"Czyja to kochanka?": ALICE TAGLIONI
Kim jest Elena, postać, którą Pani gra w filmie?
To top modelka. To mnie zawsze trochę żenuje mówić „top modelka”, to takie pretensjonalne. No ale tak jest opisana w scenariuszu. Jest zakochana w miliarderze, problemem jest to, że on jest nadal żonaty z kobietą, którą od dwóch lat obiecuje opuścić.
Pani rola jest jedną z pierwszych dużych ról kobiecych, które napisał Veber.
Myślę, że to do mnie w pełni nie dotarło. Bardzo mi pochlebia i jestem bardzo szczęśliwa,
że mogłam z nim pracować. Miałam odniesienie do jego dawnej komedii „Pechowiec” (1981). Jest to jeden z pierwszych filmów, które widziałam jako dziecko. Pomyślałam, że w takim razie postać, której zagranie mi proponuje, będzie pewnie tak samo znacząca, jaką był Perrin w „Pechowcu”. Poza tym ucieszyłam się, że jest to postać inna niż wszystkie inne kobiety u Vebera. Moja bohaterka wie, czego chce i nie boi się do tego dążyć. Przy tym nie jest manipulatorką.
Jak przebiegało Pani pierwsze spotkanie z Veberem?
Prawdę mówiąc już 4 lata temu spotkaliśmy się przy okazji castingu do „Plotki”, ale nie wypaliło. Dwa lata potem grałam w pierwszym filmie jego syna Jeana Vebera. Wówczas Francis mnie poznał. Nasze ponowne spotkanie związane z było z filmem „Czyja to kochanka?”. Najpierw były próby, które poszły bardzo dobrze. Zdjęcia również wypadły dobrze, bo z Francisem mamy podobne poczucie humoru, podobny rodzaj wrażliwości, nadajemy na tych samych falach.
Casting i główna rola żeńska w filmie Vebera, chyba robi wrażenie. Jak Pani to zapamiętała?
Jest chyba podobnie jak wszędzie. Brakuje mi dystansu, by to oceniać. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego co się dzieje. Przypominam sobie śniadanie z nim i pamiętam, że powiedziałam mu, że się trochę boję. On od razu mnie zapewnił: „niczym się nie martw, zostaw wszystko mnie.”
Miałam do niego chyba z 500 pytań, ale on na każde odpowiadał tak samo: „niczym się nie martw, zostaw to mnie”. Jego podejście sprawiło że nabrałam pewności, zaufałam mu i wszystko jakoś się potoczyło. No i jeszcze cała reszta obsady: Daniel Auteil, Gad Elmaleh, Kristin Scott-Thomas, Dany Boon, czy Wirginie Ledoyen - to tak jak gra w tenisa - może to trochę głupie porównanie - jeśli przeciwnik jest dobry, to będzie dobra gra. A w tym filmie miałam przy sobie aktorów, którzy wysoko ustawili poprzeczkę.
Niektórym aktorom trudno jest odnaleźć się u Webera. Jak to się Pani udało?
Nie było między nami żadnych nieporozumień. Nie robiłam jakiejś specjalnej dokumentacji, by zgłębić postać Eleny. Czekałam tylko na pierwszy dzień zdjęć, żeby zobaczyć jak to się potoczy. I okazało się, że wszystko, o co prosił mnie reżyser, robiłam tak, jak on chciał. Jednocześnie odpowiadało to moim wyobrażeniom o postaci. Nie było żadnych problemów.
Grała Pani w wielu komediach. Jak by Pani określiła specyfikę pracy z Veberem?
Jeśli chodzi o warstwę tekstu, on często pracuje z aktorem nad intonacją, rytmem, frazą.
To często wiele zmienia. Lubi również szybko pracować. Tak, żeby nie było marnowania czasu, nudzenia się.
Czy mieliście na planie napady śmiechu?
Wcześniej skończyłam zdjęcia w komedii, gdzie śmialiśmy się bardzo dużo, za dużo. Inni powiedzieli mi: „zobaczysz, u Vebera jest rygor, żadnych żartów”.
Kiedy zaczęliśmy kręcić, byłam zdeterminowana, by nie spinać się, ale pracować poważnie.
Ale czwartego dnia kręciłam scenę z Danym Boonem i powiedziałam sobie: „Żadnych ataków śmiechu!”. Bałam się jednak, że nie dam rady się nie śmiać. No i na plan przyjechał Danny, zagrał to, co mu kazał Francis, i wtedy ja dostałam ataku śmiechu. Nie tylko ja - również Danny i Francis. Widziałam jak schodzi z planu, żeby się uspokoić. Oczywiście cały czas jest jakaś struktura, jakaś koncentracja, ale jest też zrelaksowana atmosfera, bo przecież lubimy to, co robimy. Przyjemnie pracować z reżyserem, który na planie cieszy się z tego, co robi.
Czy przed pracą z Veberem zasięgała Pani w środowisku opinii na temat jego zawodowych przyzwyczajeń?
Tak, miałam dużo szczęścia, bo właśnie wcześniej grałam w filmie i mogłam z nim porozmawiać, co mnie bardzo uspokoiło. Poradził mi nauczyć się na pamięć tekstu.
Czy podczas zdjęć odczuwała Pani jakąś szczególną presję?
Pierwszego dnia tak. Bo grałam z Danielem Auteillem. Na planie byli wszyscy producenci i obserwowali cały czas czy dobrze mi idzie, czy się sprawdzam. Kiedy asystent reżysera ogłosił koniec zdjęć tego dnia, miałam wrażenie, że jestem balonem, z którego wyleciało całe powietrze.
Innego razu Daniel Auteil powiedział mi: „Brałaś udział w pewnej przygodzie, byłaś jej częścią. Ale teraz trzeba pójść dalej. Witaj!”. Chciał mi przez to powiedzieć, że najtrudniejsze mamy już za sobą i teraz jestem częścią zespołu. Mam wrażenie, że to był rodzaj egzaminu, który musiałam przejść.
A jak się Pani pracowało z Gadem?
Oboje odkrywaliśmy Francisa Vebera. Każde z nas po swojemu, inaczej. Było mi miło dzielić się z nim tymi pierwszymi wrażeniami. Oboje jesteśmy przekonani, że mieliśmy niesamowitą szansę brać udział w tym filmie i że może to pierwszy i ostatni raz, kiedy jesteśmy tak reżyserowani.
Oboje w tym filmie mieliście okazje poznać Karla Lagerfelda…
Tak, choć my się już wcześniej spotkaliśmy. On często robił zdjęcia młodym aktorkom i ja się już przewinęłam przed jego obiektywem. Bardzo mi pochlebiało, że mnie pamięta.
Ale najzabawniejszy jest stosunek Francisa do Karla. Traktował go przez cały okres zdjęć, tak jak ja Francisa. Miało się wrażenie, że to jest relacja uczeń - mistrz, że Francis wybitnie podziwia pracę Karla i jego sukcesy.
Kiedy jednak Francis stał za kamerą, zmuszał Lagerfelda do pracy tak, jak nikogo z nas. A Karl był niewiarygodnie posłuszny.
A jak się Pani grało jego modelkę na wybiegu?
Trudno powiedzieć. Wśród innych jego modelek, które przywykły do takiej pracy, bałam się, że będę niewiarygodna.
To chyba kokieteria!
No pewnie!