"Człowiek na krawędzi": OPOWIESĆ NA KRAWĘDZI POWSTANIA
Producent Lorenzo di Bonaventura pragnął zaadaptować scenariusz "Człowieka na krawędzi" na potrzeby srebrnego ekranu już kilka lat wcześniej. Z początku zafascynował go pociągający tytuł. "Już sama koncepcja wyjściowa zawiera w sobie dużą dawkę dramaturgii", objaśnia di Bonaventura. "Szybko się zorientowałem, że to prawdziwy samograj". Określenie "man on a ledge", czyli "człowiek na krawędzi", jest znane wszystkim amerykańskim policjantom. Producent Mark Vahradian wyjaśnia: "to prawdziwa terminologia, używana przez funkcjonariuszy policji, kiedy mają do czynienia z osobą mającą zamiar skoczyć z dużej wysokości".
Film rozpoczyna się sceną, w której nieznany mężczyzna w garniturze wychodzi z nowojorskiego metra, melduje się w hotelu i zamawia ostentacyjnie drogi posiłek, łącznie z homarem i szampanem. Następnie wypisuje coś na kartce papieru i niespodziewanie wychodzi przez okno na gzyms, stając na krawędzi i spoglądając kilkadziesiąt metrów w dół. Dla zgromadzonych na ulicy gapiów wygląda jak smutny desperat - prawdopodobnie ofiara kryzysu ekonomicznego, która chce zakończyć swoje cierpienie. "W samym założeniu jest coś porywającego", kontynuuje di Bonaventura. "Skoczy czy nie skoczy? Rozmawialiśmy z wieloma policyjnymi weteranami i ludźmi, którzy uczestniczyli w tego typu sytuacjach. Wszyscy mówili nam, że w zdecydowanej większości przypadków szanse na popełnienie samobójstwa wynoszą 50% - może to nieco perwersyjne, ale na tym polega ludzka natura. Wydaje mi się, że właśnie to przyciągnęło nas do scenariusza - niemalże namacalne wrażenie nadciągającej katastrofy, dzięki któremu można zwiększyć interakcję pomiędzy widzem a tym, co dzieje się na krawędzi budynku i poza nią - w pokoju hotelowym, na ulicy, w sąsiedzkich biurowcach. "Co więcej, całość posiada pewien romantyczny sznyt", dodaje producent wykonawczy David Ready. "To historia odkupienia, do którego dąży facet gotowy postawić na szali wszystko, żeby tylko odzyskać swoje dawne życie. Długo nie mogliśmy zapomnieć o tym scenariuszu".
Następnie akcja przeskakuje do sceny w więzieniu, gdzie poznajemy naszego "skoczka" z zupełnie innej perspektywy. Nick Cassidy, niegdyś znamienity funkcjonariusz nowojorskiej policji, to obecnie człowiek skazany na 25 lat więzienia za przestępstwo, którego nie popełnił. Biznesmen David Englander wykradł w trakcie policyjnej eskorty bardzo drogi diament i zwalił winę na Cassidy'ego, radośnie inkasując pieniądze z polisy ubezpieczeniowej. Englander wyznaje specyficzne motto: jeśli ktoś ci coś zabierze, ty mu odbierasz dwa razy więcej - na tym polega Ameryka". Cassidy otrzymuje przepustkę na udział w pogrzebie ojca, ale wtedy właśnie wprowadza w życie skomplikowany plan ucieczki, który kończy się zapierającym dech w piersiach pościgiem samochodowym. Po czym spotykamy go ponownie już na krawędzi Roosevelt Hotel. "Cassidy ma pewien plan, dzięki któremu chce udowodnić, iż jest niewinny", objaśnia di Bonaventura.
"Ten projekt wyróżnia się spośród innych filmów akcji...", mówi Sam Worthington, mój bohater stoi w miejscu, dzięki czemu mam szansę trochę pograć, a nie tylko biegać i krzyczeć na całe gardło". Wspominany wątek miłosny pojawia się w relacji pomiędzy Cassidym a policyjną psycholożką, Lydią Mercer. To kobieta zaprawiona w boju, ale również postać nieco kontrowersyjna w policyjnym światku. Jednak to właśnie o nią prosi stojący na krawędzi Cassidy. "Wybiera ją, ponieważ podskórnie czuje, że ta kobieta będzie w stanie zrozumieć jego sytuację", informuje di Bonaventura. "On ma powód by stać na krawędzi, ona cierpi za coś, co było poza jej kontrolą".
Scenariusz "Człowieka na krawędzi" został napisany przez Pablo F. Fenjvesa, a Lorenzo di Bonaventura zakupił do niego prawa jeszcze za swojej kadencji w Warner Bros. Kilka lat później odkupił je pod szyldem di Bonaventura Pictures. "Początkowo interesowano się nim w MGM Studios, ale nic z tego nie wyszło", wyjaśnia Mark Vahradian. "Następnie miał zostać wyprodukowany przez Paramount Vantage, ale trzy miesiące później firma zbankrutowała i scenariusz został odłożony na półkę". Ani Vahradian, ani di Bonaventura nie dali jednak za wygraną. Właśnie zakończyli produkcję "RED", przy której współpracowali z Summit Entertainment, wysłali im więc scenariusz "Człowieka na krawędzi". "Z miejsca się w nim zakochali", wspomina Vahradian. "Nagle pojawiło się zainteresowanie ze strony Sama Worthingtona, a Summit kupił prawa jeszcze w tym samym tygodniu".
Asger Leth, twórca z niezwykle barwną przeszłością dokumentalisty, został mianowany kapitanem tego filmowego statku, zyskując okazję do debiutu w pełnometrażowym kinie fabularnym. Z decyzji tej producenci byli nad wyraz zadowoleni, ponieważ pragnęli, aby film jak najbardziej przypominał prawdziwe życie. "Asger wniósł na pokład nastawienie na detale", mówi Vahradian. "Wszyscy dokumentaliści mają taką umiejętność, muszą przecież wybierać interesujące fragmenty rzeczywistości, którą zapisują na kamerze". Lorenzo di Bonaventura opisuje Letha jako twórcę gotowego do podejmowania ryzyka, co było dosyć istotne w sytuacji, kiedy kręci się w lokacjach, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, w środku Manhattanu. Leth wspomina, że z początku chciał się spotkać Lorenzo di Bonaventurą w sprawie zupełnie innego scenariusza, ale agent powiedział mu o "Człowieku na krawędzi", więc stwierdził, że warto spróbować. "Powiedziałem Lorenzo, że przeczytałem scenariusz, jestem nim zachwycony i zainteresowany wejściem w ten projekt", wspomina reżyser.
Di Bonaventurze zaimponowała gotowość Letha, w końcu debiutanta w kinie fabularnym, do zmierzenia się z wielkim komercyjnym przedsięwzięciem. "Nie bał się ryzyka, a to naprawdę ważne w tej branży. Tak wiele rzeczy może się po drodze wydarzyć, że warto mieć na pokładzie osobę odważną, kreatywną", wspomina słynny producent. "A jego przeszłość dokumentalisty stała się dla nas dodatkowym atutem w ustalaniu stylistyki filmu". Tydzień po pierwszych rozmowach, Leth i di Bonaventura rozmawiali już w siedzibie Summit Entertainment z producentami i Samem Worthingtonem. "Miał bardzo zapchany kalendarz, więc jeśli chcieliśmy go mieć w obsadzie, musieliśmy zacząć szybko działać. Tak też zrobiliśmy", wyjaśnia Leth.