Reklama

"Ciche światło": WYWIAD Z REŻYSEREM

Karin Luisa Badt: Twoje filmy rozbijają koncepcję czasu. Tak jest i tym razem. Umarła bohaterka nagle otwiera oczy?

Carlos Reygadas: Sądzę, że w kinie wspaniałe jest to, że daje możliwość kreowania własnego świata i pozwala osiągnąć taką wolność, jakiej pragniesz. Opowiadając historię, możemy zatrzymać czas, bawić się nim, bo historia jest prawdopodobnie tylko w naszej głowie. Film może się rządzić własnymi prawami. To jest tak jak w piosenkach Brela: świat jest jaki jest, ale w swojej twórczości możesz uczynić go lepszym. Wierzę w ekranowe cuda. Dla niektórych ta scena będzie tylko grą wyobraźni; przecież umarła bohaterka nie może wrócić do życia. Ta scena to cytat z filmu Dreyera "Słowo". Swobodne nawiązanie do niej. W rzeczywistości nie wierzę w cuda, ale myślę, że sama rzeczywistość jest cudem. Nie sądzę, by to, co zostało zapisane w Biblii, było różne od rzeczywistości, nawet jeśli nie wierzę w dosłowność zapisu.

Reklama

A co z twoją własną wiarą?

Carlos Reygadas: Kiedy byłem chłopcem, ciągle wypytywałem moją mamę o śmierć, o to, co przychodzi po niej. Bardzo mnie to ciekawiło. Czasem chciałem być ateistą, wmówić sobie, że potrafię nie wierzyć. Chciałem być ateistą, ale wierzyłem na przekór sobie.

Ale twój film Battle in Heaven z 2005 roku nie pokazuje tej wiary. Coś się zmieniło?

Carlos Reygadas: Oba moje filmy, i Battle in Heaven i Ciche światło opowiadają o zbawieniu. W obu dominuje przeświadczenie, że życie nawet jeśli jest bardzo trudne i ciężkie, potrafi również być wspaniałe.

Z jakich technik korzystasz, by osiągnąć zamierzony efekt estetyczny?

Carlos Reygadas: Planuję zarówno każdy ruch kamery, jak i ruch postaci. W moich filmach występują amatorzy, którzy o aktorstwie nic nie wiedzą, ale wybierając ich, jestem przekonany, że rozumieją postaci, w które mają się wcielić przed kamerą. Nie robimy prób. Często pierwsze ujęcie jest najlepsze. Wierzę, że to najlepsza droga w osiąganiu efektów, na jakich mi zależy. Moim zdaniem tylko amatorzy są w stanie odtworzyć charaktery postaci w moich filmach, tchnąć w nie autentyzm. Dodatkowo robię wiele ujęć w ruchu, na przykład przejazd traktorem, i wykorzystuję je jako łączniki między bardziej statycznymi scenami. Nie planuję takich ujęć. Tą drogą zbliżam widza po kawałeczku do sedna historii. To jest ważnym elementem konstrukcyjnym, bo daje możliwość wyobrażenia sobie sytuacji. W klasycznym hollywoodzkim filmie to nie do pomyślenia. Mój film otwiera długie ujęcie nocy, która przechodzi w dzień. Widz otoczony głosami budzącej się natury znajduje się w centrum świata. Wiele późniejszych ujęć w filmie też jest frontalnych lub bocznych, ponieważ wymagają tego miejsca i bohaterowie, którzy są protestantami. Oni interpretują Biblię literalnie. Ta dosłowność musi wpływać na ich postrzeganie świata, przestrzeni. Chciałem tę cechę myślenia uchwycić obrazem.

Twój najnowszy film jest cichy, fragmentami znosi klasyczną narrację, ale ta cisza ogromniejąc, dodaje mu intensywności.

Carlos Reygadas: Nie cierpię pokutującego w świecie przekonania, że film jest jedynie opowiadaniem historii, prostą narracją. To nie jest bliska mi idea. Dlatego w swoich filmach koncentruję się także na fragmentach, które są usadowione poza klasyczną narracją właściwą literaturze. Film ma spowodować, że obudzą się w widzu silne uczucia, że pojawią się emocje, które wywoła nie tylko opowiadana historia, ale także obrazy, pojedyncze ujęcia. Na przykład pierwsze ujęcie w Cichym świetle jest dla mnie kwintesencją filmowości. Tam kamera pokazuje budzący się dzień. Pojawiające się światło, wydobywające powoli świat z ciemności, jest piękne. W literaturze taki efekt jest nie do osiągnięcia. Możesz napisać: "wzeszło słońce", ale czytelnik musi to sobie wyobrazić, musi odwołać się do swojego doświadczenia, obrazu, który przechowuje w pamięci. Inaczej tego nie zobaczy. W filmie jest inaczej. Wstaje piękne słońce, a słowa są niepotrzebne. Lubię białe światło, które pojawia się o brzasku. To jest czysta biel. Aby ją pokazać, użyliśmy specjalnych obiektywów.

Wschód słońca otwiera twój film i mam wrażenie, że to najpiękniejszy i najbardziej sugestywny początek wśród wszystkich festiwalowych filmów.

Carlos Reygadas: Zaczynam i kończę film widokiem gwiazd. Tak jak świt i zmierzch zaczynają i kończą dzień. To początek i koniec historii. Bardzo właściwy, moim zdaniem, dla tego filmu. W potężnym i ogromnym wszechświecie ma początek indywidualna historia trojga ludzi. Przyglądamy się, jak się rozgrywa, w jakim kierunku zmierza, a potem znów pojawiają się gwiazdy. Jako klamra kompozycyjna. By pokazać, że dramat moich bohaterów, choć przynosi im ból, strach, cierpienie, jest jedną z wielu ludzkich historii. Tak samo jest z naszym życiem, myślimy, że jesteśmy centrum wszechświata, ale tak nie jest, choć z naszej perspektywy może to niekiedy tak wyglądać.

Z ogromną uwagą filmujesz naturę - zdajesz się w swoim filmie rozmiłowany w krajobrazach.

Jako dziecko dorastałem w Mexico City, ale mnóstwo czasu spędzałem na wsi na ranczu należącym do mojej rodziny. Jeździłem traktorem, tak jak bohaterowie mojego filmu. Moim ulubionym fragmentem jest scena w deszczu. Umieściłem ją w filmie, bo chciałem pokazać, jaki intensywny deszcz potrafi padać w Meksyku. Przy okazji ta scena stała się równocześnie symboliczna.

Czemu bohaterami swojego filmu uczyniłeś mennonitów?

Carlos Reygadas: Nie byłem szczególnie zainteresowany mennonitami. Wybrałem ich dlatego, że są jednolitą, monolityczną społecznością rządzącą się własnymi prawami. Nawet ubierają się tak samo. W dodatku są archetypiczni: matka to u nich prawdziwa matka, babka i dzieci tak samo. Dzięki temu mogłem skoncentrować się na esencji mojego filmu, to znaczy opowiedzieć historię miłosną. Historię trudnej miłości, w której bohaterowie żyją w swoistym trójkącie. To film o podzielonym sercu. Główny bohater, Johan, naprawdę kocha obie kobiety: żonę i kochankę. Każdego z bohaterów tej historii łączy miłość i głębokie współczucie, które okazują sobie nawzajem. Ta inna kobieta współczuje jego żonie, "budzi ją" ze śmierci. Chrystus zmarł na krzyżu za nas wszystkich. Tak samo żona Johana. Ona zrobiła to z miłości do swojego mężczyzny.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ciche światło
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy