Reklama

"Chopin - Pragnienie Miłości": PIOTR ADAMCZYK - FRYDERYK CHOPIN

Jak otrzymał Pan główną rolę w filmie "Chopin – Pragnienie Miłości"?

Gdy zostałem zaproszony na pierwszą rozmowę z Jerzym Antczakiem, nie sądziłem, że podczas niej zapadną jakiekolwiek decyzje. Tymczasem już po 15 minutach usłyszałem: „Pan zagra Chopina”. Jeszcze nigdy nie udało mi się tak szybko uzyskać roli. Moje zaskoczenie było tym większe, że nie umiałem grać na fortepianie. Od razu rozpocząłem intensywną naukę. Pod okiem znakomitego pedagoga Maćka Majchrzaka ćwiczyłem te utwory, które później miały zostać wykorzystane w filmie. Kiedy wreszcie udało mi się samodzielnie zagrać pierwszy fragment, byłem bardzo dumny.

Reklama

Jerzy Antczak intensywnie pracował z aktorami już na kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć.

Przygotowywaliśmy się przez dwa miesiące. Mieliśmy próby niemal codziennie – zupełnie jak w teatrze. Godzinami rozmawialiśmy o naszych postaciach i ich wzajemnych relacjach. Okazało się to niezwykle pomocne – wiedzieliśmy, czego reżyser od nas oczekuje.

Mimo to praca na planie musiała być bardzo ciężka...

Jeszcze podczas prób reżyser obiecał nam krew, pot i łzy. I faktycznie... krew pojawiła się dość szybko. Jest taka scena, kiedy Chopin, grając w sposób wirtuozerski, używa wielu glissand – czyli jeździ palcami po klawiaturze. Pan Janusz Olejniczak, nagrywając wersję dźwiękową tej sceny, skaleczył się w palec, a mimo wszystko dograł ten utwór do końca i... zostawił zakrwawiony instrument. Potem pojawiły się pot i łzy. Opowieść o ludziach tak skomplikowanych, naładowanych emocjami jak mieszkańcy domu w Nohant wyzwalała emocje także i u nas. Łzy, które czasami były fotografowane na planie, od czasu do czasu pojawiały się też poza kadrem.

Film powstawał równocześnie w wersji polskiej i angielskiej. Czy trudno gra się tę samą fabułę w różnych językach?

Rzeczywiście, podczas 74 dni zdjęciowych zrobiliśmy de facto dwa filmy. Niełatwo jest osiągnąć dwa razy ten sam efekt, zwłaszcza w trudnych emocjonalnie scenach. Granie w obcym języku niesie ze sobą innego rodzaju emocje, innego rodzaju skupienie. Często wersja angielska wychodziła nam lepiej. Czuliśmy, że zagraliśmy coś konkretniej. Wtedy prosiliśmy reżysera o kolejny polski dubel.

Ile czasu spędził Pan na planie?

Byłem na planie 70 dni – stanowiło to dla mnie poważne wyzwanie kondycyjne. Każdego dnia zaczynałem pracę dwugodzinną charakteryzacją. Moje włosy wiązane były gumkami, nakładano mi perukę. Codziennie miałem lepiony nos, za każdym razem rzeźbiony na nowo przez panią Izę Andrys, charakteryzatorkę. Mieliśmy wspaniałą ekipę, która w mgnieniu oka zmieniała oświetlenie, scenografię. Wszystko było obliczone na minuty. Krótka przerwa i byliśmy w innym pokoju, a ja już nie byłem młodym Fryderykiem, jak przed półgodziną, ale schorowanym 39-letnim człowiekiem.

Jak wyobrażał Pan sobie Chopina, zanim poznał go Pan bliżej, przygotowując się do roli?

Znałem go jako wielkiego kompozytora i pianistę, człowieka chorego, cierpiącego, ale tworzącego piękną muzykę. Tymczasem okazał się osobowością o wiele bardziej skomplikowaną, był np. playboyem. Kiedy siadał do fortepianu żadna kobieta nie pozostawała obojętna. Uosabiał ideał mężczyzny tamtych czasów: czarujący, nienagannie wychowany, ulubieniec salonów obdarzony wspaniałym poczuciem humoru. Jego związek z George Sand był wtedy tym, czym dla nas związek Nicole Kidman i Toma Cruise’a. To był romans gwiazd tamtej epoki – wielkiej, kontrowersyjnej pisarki i genialnego pianisty, związek o którym mówiono, pisano, plotkowano, o którym starano się wiedzieć jak najwięcej.

Czy trudno wcielić się w postać – symbol polskiej kultury, której postrzeganie kształtują bardziej mity, niż wiedza biograficzna?

Od początku chcieliśmy zerwać z pomnikowym wizerunkiem Chopina, dostrzec jego ludzką twarz, pokazać w najzwyklejszych sytuacjach. Tak naprawdę była to skomplikowana osobowość – nie tylko wielki kompozytor, ale niestety czasami mały człowiek. Usprawiedliwiam go. Przecież był ciężko chory, cierpiał przez całe swoje życie. Nieznośny i drażliwy na co dzień, potrafił swoim zachowaniem ranić nawet bliskich sobie ludzi. Zdarzało się, że ten subtelny, doskonale wychowany człowiek wpadał w furię z powodu byle błahostki. Sądzę jednak, że te wady w pewien sposób uczłowieczają go w naszych oczach. Geniuszom wiele się wybacza.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Chopin - Pragnienie Miłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy