Reklama

"Czas religii": MARCO BELLOCCHIO O FILMIE

W przypadku tego filmu trudno jest mówić o reżyserii, zdjęciach, kolorach, produkcji, muzyce i innych elementach filmowego języka. To wszystko przyszło „potem”, gdy już pojawił się pomysł, pierwszy obraz związany z historią. Ten obraz był w gruncie rzeczy bardzo prosty, chociaż bohater filmu nazywa go absurdalnym. To obraz młodego księdza, który przychodzi do zwykłego człowieka, malarza, i mówi mu, że właśnie toczy się proces beatyfikacyjny jego matki. Bohater nic nie wie o całej sprawie, mimo że trwa ona już od trzech lat. Ta nowina zdaje się go przytłaczać.

Reklama

Nagła wiadomość o toczącym się wokół niego spisku, próby nawrócenia go przez rodzinę oraz kryzys kariery artystycznej doprowadzają Ernesta do depresji albo raczej jakiejś jej utajonej formy. Bohater przekonuje się, że nie może dłużej pozostać sobą. Nie może już być zdystansowanym widzem, ponieważ to czyni go podobnym do zmarłej tragicznie matki. Uśmiech, który od czasu do czasu pojawia się na twarzy bohatera, przypomina mu grymas zmarłej. Podejmie on kilka bezowocnych prób, by zmyć go ze swojej twarzy.

W moim filmie ateista, który dawno temu odwrócił się od religii, odkrywa, że nie może całkowicie wyrzucić jej ze swego życia. Mocno utożsamiam się z tą postacią, widzę w niej dużo z siebie samego, ale nie wiem, czy mógłbym, tak jak Ernesto, iść ścieżką całkowitej izolacji od religii. Było w tym filmie zdanie, które musiałem wyciąć. Wypowiedź kardynała Piuminiego, że Bóg dla dobrych ludzi znajdzie miejsce w niebie niezależnie od tego, czy oni wierzą, czy nie. Ernesto ucieka nawet od tego.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Czas religii
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy