pobierając części tła z innych kadrów. W sumie dodawaliśmy i usuwaliśmy pagórki albo malowaliśmy drzewa tak, aby nie skupiały uwagi widza bardziej niż bohaterowie czy rozwój akcji. Dbaliśmy ponadto, by cień rzucany przez wszystkie postacie padał pod tym samym kątem. Zdarzało się także, że robiliśmy z dnia noc i odwrotnie. Scenariusz był naszą biblią, zależało nam więc, by stworzyć paletę barw, która wzbogaciłaby akcję i rysunek bohaterów. Jeśli chodzi o dobór barw, nic w tym filmie nie jest przypadkowe.

Reklama

Po zakończeniu zdjęć w plenerze i dopracowaniu efektów specjalnych i animacji postaci, twórcy przeszli do ostatniego etapu realizacji, którym było finalizowanie ujęć.


Zadaniem naszego zespołu było dodanie wcześniej opracowanych elementów i skonstruowanie gotowego kadru filmowego – wyjaśnia Jim Hillin, szef grupy odpowiedzialnej za ostateczną kompozycję ujęcia. – Reżyserzy wymagali od nas, aby wszystko pasowało do ich wizji filmu. Oznaczało to sprawdzanie oświetlenia, dodawanie cieni, komponowanie cyfrowego tła, a także usuwanie zbędnych elementów. Na przykład po sfilmowaniu wybuchu meteorytu, okazało się, że eksplozje były na tyle silne, iż oświetliły całe wzgórze disneyowskiego rancho. Można było dojrzeć słupy telefoniczne, musieliśmy więc je usunąć.

Finalizowanie niektórych ujęć wymagało zmian w obrazie nieba i manipulacji oświetleniem. Prawie każda ze scen nakręconych w terenie wymagała obróbki nieba – wspomina Hillin. – Gdy kręcisz zdjęcia na pustyni, możesz tylko modlić się o najmniejszą chmurkę. Taki obraz nie był zbyt przejmujący, więc w większości przypadków dokonywaliśmy pewnej "transplantacji" nieba, korzystając ze zdjęć zrobionych w innych częściach świata. To jednak pociągało za sobą kolejne godziny pracy, gdyż to, co dzieje się na niebie, wpływa na wygląd całego środowiska naturalnego. Nowe niebo musi się na przykład odpowiednio odbijać w wodzie. Poza tym żyjemy na planecie otoczonej przez atmosferę. Aby przedmioty znajdujące się w oddali wyglądały naturalnie, wypracowaliśmy metodę zwaną "tłumikiem". Dzięki niej tłumiliśmy kolory obiektów na drugim planie w zależności od tego, jak daleko się znajdowały. Na potrzeby scen, których akcja rozgrywa się na pustyni, musieliśmy wykreować tumany piachu. Czasami używaliśmy do tego grafiki komputerowej, innym razem korzystaliśmy ze zdjęć wykonanych w studio. Byliśmy bardzo dumni z tego, że udało nam się włączyć elementy grafiki komputerowej w ujęcia nakręcone w plenerze i to w taki sposób, że widz nie pozna się na naszych sztuczkach.


Twórcy filmu przywiązywali ogromną wagę do najdrobniejszych szczegółów. Dowodem na to deszcz meteorytów oraz "monstrualna chmura".

Wiele się namęczyliśmy, by pokazać Lemurię od strony morza w czasie deszczu meteorytów – mówi Hillin. – Eksplozję w całości zaprojektowano na komputerze. Przyznam się, że długo myśleliśmy, jak wyglądałby taki wybuch uchwycony okiem dynamicznej kamery.

Efekt monstrualnej chmury pyłów powstałej w wyniku upadku meteorytu to kolejne wielkie osiągnięcie twórców "Dinozaura". Specjalista od efektów Neil Krepela wyjaśnia: Całe to wydarzenie miało porażać swym realizmem, a zarazem wyglądać, jakby było niczym innym jak tylko projekcją czyichś wspomnień. Zwierzęta, które są świadkiem katastrofy, nie mają przecież pojęcia, czym jest meteoryt, ale z całą pewnością wierzą w istnienie potworów. Dlatego postrzegają chmurę ognia i dymu jako monstrum pożerające ich rodzinną wyspę. Stąd cały pomysł tej sceny. Chmura wydaje się niemal żywa, jakby obdarzono ją inteligencją. Sięga swoimi mackami wszędzie i porywa w objęcia każdego. Wylatujące w powietrze skały stają się jej szponami. Sfilmowaliśmy to w bardzo prosty sposób, odwracając symulowane wybuchy do góry nogami i puszczając je w zwolnionym tempie. W ten sposób udało się nam uchwycić odpowiednią skalę. Sama Lemuria to makieta, którą wykorzystaliśmy między innymi w scenie, kiedy Aladar skacze z klifu do wody uciekając przed eksplodującymi drzewami.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Dinozaur
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy