Reklama

"Czyja to kochanka?": GAD ELMALEH O FILMIE

Proszę opowiedzieć o Francois Pignonie - Pana postaci…To dość szczególne zadanie mówić o nim, bo ludzie przecież znają go tak dobrze jak ja. Był bohaterem poprzednich filmów Vebera. Grało go kilku aktorów, i mimo że wszyscy są rożni, to akceptujemy go jako jedną postać. Ale to co najbardziej lubię u niego to fakt, że on się do niczego nie wyrywa. Wszystko samo do niego przychodzi i wychodzi mu. To sytuacje znane z filmów Chaplina. Pignon jest w centrum historii, w sercu akcji, ale nie jest jej motorem. Albo staje się nim wbrew sobie. To, co go również charakteryzuje, to jego prostoduszność, która jednak wcale nie jest głupotą. To naiwniak, pełen dobrej woli, który nie czuje się jednak najlepiej w swojej skórze. Nigdy nie wie jak się zachować, jak się „ustawić”. Jest w nim łagodność i grzeczność, które ja idealizuję: on jest jednocześnie śmieszny i wzruszający.

Reklama

Z punktu widzenia gry aktorskiej, Pignon jest tak skonstruowany, że śmieszność nie pojawia się od razu, wyłania się dopiero w silnych, znaczących sytuacjach. Kiedy taki reżyser jak Veber chce osiągnąć na ekranie efekt tak mocny jak na papierze, to praca jest interesująca, ale trudna.

Czy obawiał się pan pierwszego dnia zdjęciowego?

Oczywiście! Nie wszedłbym na plan z rękami w kieszeniach. Już zanim zaczęły się zdjęcia ludzie pytali mnie na ulicy „ach, to pan jest następnym Pignonem”?

Tę rolę grali już Jacques Villeret, Pierre Richard, Daniel Auteil.

To nie tworzy presji, ale swego rodzaju obawę - na pewno. Powiedziałem sobie: „muszę bardzo się starać, ale najważniejsze, żeby nikogo nie udawać, nie naśladować”.

Potem bałem się zdjęć z powodu Vebera. Słyszałem od ludzi z branży, że to ktoś bardzo surowy, kto robi mnóstwo dubli. Na szczęście zapomniałem o tym wszystkim dość szybko.

Dzięki czemu?

Dzięki temu, że razem wzięliśmy się do pracy. To mnie zafascynowało. Francis nie traktował nas jak maszyny, które mają grać tak, żeby on był zadowolony. Blokowałbym się, gdybym nie wiedział, czego ode mnie oczekuje. Kiedy mówił, że powtarzamy ujęcie, zawsze wyjaśniał mi powód. Ostatecznie, nie tylko zagrałem w tym filmie, ale również zmieniłem głęboko swoje podejście do pracy w filmie.

Scenariusz był również autorstwa Francisa Vebera? Jaki to miało wpływ na pracę na plnie?

To oczywiste, że kiedy się czyta jego scenariusz, można sobie powiedzieć, że się wszystko zrozumiało. To było proste, wyważone, harmonijne. To była niezapomniana lekcja. Powiedziałem mu, że jest „szefem” francuskiej komedii. Kiedy słyszę jak aktor mówi mu: „nie mogę zmienić mojej kwestii i powiedzieć tego”, chce mi się uśmiechnąć. Bo widzę w jego spojrzeniu, że przewidział taką odpowiedź już na etapie pisania. Czuje się, że przemyślał dialogi we wszystkie strony, wszystkie kombinacje odpowiedzi, fraz, słów dla wszystkich postaci. Ostatecznie, to sprawia, że nie ma się ochoty zmieniać jego tekstu. Ale to przede wszystkim jako aktor wyszedłem z tego filmu odmieniony.

W moich spektaklach kontroluję wszystko. Mogę oceniać co robię w tej samej chwili kiedy to robię. Podczas zdjęć do filmu Vebera, zrozumiałem, że scena może mi się wymknąć, że może mieć sens, który można zobaczyć dopiero zestawiwszy ze sobą kilka scen, a którego przy kręceniu nie widać. Zrozumiałem to dzięki Francisowi.

Jak Francis Veber prowadzi aktorów?

Nie odpuszcza. W niczym. Czy chodzi o sposób w jaki aktor spogląda przez okno, czy o cztery strony dialogu. To dla niego tak samo ważne. A kiedy się staje twarzą w twarz z kimś, kto jest tak wymagający wobec swojej pracy, nie można nie dawać z siebie wszystkiego. Nie może być inaczej.

W tym filmie spotkał się pan z Danielem Auteil. Czy dzwonił pan do niego przed zdjęciami by zasięgnąć rady na temat roli Pignona?

Kiedy przyszedł zobaczyć mnie w teatrze, zadałem mu całe mnóstwo pytań odnośnie sposobu pracy z Veberem. Opowiedział mi jak to było w jego przypadku w filmie „Plotka”. Poradził mi, żeby z reżyserem współpracować, żeby razem z nim budować role. I tak właśnie się stało. Nawet, jeśli to zabrzmi pretensjonalnie, mam wrażenie, że to my razem stworzyliśmy ten film.

Generalnie, postać Pignona we wszystkich filmach nie jest rozpieszczana przez kobiety.

A tu nagle szarpią się o Pana Alice Taglioni i Virginie Ledoyen…

Miałem szczęście grać sceny z nimi i z Kristin Scott Thomas. Wszystkie trzy to bardzo atrakcyjne kobiety, jednak Pignonowi z żadną z nich nie jest łatwo. Mieszka z top modelką, ale nie może jej nawet dotknąć. Jest taki moment w filmie, kiedy Elena leży w jego ramionach a on mówi: „mam takie samo wrażenie jakbym parkował piękny samochód. Jest doskonały, ale nie jest mój”. Uwielbiam tę replikę.

W filmie gra pan również z Danym Boonem, którego zna pan dobrze. Jak się Panu z nim pracowało?

Rzeczywiście, znamy się dość dobrze. Może się to wydać dziwne, lecz nasze wzajemne porozumienie w filmie wzięło się z dyscypliny, którą sobie przyswoiliśmy grając na scenie.

Ta dyscyplina nie chroni przed wybuchami śmiechu.

Jest pan przyzwyczajony do śmiejącej się publiczności w teatrze. Czy w kinie nie brakuje Panu tego?

Oczywiście, że chciałbym usłyszeć reakcje publiczności na niektóre sekwencje tego filmu.

Przy wyjściu wmieszam się w tłum, żeby usłyszeć ludzi. Śmiech mnie tworzy, śmiech daje mi pewność, że się udało, że podoba im się to, co zrobiłem. Skłamałbym mówiąc, że tylko praca mnie interesuje. Chcę również być doceniony, kochany, lubiany, i żeby ludzi bawiło to, co robię. I bardzo czekam na to w związku z tym filmem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Czyja to kochanka?
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy