Reklama

"Człowiek-Pies": LOUIS LETTERRRIER - REŻYSER

Jak powstał projekt „Człowiek-pies”?

Po „Pocałunku smoka” Luc Besson i Jet Li chcieli nakręcić kolejny film razem. Luc Besson wymyślił zatem historię o człowieku o umyśle dziecka, a zwyczajach psa i zaproponował tę rolę Jetowi Li. O ich projekcie usłyszałem po zakończeniu zdjęć do „Transportera”. Po filmie, który był czystą rozrywką, miałem ochotę nakręcić coś bardziej osobistego, a „Człowiek-pies” spełniał ten wymóg.

Co Pana urzekło w tym scenariuszu?

Reklama

Siłą historii jest nietypowe połączenie kina sensacyjnego i psychologicznego, przez co wymyka się jasnym podziałom gatunkowym. Tematem jest konfrontacja dwóch światów: brutalnej przemocy i absolutnej niewinności. Z tego zestawienia rodzi się wiele głębokich uczuć ale też i humoru.

Jak przebiegała Pana współpraca z aktorami?

Morgan Freeman jest niesamowity, emanuje z niego siła charakteru, której nie sposób nie podziwiać. Na planie na wszystkie propozycje reagował pytaniem „dlaczego?”, upewniając się, czy jestem przekonany do swojej wizji filmu. Dzięki temu podejściu potrafił wiele wnieść do filmu, jego pomysłem było na przykład zagranie Sama jako niewidomego. Wymagało to z jego strony sporego poświęcenia, przejeżdżał na plan nie znając scenografii, zamykał oczy, a ja oprowadzałem go za rękę. Był to jego świadomy wybór podejścia do postaci i dzięki niemu zmienił się nie do poznania. Sprawiał wrażenie bardziej wyciszonego, chodził niemal zgięty w pół, co zresztą było korzystne ze względu na różnice we wzroście między nim a Jetem Li. W „Człowieku psie” możemy zatem zobaczyć zupełnie innego Morgana Freemana.

Jet Li jest żywą ikoną dla milionów widzów na całym świecie, każdy wie o jego sprawności fizycznej. Rola Danny’ego była dla niego nowym wyzwaniem, gdyż musiał odsłonić swoją wrażliwość, a nawet słabość, czego aktor jeszcze nie miał okazji pokazać na ekranie. Musiał być równie wiarygodny jako krwawa bestia jak i człowiek-dziecko, odkrywający dopiero świat.

Bob Hoskins jest prawdziwym mistrzem! Dołączył do obsady dość późno, co nie przeszkodziło mu wnieść bardzo wiele do filmu. Miał okazję poznać sporo osób z angielskiego półświatka, prawdziwych cockneyów, dlatego jest tak bardzo prawdziwy. Długo pracował nad swoimi kwestiami, dbając o ich autentyzm. W wyniku tego ostateczna wersja dialogów zachowała tylko 10% tego, co było oryginalnie napisane.

Bob jest dla mnie idealnym odtwórcą bohaterów negatywnych. Jego postać jest daleka od karykatury, czasem można nawet podejrzewać, że Bart w końcu się zmieni i pomoże Danny’emu. Niestety bohater jest więźniem swojego stylu życia i świata, w którym albo jest się ofiarą albo katem. Danny jest dla Barta gwarancją przetrwania. Na planie bawiło nas to, że będący uosobieniem łagodności Bob Hoskins musiał krzyczeć na Jeta Li, który pozostawał bierny wobec wszystkich gróźb. Wszystko było na opak! Na szczęście zdjęcia przebiegały w największej przyjaźni... Zresztą Bob nie byłby w stanie nikogo potraktować tak jak Bart Danny’ego w filmie.

Jet Li i Morgan Freeman są aktorami o zupełnie odmiennym emploi. Czy łatwo było ich reżyserować?

Ich duet jest rzeczywiście zaskakujący, ale przecież przeciwieństwa zawsze się przyciągają. Obaj potrzebowali wzajemnego wsparcia. Morgan korzystał z fizycznej pomocy Jeta, gdy, grając niewidomego Sama, dotykał jego ramienia, tamten błyskawicznie reagował. Freeman z kolei służył Jetowi pomocą w pracy nad dialogami. Było to szczególnie przydatne w przypadku kwestii improwizowanych, które zawsze lubię umieszczać w swoich filmach.

Bardzo dobrze pamiętam scenę, w której Kerry i Morgan mają dołączyć zdjęcie Danny’ego do „albumu rodzinnego”. Główny bohater ma wtedy zacząć płakać, zdarzenie przywołuje wspomnienie o matce. W trakcie kręcenia tej sceny, Jet wytłumaczył mi, że nigdy nie zdarzyło mu się zagrać takiej sceny w filmie, a ostatni raz płakał w dzieciństwie. Na niewiele zdało się moje tłumaczenie, że dzięki temu gestowi jego postać zacznie przypominać człowieka. To Morgan Freeman zdołał przekonać Jeta do okazania słabości – po prostu po ojcowsku przytulił go, zmuszając tym samym do ujawnienia uczuć, utraty kontroli. Myślę, że ta scena była dla Jeta zupełnie nowym doświadczeniem, być może doprowadziła do pewnego przełomu w jego karierze.

W jaki sposób podszedł pan do sceny, w której Kerry całuje Jeta?

Pomimo swojej niewinności Danny nie pozostaje obojętnym na wdzięki Victorii. Przez większość filmu łączą ich relacje typowe dla rodzeństwa. W jednej scenie bohaterka opowiada mu o swoim dzieciństwie i porusza tematy, które jak dotąd były mu obce. W scenariuszu Kerry miała pod koniec pocałować Jeta, co go wyraźnie zawstydzało. Trudno było przecież przewidzieć, jak na to zareagowałby sam Danny.

Poprosiłem Kerry, aby pozostawiła wątpliwości co do intencji swojej bohaterki w scenie zbliżenia. Aktorka idealnie zasugerowała, do czego zmierza jej bohaterka, zażartowała ze skrępowania Jeta, ledwie go musnęła, spojrzała na niego przenikliwe, a następnie zrobiła coś, co widzowie odkryją w trakcie seansu. W tym momencie można zaobserwować zawstydzenie nie tyle Danny’ego, co samego Jeta. Myślę, że to jedna z kluczowych scen w filmie.

Symbolicznie podchodząc do relacji Danny’ego z postaciami granymi przez Morgana Freemana i Boba Hoskinsa, można ich uznać za ojców, dobrego i złego...

To prawda. Danny przypomina trochę postać z kreskówek, którą w momencie podejmowania ważnej decyzji odwiedza anioł i diabeł, aby przekonać ją do swych racji. Bart stara się przeciągnąć Danny’ego do świata przemocy, w którym rządzą silniejsi. Sam i Victoria otwierają mu oczy na pozytywne wartości. W jednej z końcowych scen Danny jest gotów uśmiercić Barta, a Sam stara się go odwieść od tego zamiaru. To jedyny fragment filmu, w którym wszystkie trzy postaci występują obok siebie. Danny stoi w niej między swoimi „ojcami” i musi dokonać wyboru. Postanowiłem odwrócić typową gamę kolorów i to Bart jest w tej scenie ubrany na biało, a Sam nosi ciemny strój. Żaden z nich nie jest w pełni dobry albo zły, obaj mają lepsze i gorsze strony, zależało nam na podkreśleniu ich „szarości”.

To najdziwniejsza scena w filmie! Bob siedzi na podłodze, całą twarz ma we krwi. Jet stoi nad nim, gotowy do ataku, a Morgan starał się ich rozdzielić. W tej krótkiej chwili 3 postaci i różne osobowości wchodzą w interakcję, niemal zlewają się w jedność.

Film bawi się konwencjami dramatu obyczajowego i kina akcji. Jak utrzymać równowagę między tymi elementami?

Nie chcieliśmy, aby scenariusz „Człowieka-psa” stał się tylko pretekstem do mnożenia efektownych sekwencji. U podstaw mocnych scen miała leżeć mocna historia. Sam Danny nie stroni przecież od przemocy, ale stara się odciąć od ponurej przeszłości. Jego przemiana polega na wyjściu z cienia i odnalezieniu w sobie człowieczeństwa, w czym pomagają mu nowi przyjaciele oraz muzyka. Chcieliśmy właśnie to uczynić sednem historii. Postanowiliśmy także ograniczyć ilość scen walki na rzecz pogłębienia charakterystyki bohaterów.

Nawet przy takich założeniach, traktowaliśmy sceny walki z wielką pieczołowitością.

Grzechem byłoby przecież nie wykorzystać udziału Jeta Li! Choreografią tych sekwencji zajął się Yuen Wo Ping, odpowiedzialny za niezapomniane sceny walk w „Matriksie”. postawił sobie ambitny cel ukazania w nich osobowości głównego bohatera. Każda konfrontacja niosła ze sobą inne wyzwanie, nie chcieliśmy także dublować osiągnięć naszych poprzedników. Wyróżnikiem naszego filmu jest to, że tytułowy bohater nie jest adeptem jednej sztuki walki.

Zadaniem Wo Pinga było zasugerowanie, że technika Danny’ego wykształciła się po prostu w w starciach z kolejnymi przeciwnikami. Nie zależy mu na estetyce ruchów, po prostu nauczył się przyjmować ciosy i stosować uniki, a gdy tylko zostaje spuszczony ze smyczy, błyskawicznie ocenia rywala i przystosowuje się do nowej sytuacji. Początkowo walki odznaczają się większą brutalnością, w miarę rozwoju akcji stają się coraz bardziej skomplikowane, wagi nabiera strona wizualna. Aktorzy dobrani przez Wo Pinga musieli być specjalistami od walki wręcz. Każda scena z ich udziałem składała się z 10-12 ciosów, w często złożonych układach. Widz ma okazję zobaczyć kilka ujęć, które jak dotąd wydawały się niemożliwe.

Jak będzie pan wspominał pracę nad „Człowiekiem - psem”?

Po pierwsze jestem zadowolony z jej efektów. Pracowałem z prawdziwymi artystami, którzy dali z siebie 200% i razem udało nam się nakręcić kilka niepowtarzalnych scen akcji. Nigdy nie zapomnę również spotkania z Morganem, Bobem i Kerry. Moim zdaniem Jet Li pokazał w tym filmie, na co go stać jako aktora dramatycznego. Wszystko zdradza jego spojrzenie. Zresztą wiele go zbliża do postaci Danny’ego: filozofia buddyjska, którą wyznaje, a której zasady stają się też bliskie jego bohaterowi, oraz postawa introwertyka, budząca czasami rozbawienie widowni.

„Człowiek-pies” jest filmem z gruntu humanistycznym i pacyfistycznym. Udowadniamy w nim, że od przemocy można uciec, a każdemu należy się w życiu druga szansa. Warto uwolnić się od ograniczeń, w jakich wzrastamy i odnaleźć swoją tożsamość. Bardzo podoba mi się idea wewnętrznej przemiany. Nasz film nie jest jednak ckliwy. Dojrzewając Danny nie zatracił umiejętności walki, poznał jednak różnicę między atakiem a obroną, nauczył się dokonywania wyboru. Dla niego to po trosze szkoła życia!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Człowiek-Pies
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy