Reklama

"Człowiek na krawędzi": PROJEKT NA KRAWĘDZI: PRZEKRACZANIE GRANIC

Twórcy od razu wiedzieli, że nic tak nie doda filmowi klimatu, jak kręcenie na prawdziwej krawędzi nowojorskiego budynku. "Wydaje mi się, że niewiele ekip produkcyjnych zdecydowałoby się na zdjęcia na wysokości kilkudziesięciu metrów", mówi Lorenzo di Bonaventura. "Stwierdziliśmy, że to jedyna dobra opcja, zarówno wizualnie, aby nadać całości wrażenia wiarygodności, jak i pod kątem rozwijania fabularnych zawiłości". Ciężko było natomiast znaleźć odpowiednią lokację, bowiem w Nowym Jorku nadchodził okres zimowy - ekipa musiała się spieszyć, żeby nagrać założony materiał zdjęciowy. "Na początku ostro dyskutowaliśmy, jak wysoko nasza krawędź ma być położona", wspomina scenograf Alec Hammond. "Niektórzy twierdzili, że powinna być w miarę nisko, żeby Cassidy mógł wchodzić w bezpośrednią interakcję z gapiami z ulicy. Inni byli za tym, żeby krawędź znajdowała się wysoko, bowiem tylko w ten sposób osiągnie się wrażenie namacalnego niebezpieczeństwa". Ustalono, że filmowa krawędź powinna znajdować się mniej więcej pomiędzy 18. i 22. piętrem, czyli na tyle wysoko, aby wytworzyć wrażenie niepokoju i wystarczająco nisko, żeby ludzie na ulicy nie stali się po prostu ruchomymi kropkami.

Reklama

To nie był jednak koniec perypetii z wyborem odpowiedniego miejsca. "Abstrahując od kryterium wysokości, szukaliśmy budynku, który miał w sobie coś z klasycznego nowojorskiego klimatu lat 20. i 30. XX wieku, co jednocześnie dawałoby podskórne poczucie obcowania z największym okresem świetności miasta", wyjaśnia Kieran Patten, który zajmował się wyszukiwaniem odpowiedniej lokacji. Dosyć szybko stało się oczywiste, że idealnym miejscem będzie zbudowany w 1924 roku Roosevelt Hotel - nazywany również Wielką Damą Madison Avenue. Gzyms budynku nastręczał wiele trudności, więc na dachu słynnego hotelu zbudowano dodatkową makietę pokoju z 21. piętra. "Musieliśmy posiadać możliwość kontrolowania wszystkich aspektów produkcji, od zapewnienia bezpieczeństwa aktorom i ekipie, po elastyczne warunki dla pracy kamery", opowiada scenograf Hammond. W szczególności bezpieczeństwo wszystkich zaangażowanych spędzało wielu osobom sen z powiek. Pomocnik operatora Jim Mcmillian wspomina wszystkie nieprzespane noce, kiedy śniły mu się koszmary, iż coś poszło nie tak na kilkucentymetrowej krawędzi. "Mieliśmy dziesięciometrowy kran Panavision, który zawisł w powietrzu, mniej więcej półtora metra od krawędzi. Z kolei dwa piętra pod nami mieliśmy ponad trzydziestometrowy kran, ważący kilka ton, który radośnie zwisał nad Madison Avenue. Tylko dzięki tak dobranej technice kręcenia zdjęć byliśmy w stanie sfilmować najazdy na twarz Sama Worthingtona i jego interakcję z wszystkim, co się dzieje dookoła".

"Kwestia bezpieczeństwa została przemyślana z każdej możliwej strony, ale pojawił się też pozytyw - dzięki temu, że każdy musiał się martwić o każdego, ekipa jeszcze bardziej się zgrała. Musieliśmy uważać na każdy nasz ruch, choćby dlatego, żeby nie spowodować wypadku kilkadziesiąt metrów pod nami, na ulicy", opowiada Mcmillian. Członkowie obsady i ekipy produkcyjnej musieli opróżniać kieszenie z wszelkich rzeczy, nawet miedzianych pieniążków, aby nie doprowadzić do opłakanych w skutkach wypadków. "Alec Hammond i jego ekipa mieli serię kompletnie szalonych pomysłów, jak zbudować pokój na dachu budynku tak, żeby wyglądał dokładnie jak pokój na 21. piętrze hotelu", mówi David Ready. "Nie mam pojęcia, jak im się udało tego dokonać. Ciągle jestem w szoku". Na potrzeby okresu zdjęciowego zbudowano ostatecznie trzy plany z krawędziami. "Mieliśmy plan specjalnie dla kaskaderów, kolejny plan, z parkingiem, zbudowany w hali na Long Island, który miał jakieś 8 metrów wysokości, a także plan na dachu Roosevelt Hotel", opowiada Hammond.

"Ażeby plan na dachu był całkowicie bezpieczny, i żeby Sam i kamery mogli poruszać się w miarę dowolnie", dodaje Mcmillian, "zbudowaliśmy dwie takie same krawędzie, a obok nich położyliśmy ważące kilkanaście ton szyny, po których poruszały się kamery". Ciężar sprzętu i wszystkich "dodatków" wzniesionych na dachu Roosevelt Hotel był przeogromny. "Wydaje mi się, że sam plan zdjęciowy ważył z 5-6 ton", kontynuuje Mcmillian. "Dodać do tego wszelki balast i inne potrzebne usprawnienia - tak na oko było tego około 20 ton". Jak się po raz kolejny okazało, wcześniejsze planowanie oraz odpowiednie przygotowania, były kluczowe w sfinalizowaniu całego projektu. "Mieliśmy inżyniera, który pracował z nami nad obciążaniem poszczególnych ścian budynku", opowiada Mcmillian. "Największym problemem okazali się jednak urzędnicy miejscy, którzy nie chcieli nam dać pozwolenia na zbudowanie planu zdjęciowego na dachu. Dostaliśmy je dopiero we wtorek, podczas gdy od piątku mieliśmy zacząć kręcić... Zaczęliśmy walczyć z czasem".

Nie trzeba chyba dodawać, że dostarczenie tego wszystkiego na dach Roosevelt Hotel było samo w sobie wielkim wyzwaniem. "Mieliśmy kilkudziesięciometrowy, ważący dobre 300 ton dźwig, który unosił poszczególne części planu na dach", opowiada z przejęciem Mcmillian. "Większość ścian została już wcześniej zbudowana w normalnych warunkach, wystarczyło je więc tylko przenieść na górę. Ale pojawiła się kolejna przeszkoda - od 2 listopada do 2 stycznia w Nowym Jorku panuje okres świąteczny, nie można więc używać dźwigów w centrum miasta. Musieliśmy więc dokładnie wymierzyć wszystko, co zostało umieszczone na dachu hotelu, aby później móc rozebrać to na mniejsze kawałki i znieść alternatywnymi sposobami. Jeden z kranów rozebraliśmy później tak, że udało nam się go zwieźć windą towarową i wynieść z hotelu w zasadzie ręcznie".

Nadzorujący prace nad efektami wizualnymi Richard Kidd opowiada, że wszystkie trzy wersje krawędzi musiały być identyczne pod względem architektonicznym i wizualnym. "Musieliśmy przedłużyć za pomocą grafiki komputerowej to, co zostało fizycznie zbudowane, ponieważ w rzeczywistości byłoby to niemożliwe do zrobienia. Gdyby krawędzie się od siebie różniły, mielibyśmy trzy razy więcej pracy". Pomijając Roosevelt Hotel, zdjęcia powstały także w słynnym więzieniu Sing Sing, położonym ponad 40 kilometrów od Nowego Jorku. Leth wyjaśnia, że kręcenie w prawdziwych lokacjach, które pozwalają uzyskać wiarygodny klimat, było dla niego bardzo ważne. Niesławne więzienie, tak jak miejsce, w którym dzieje się scena samochodu zderzającego się z pociągiem, były absolutnym musem", opowiada reżyser. "Znajdujemy się daleko od miasta, ale podczas ucieczki Cassidy'ego widać w oddali Manhattan, a dzięki temu widz nie tylko może lepiej się wczuć w opowiadaną historię, ale także dostaje wizualną informację, dokąd zmierza akcja".

Nowy Jork stał się pełnoprawnym bohaterem dramatu, tak jak poszczególne lokacje, w których kręcono film. "To miasto tętniące życiem, porażające architekturą i mieszanką ludzi z różnych stron świata, którzy zamieszkują poszczególne budynki, chodzą po ulicach i obserwują to, co się dzieje dookoła", opowiada Leth. Dla niego Nowy Jork był idealnym miejscem dla opowiedzenia historii zawartej w scenariuszu "Człowieka na krawędzi". "To Nowy Jork! Tu wszystko może się zdarzyć, nieprawdaż? Kocham to miasto!" Hammond dodaje od siebie: "Asger już na samym początku zaznaczył, że chce nakręcić film tak, żeby było widać, iż był kręcony w Nowym Jorku". Słowa te potwierdza Worthington: "To ciekawy pomysł na film. Ludzie się mnie pytali, co tam się działo na górze, i dokładnie taką atmosferę niepokoju chcieliśmy osiągnąć. Każdy musi dopisać sobie własną historię tego, co się działo z tym człowiekiem - tłum gapiów jest osobnym bohaterem "Człowieka z krawędzi". Mam nadzieję, że widzowie wciągną się w ten film - w końcu po to się właśnie chodzi do kina".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Człowiek na krawędzi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy